Joan Wasser to skrzypaczka, która przechrzciła się na punk. Grała z Antony and the Johnsons, Rufusem Wainwrightem, nagrywała z Lou Reedem i Sheryl Crow. Jeff Buckley, który utopił się w ’97, to był jej chłopak. Joan stara się nie być aż tak sentymentalna i miękka, jak sugerują te powiązania.
Teraz jest dziewczyną z sąsiedztwa dobrze wiedzącą, czego chce. Organy, smyczki, dęte, sekcja rytmiczna tworzą na „The Classic” mocne tło dla Joan z jej gitarą. Artystka chce łączyć siłę i piękno, żeni więc soul spod znaku Motown (ach, te żeńskie chórki) ze współczesną wrażliwością.
Nie jest to kopernikański przewrót, więc najbardziej interesująco na „The Classic” brzmią te utwory, w których Wasser przekracza wyznaczone przez siebie granice. Tak jest w singlowym, tanecznym „Holy City”, gdzie najsłodszej melodii, jak od Steviego Wondera, towarzyszy żywe tempo oraz popowe zagrywki i śpiew. Efektem jest burza skojarzeń z latami 60., jak u Szkotów z Belle And Sebastian. Sztampowa fraza „Don’t wanna be nostalgic / for something that never was” wywodzi się zaś z piosenki, której zacinający się podkład mogłaby wykorzystać Björk – „Good Together”. Wasser, choć głos ma słabszy, dysponuje talentem dramatycznym. W rozbudowanych utworach, gdy nie śpiewa, nużą instrumentalne odjazdy. Urozmaicone to wszystko i przemyślane, ale też przeładowane i... dawno zrobione lepiej choćby przez Adele. Niemniej „The Classic” dostarcza co najmniej kilku utworów bardzo dobrych.
Tekst ukazał się 19/4/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji