Trudna płyta, która po kolejnych przesłuchaniach staje się bardzo ciepła, bliska i dużo łatwiejsza niż w pierwszym rzucie. Grają improwizatorzy – nazwiska bardzo szanowane: trio Szamburski, Bielawski, Zemler – a wydaje Lado ABC. Jest to kombinacja gwarantująca odpowiedni poziom kompozycji, wykonawstwa, artworku okładki i last but not least, poczucia humoru.
(recenzja pochodzi z miesięcznika Lampa, nr 7–8/2009).
To ostatnie jest bardzo istotne w przypadku wirtuozerskiej instrumentalnej roboty, gdyż bywa, że nieoswojony słuchacz się zanudzi. Otóż nagranie Horny Trees takiego zagrożenia nie niesie. Muzycy grają na drewnie – podstawowy zestaw to klarnet, bas i perkusja. Drewno na okładce płyty (by Robert Czajka!) jest przez trzech mężczyzn rąbane oraz płonie. Granie Horny Trees jest na ucho przeciętnego słuchacza, czyli moje, porąbane właśnie. Również żarliwe i gorące, bardzo żywiołowe i naturalne.
Z przyczyn personalnych nawiązuje też do wątków klezmerskich – potwierdzają ten wniosek widniejące na rewersie digipacku trzy drzewka uformowane, jasne to jest jak słońce, na kształt trzech menor. Te szalone, intensywne, wulkaniczne i wulkanizacyjne kawałki – próbuję nie brnąć w sprzeczności, ale myślę, że krzywdziłoby to muzykę Horny Trees – precyzyjnie skonstruowane niczym pajęczyna, niczym kratownice kładzione u podstaw Centrum Nauki „Kopernik” – zaskakują czasem liryką, piękną melodią klarnetu rozsnutą na delikatnym podkładzie szczątkowej perkusji i czułego, to ekwilibrystycznego, to znów monosylabizującego basu (mam na myśli utwór The House Of Gonzo – i to, że jest zajebisty).
Reszta jest hałasem, jest tajemnicą, jest przeważnie czarnym, ale często też białym dymem buchającym z gęstwiny emocji. Jak na improwizację muzyka Horny Trees wydaje mi się podejrzanie urozmaicona. Pozazdrościć swobody wypowiedzi, opanowania języka i umiejętności kulturalnego zachowania się na terenach nieczęsto odwiedzanych przez kolegów z andergrandu, a co dopiero mejnstrimu.
Rety, co by było, gdyby w Polandzie pisarze umieli takie rzeczy wyprawiać, wyprawialiby je i jeszcze ktoś by to wydawał. Apokalipsa. Był taki film austriacko-niemiecki „Free Rainer”, w którym debilne festynowo-biesiadne i polityczne programy zastąpiono, nie przymierzając, Teatrem Telewizji i debatami o literaturze. To uszczęśliwiło całe społeczeństwo, wyniosło oglądalność na poziomy niesłychane itd., itd. Próbuję powiedzieć, że fajna, piękna, bardzo dobra płyta Horny Trees nie zbawi świata, nie nadaje się na imprezę, nie warto brać jej do samochodu, ani ładować na słuchawki i wskakiwać do spoconego, śmierdzącego autobusu. Trudno też byłoby spędzać przy niej obiadek u mamusi, wieczornego grilla ze znajomymi lub grać w karty. Gdyż to muzyka jest po prostu. Mu-zy-ka. Jeśli ktoś jeszcze ma ochotę i na tyle silne nerwy, żeby słuchać muzyki, to może spróbować. Nie gwarantuję dobrej zabawy ani satysfakcji.