Zaczęły od dwupiosenkowej kasety nagranej na jeden mikrofon w kuchni. Szkotki z Honeyblood debiutem dobrze wpisują się w tegoroczną serię fajnych płyt od kobiecych zespołów. Mroki tegorocznej zimy rozjaśniły bardzo dobre płyty dziewczyńskich grup: Warpaint, Dum Dum Girls czy September Girls – świeże, mocne i przekorne.
Debiut Honeyblood kojarzy mi się najbardziej z tymi pierwszymi, ma podobną lekkość, rozmycie, czuć w nim zmysł improwizacji. Pochmurna Szkocja to nie słoneczna Kalifornia (to tam działają Warpaint), ale Honeyblood mają doskonałe melodie, przybrudzone brzmienie i lekkość wykonania – zdradza je może tylko akcent. Jeśli szukać odniesień w ich rodzimej Szkocji, to Honeyblood brzmią niczym uproszczeni Delgados z tym półakustycznym, ale szerokim, podbitym reverbem brzmieniem. Jeśli szukać dalej, nie da się uniknąć nazw Haim czy Best Coast.
Shona McVicar gra na perkusji, Stina Marie Claire Tweeddale śpiewa i gra na gitarze. Działają od 2012 r., zaczęły od dwupiosenkowej kasety nagranej na jeden mikrofon w kuchni. Oprócz zajmowania się pochwałami dla warstwy muzycznej, muszę zacytować kilka tekstów Honeyblood. W pierwszym ich utworze, jaki usłyszałem – „Killer Bangs” – oprócz szaleńczego atlantyckiego rozpędu był bowiem fantastyczny refren z tekstem: „I don’t wanna have to go on without you/ but I have to”. Mimo iż odczytywanie angielskiej mowy z tekstów nie jest moją pasją, to ten rewelacyjny, szczeniacki numer zmusił mnie do pilniejszego posłuchania słów z tej płyty.
Oto próbki: „I will hate you forever” („Super Rat”), „I know what love is/ that’s why I’ve never got any sleepless nights” („No Spare Key”), „Cynics never fall in love” („Joey”). „I’d rather be anywhere than here/ without you” – śpiewa Stina, następnie chciałaby, żeby on wrócił do niej choć na jeden tydzień („(I’d Rather Be) Anywhere But Here”). Tfu! Męska szowinistyczna rockerka w najgorszym stylu. Fakultatywnie: leksykon pop-klisz. Wszystko to jednak podane z luzem pamiętnym z płyt Hole czy Breeders, uwodzicielskie.
Wartościowa, dobrze brzmiąca płyta, której zmorą są teksty – zdają się pisane dla podlotków, pustawe. Największe wrażenie zrobił na mnie refren „Choker”. Brutalna dwuznaczność tej frazy to wreszcie coś ciekawego: „what doesn’t kill you just makes you stronger/ what doesn’t fill you just feeds your hunger”. Po debiucie Honeyblood mam uczucie niedosytu – zarówno jeśli chodzi o nagrania, jak i o występy koncertowe. Mam nadzieję, że wkrótce uda się ich posłuchać w Polsce.
Tekst ukazał się 28/7/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji