Janek Samołyk należy do tych prawdziwych facetów, dla których piosenka jest próbą uporządkowania ważnych spraw. Opowiedzenie, bez uwznioślania, to krok postawiony już na nowej ścieżce. Samołyk jest natychmiast twoim kolegą, nie stawia barier, od razu jest komunikatywny. Bez szantażu i bez epatowania tym, co dla niego jest istotne.
„Problem z wiernością” to płyta dla dziewczyn. Muzyk podkreślający, że jego nazwisko od dłuższego czasu jest nazwą całego zespołu, nie poddaje się modzie (zbawiennej modzie) na śpiewanie po polsku. W angielskim jest poprawny, ale to po polsku pisze całkiem fajnie, z lekką ironią. Zatrzymuje się jeszcze przed granicą grafomanii, podobnie jak bardziej emocjonalny Wiraszko z Much.
Główny kłopot z płytami dwujęzycznymi polega na tym, że często narracja rozpada się na dwie części. Może, mimo dobrej dykcji Samołyka, to ja nie umiem wychwycić z angielskich tekstów pogodnej ironii, której sporo w części polskiej. Takiej jak tytuł albumu: „ona ma mały problem z wiernością”. Zrazu mały problem miałem z tekstami J.S. To są szkice sytuacji, brak gorącego konkretu, sytuacje rozgrywają się jakby w wyobraźni, zgrane słowa: ja, ty, noc, układają się na szachownicy w przewidywalnych konfiguracjach – „zabiorę cię stąd” itp. Później zrozumiałem więcej z tego świata, napisanego bez obaw przed obciachem, niemiejskiego, zbuntowanego (jak w Kawałku Kulki, jak w Makach i Chłopakach).
„Ostatnio nie zmieniłem się wcale” – doskonałe zdanie. Ile znaczeń, ile tła, jak wyraźne przyznanie się, że „nie wychodzi”. Kiedy znowu Samołyk śpiewa „I’d love to turn you on”, nie jest Lennonem, brzmienie kojarzy się z Seattle sprzed lat, może z Mother Love Bone, ta gitara w komplecie z fortepianem. Angielskie słowa to czysta melancholia. „Sit By Me”, czyli akustyk, głos męski i żeński, później smyki, fortepian, Grecja dyskrecja. „I think I failed a bit too much this time”, „My love, I need you again/ feel insecure, can’t sleep at night”. I jeszcze ten świat, który kręci się za prędko, to pięknie napisane, choć w innej konwencji niż część krajowa. To najlepsza piosenka tego albumu.
Klasyczny, jakby niedzisiejszy, jest też podział na ballady i rockowe fajerwerki. W połowie drogi są numery tu najciekawsze, zespołowe, w których odzywa się święta trójca: gitara, skrzypce, fortepian. Coś trąbi, głos Janka jest niewysilony, naturalny, gładki. To było już tyle razy, a jednak wciąż jest ujmujące.
„Czy to jest przypadek” nieśmiało podchodzi pod klimaty Bielizny. Nie tylko muzycznie, bo aż takich wirtuozów Janek w składzie nie ma, ale też tekstowo. Ponuremu klimatowi piosenki brakuje tylko ukłucia absurdu, odrealnienia, które pokazałoby: zobacz, to jednak twoje życie. A ja tu widzę życie Janka lub, co gorsza, „szarego człowieka”. Ta piosenka jest taka... zwykła. To działa też na jej korzyść, bo prawdziwa („prawdziwa”) szczerość to właśnie zwykłość, brak cudów, codzienność, rezygnacja, nieskuteczne starania. Pytanie, czy to jest najciekawsze dla słuchaczy.
„Jeśli uważasz, że tak będzie lepiej, jeśli naprawdę w to wierzysz/ odejdę”, śpiewa wprost, bez ozdobników Samołyk („Kapitan Czacza”) i wierzę mu tak samo jak Wiraszce, który najprostsze i najważniejsze rzeczy ubiera w dwieście metafor, a do tego mocno kombinuje z wykorzystaniem swojego głosu. Tylko że tamtego słucham z większym zainteresowaniem – ma więcej okazji do wyłożenia się. Na podobnej zasadzie spacer po linie zawieszonej między dachami wieżowców bardziej przykuwa uwagę niż stawianie kroków na szynie kolejowej.
Ostatnio rozszerza się dziura między muzyką dla ludzi a muzyką alternatywną, nawet awangardową. Duża jest pokusa folgowania swojej ekspresji, grania i śpiewania „inaczej”. Samołyk to prosta muzyka, proste słowa, zadbane aranżacje. Na „Problemie z wiernością” nie ma nagrań terenowych z paszczy wieloryba, jest naiwność i prostolinijność. Nie mamy tego w nadmiarze.
Czyli co? Nie moja filiżanka, ale smakuje.