Skąd regularnie i bezpłatnie brać dziesiątki najciekawszych płyt tygodnia, gdy nie chcesz powtarzać tego co inni, a algorytm robi ci na złość.
Ja w sprawie jednej płyty, no może dwóch, ale na początek podzielę się obserwacją natury ogólnej. Po wakacjach nowości, jak co roku, wychodzi bardzo dużo i nawet z perspektywy dziennikarza muzycznego czy zaawansowanego słuchacza da się uważnie posłuchać tylko niewielkiej części tych rzeczy. Letnie festiwale szczęśliwie już za nami, ale przyszedł czas na halowy sezon koncertowy i kolejne duże imprezy, więc naturalną koleją rzeczy trzeba odrobić lekcje z ostatnich dokonań artystów, których chciałoby się zobaczyć na żywo. Bo może nie ma po co się na nich wybierać, heh. Jest za mało czasu na słuchanie tego wszystkiego, co chciałoby się sprawdzić, wie to chyba każdy, kto ma pracę, w której należy się skupić na czymś innym niż muzyce i tekstach ze słuchawek. Ponoć na świecie wychodzi średnio 70 nowych albumów dziennie.
Z tym wiąże się coś więcej niż ubolewanie nad tym, że kiedyś to było. Czas, energia, a zwłaszcza umiejętność skupienia są towarem deficytowym, to się zgadza, ale czy nie wynika z tego najprostsza możliwa konkluzja: skoro brakuje czasu na wartościowe rzeczy, to chyba słuchamy za dużo tych średnich, za dużo słabych?
*
Wtedy mogą przejść pod radarem takie albumy, jak nowe Porosty (d. Mchy i Porosty). Nawet taki jak ja laik w dziedzinie wczesnego industrialu ma dość przyborów, by umieścić „Dungeon Crawler” np. w krajobrazie polskiej muzyki niezależnej ostatnich dekad. Po pierwsze, wróciły mi do głowy albumy duetu Mazut (Starzec, Turowski), również oparte na równym rytmie mechanicznej pracy lub ćwiczeń. Po drugie, wolniejsze utwory Porostów ewokują nastrój, powtarzam: nastrój bardzo ważnej dla mnie grupy Falarek Band, u której początku była mocna, torująca drogi w mrocznych rejonach sekcja Falkowski – Antonowicz, a zwieńczenie stanowiły klawisze Konikiewicza oraz gitara i wokal Brylewskiego.
Po trzecie, zachciałem posłuchać kasety zwanej przez jej autora ruską, czyli „Нассать на мир” wydanej pod szyldem Мхи и Лишайники (nakładem Not Not Fun, więc halo!). Dla osób w kryzysie nieczytania cyrylicy: to odpowiednik Mchów i Porostów z płytą „Naszczać na świat”. Jest ona bardziej nowofalowa, kosmiczno-zardzewiała, niedoskonale automatyczna perkusyjnie, powołuje się na ezoterykę spod znaku grupy Oneiron, a unoszą się nad nią radioaktywne opary wczesnych syntezatorów produkcji radzieckiej. Ostatecznie powiększyłem bazę, słuchając raz jeszcze „Postapoland” sprzed prawie trzech lat, co prowadzi do dalszych wniosków, które umieszczam pod playerem.
Co na „Dungeon Crawler” słyszy nieoswojone ucho? Że Bartosz Zaskórski oprócz syntezatorów wziął się za wokale (nie tylko on, zaprosił za mikrofon Artura Sobielę i Violet Poison, a w „Tot” posamplował głos Patrycji Tepper nadający po niemiecku). Te wokale są jak komunikat nadawany z miejsca, które jest gdzieś głęboko niżej. Tłem – a raczej betonowym sarkofagiem nakrywającym ludzkie głosy – są zmiażdżone rytmy i zmielone brzmienia syntezatorów, raz jeszcze pełne przesterów. Pasmo wypełnia też rodzaj „interwencji”, jakieś wysokie piski, świsty, to znowu mocne ciosy nieokreślonego pochodzenia, rumory, no i napieprzający jak szarańcza hi-hat, który dodatkowo dziurawi tę muzykę jak sito. Jest ona bardziej agresywna i klaustrofobiczna niż chyba wszystkie wymienione wyżej albumy, a porwane wokale tylko wzmacniają niepokój.
Na koniec dodam, że w świecie zwykłych, solidnych muzyków oraz ludzi z wielką pompą eksponujących swoje gówniane odkrycia i nudne wizerunki, artyści i artystki mają po prostu ciężko. Bartosz Zaskórski należy właśnie do artystów, i nie mam tu na myśli jego prac z dziedziny sztuki i rysunków, docenianych znacznie szerzej niż muzyka. Chodzi mi o to, że jak przystało na artystę, ten facet wie, co chce osiągnąć, a w realizacjach nie idzie utartym szlakiem, tylko bada, szuka, próbuje. Nie dostrzegam w jego tworach potrzeby, żeby kurczowo trzymać się jakiejś estetyki, image’u, ani żeby wykonywać spontaniczne skoki na główkę, po których tafla wody natychmiast wraca do poprzedniego stanu. On potrafi wejść naprawdę głęboko nie tylko w swoją świadomość. Tak to widzę, choćby zaprzeczał. Porosty to artysta, z którym wiesz, w co wchodzisz, ale też wiesz, że będziesz zaskoczony i powalony na ziemię.
A po tym, jak przejechał mnie walec „Dungeon Crawlera”, zupełnie nie dziwi mnie to, że zadedykował te nagrania nie tylko najbliższej sobie osobie, ale też siedmiu psom, pięciu kotom, niejakiemu Antoniowi i ludzkim przyjaciołom (czyli Antonio to albo osoba nieludzka, albo nie-przyjacielska). To stąd, że był wolontariuszem w schronisku i mieszka na wsi, ze zwierzętami, nie tylko domowymi, ma więc wiele do czynienia.
*
Skąd się bierze wiadomości o tym, co nowego? Np. od artystów i artystek. Wielu na własną rękę wysyła mi piosenki, albumy, klipy i nie wiadomo co jeszcze. Popularne błędy: wysyłają kanałami, co do których od dawna proszę, żeby ich nie używać; wysyłają załączniki zamiast linków; wysyłają linki, które wygasają po trzech dniach; nie odpisują, gdy o coś pytam; nie wiedzą, czy i gdzie piszę; wysyłają muzykę z gatunków, którymi nigdy się nie zajmowałem. Jest też wielu, z który jestem w dobrym, życzliwym kontakcie od lat – wiedzą, kiedy mają coś bardzo dla mnie. Tak samo oprócz złych wytwórni są dobre, które rzetelnie informują i dają okazję posłuchać albumu miesiąc czy dwa tygodnie przed premierą, a nie miesiąc czy rok po, jak część muzyków.
Najważniejsze są jednak stałe, codzienne źródła. Jest zupełnie inaczej niż w czasach, gdy regularnie pisałem. Szanuję i podziwiam pracę Bartka Chacińskiego, cenne są zarówno jego listy premier, jak i playlisty poskładane z premierowych płyt. Mało kto zdaje sobie sprawę, że dostajemy te materiały regularnie i bezpłatnie. Wyobrażam sobie czasem, że pracuje nad tym sztab ludzi: ktoś zbiera i porządkuje informacje o premierach, czasem podawane w wiadomościach, w komentarzach do postów; ktoś sprawdza dostępność w różnych serwisach i po prostu wyklikuje to tak, żeby te kilka playlist na tydzień fizycznie powstało. Kto inny pilnuje kolejności utworów, która nie jest przypadkowa.
Poza tymi filarami wiedzy o premierach są te bardziej skupione na określonych gatunkach. Cieszą mnie inicjatywy takie jak Undertone czy Hałasy i Melodie, które robią selekcję pod kątem własnego gustu (to paradoksalnie korzystne), chętnie widziałbym jeszcze krótsze listy, ale patrz pierwszy akapit. Dobrze robi to profil Noise Magazine – opisy są optymalnej długości, tyle że zakres gatunkowy w większości obejmuje tereny mi obce. Tak czy siak te trzy źródła to tzw. ciężkie brzmienia (przyjmuję karczycho) i okolice, trudno coś przegapić, mając je na liście.
Poza ciężarami nie jest już tak prosto. Nie wiem, czy znacie, fani elektroniki rozszerzonej, substack Warny o brawurowym tytule Muzyka. Poleceń jest jeszcze mniej, za to gatunkowo jest szeroko i opisy takiej jakości, że każdej propozycji chce się natychmiast posłuchać. Na substacku bryluje też wielu zachodnich dziennikarzy, od Philipa Sherburne’a, przez Shawna Reynaldo i Stephana Kunze, po profil a closer listen. Czego mi brakuje? Chciałbym co tydzień oglądać choćby same tytuły wybrane przez takie osoby, jak Piotr Chęciński, Ania Chojnacka (specjalistka od koncertów w Waszawie), Paulina Grabska, Bartosz Nowicki, a z bliskich kolegów to Jakub Knera (daje często po cztery kawałeczki), Michał Wieczorek i oczywiście Maciejak, ale on nic polskiego nie poleci. Prawdopodobnie lubię ludzi o nieokreślonych zainteresowaniach, słuchających nie wiadomo czego i chodzących na koncerty od Sasa do Lasa (pamiętajcie, Las dużą, bo to od Augusta II Mocnego i Stanisława Leszczyńskiego).
Dobrej nocy!
Pierwszy od góry obraz: Anat Zhukoff z Pixabay