W zeszłym roku zdobył Brits Critics’ Choice Award, parę tygodni temu wygrał plebiscyt BBC Sound of 2016, jest zatem największym faworytem brytyjskiej branży muzycznej do osiągnięcia sukcesu w roku bieżącym.
Jack Garratt, 24-latek z wielką rudą brodą, komponuje od 12. roku życia, z początku bluesa na akustycznej gitarze, teraz przeboje od popu po r’n’b i 2step, w których trochę za często się mazgai. Jego pierwsza płyta w połowie jest już znana: zawiera wszystkie pięć singli, które wydał od półtora roku, plus najnowszy „Fire”. Autorem i producentem jest sam Garratt, biegły w grze na kilku instrumentach i obsłudze elektronicznych zabawek.
Świetna jest ballada „Worry”, pierwszy singiel, w którym wysoki głos Garratta przebijają mocny buczący bas. Przebój „Breathe Life” okazuje się wręcz lekki, bo artysta z upodobaniem sięga po dubstep, a nawet drum’n’bass. Chętnie śpiewający falsetem Garratt pozycjonuje się obok amerykańskich mistrzów w rodzaju The Weeknd czy Franka Oceana, a muzycznie jawi się jako uproszczony James Blake. Szkoda, że gdy w pięknym, oszczędnym stylu idzie przez zwrotkę, to w refrenie zdarza mu się wpaść w potwornie podniosły, ciężki pop (przypadek „Surprise Yourself”). Garratt jest zdolny i wszechstronny. Dobry z niego producent, ale niezdecydowany: być alternatywnym czy podobać się szerokim rzeszom. Cóż, prawo debiutanta.
Tekst ukazał się 19/2/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji