Wydaje się, że Sam Beam, bo on jeden ukrywa się za szyldem Iron & Wine, tym razem trochę przesadził.
Jego Perfekcyjność do współpracy przy piątym albumie zaprosił hordę muzyków, jazzmanów, w tym Roba Burgera z Tin Hat Trio, pomocników Boba Dylana i Antony And The Johnsons. Napędził nad głowy słuchaczy chmurę największą z możliwych – deszcz natomiast kapie z niej raczej niechętnie.
Beam ma świetny, delikatny głos, którym potrafi w mig przenieść słuchacza w lata 60., 70., robi to nawet lepiej niż mistrzowie z Belle And Sebastian. Soul, pop, lekkość i wdzięk... „Ghost On Ghost” pierwsze wrażenie robi świetne, ale z czasem okazuje się po prostu porządnie zrobioną płytą. Partie klawiszy, instrumentów dętych i smyczkowych są doskonale zagrane, ale banalne; chórki poprawne, ale nijakie.
Iron & Wine zgubiło gdzieś swoją tajemnicę i przygotowało materiał przesadnie wypolerowany. Beam chce zostać mistrzem aranżacji, ale zgubił walor osobisty swojej muzyki. Wielbiciele jego starszych płyt woleliby pewnie z powrotem chłopaka, który w mniej rozbuchanej formie dawał dużo treści. Miał wtedy lepsze teksty, teraz się powtarza... Jednak artysta ma prawo mieć inne plany. W końcu to jego piosenka stała się tłem do sceny ślubu Belli i Edwarda w filmie „Saga Zmierzch: Przed świtem, część 1”. Obawiam się, że najciekawsze jeszcze przed nim.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 26/4/13