Oto nadzieja popkultury: lepsza Lady Gaga, bardziej utalentowana Lana Del Rey i bardziej pyskata Taylor Swift. Z podziemnej sceny Montrealu wynurzyła się dzięki mrocznej płycie „Visions” (2012), swojej trzeciej.
27-letnia Claire Boucher pisze, gra, śpiewa, nagrywa, projektuje okładki i stroje. „Reżyseruje” postać odjechanej Grimes i oddziela ją od „siebie”. Dawniej nieobliczalna, teraz jeździ w trasy koncertowe z Laną i daje butne wywiady. Zachwyceni anglosascy dziennikarze widzą w niej autorkę hitów i artystkę przesuwającą granice. Naraz. Wydając „Art Angels”, Grimes mierzy się więc z wielkimi oczekiwaniami – i zawodzi.
Podszkoliła się z gry na skrzypcach i gitarze, a do swojej fascynacji techno i paskudnie słodkim popem oraz jego koreańską odmianą dorzuciła PC Music, Paula Simona i country. W tym glamourze i bogactwie znalazło się miejsce dla ekologii i feminizmu a la M.I.A., ale przepadła dzikość i odkrywcze podejście Grimes do brzmienia. Piosenki z „Art Angels” są bardzo wątłe. Infantylny głos artystki nasuwa skojarzenie z nieudanymi produkcjami Madonny z ostatnich lat i nie ma w nim nic przewrotnego. Ostatnie zdanie płyty brzmi: „I’ll never be your dream girl” („Butterfly”). Porzućcie więc wszelką nadzieję i poznajcie diagnozę, którą Grimes stawia popkulturze: pretensjonalność to nowa zuchwałość.
Tekst ukazał się 13/11/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji