Anglosasi poczuli krew i sypią najwyższymi ocenami – historia jak z Oscarem, którego twórcy filmowi dali „Birdmanowi”, filmowi o twórcach. Oto debiutuje facet odpowiedzialny za produkcję i rytm w najcenniejszym zespole ostatniej dekady.
Trzy utwory śpiewają tu członkowie The xx: Romy wygrywa z Oliverem dwa do jednego, wygrywa, bo śpiewa błyskotliwe „Loud Places”. Numer na samplu hitu disco z lat 70., mający ciepłe brzmienie Daft Punk, ewokuje nastrój samotności w tłumie rodem z hongkońskich filmów sprzed lat. Przekaz: „I go to loud places/ to search for someone to be quiet with”. Pasuje na motto płyty będącej hołdem dla brytyjskiej muzyki klubowej z lat 90., których 26-letni artysta nie może pamiętać.
W 2011 r. zrobił nowy album ze starej płyty Gila Scott-Herona. Dziś zatrudnił Young Thuga, autotune’owanego rapera z Atlanty. Ich numer z dancehallowcem Popcaanem zaskakuje, ale działa. Są tu jeszcze jungle, drum’n’bass czy house, a do tego wycinki z audycji pirackich radiostacji – scena rave „jak kiedyś”. Autor chce wkręcić młodych słuchaczy w starszą muzykę, ale dzieło jest aktualne. Najlepszy, urywający głowę utwór Jamie tytułuje „The Rest In Noise”. Podobnie jak słynna książka Alexa Rossa, ta płyta to akumulator – daje energię do zabawy i do muzycznej archeologii. W listopadzie koncert w Warszawie.
Tekst ukazał się 12/6/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji