W poprzedniej dekadzie Junior Boys osiągnęli mistrzostwo w łączeniu przebojowości z melancholią. Wypchnęli scenę niezależną na parkiet.
Można było do ich muzyki tańczyć, można było podziwiać konstrukcję (moim zdaniem nadmiernie) wycyzelowanych piosenek albo słuchać łzawych tekstów Jeremy’ego Greenspana o straconej miłości, poniesionych ranach i żalu za przewiny. Nikt nie używa słowa „baby” częściej niż on.
Po kilku latach przerwy i twardym resecie Junior Boys wrócili odmienieni, i to na dobre. Ich dawny znak firmowy, okropne r’n’b, na piątej płycie „Big Black Coat” jest w defensywie. Atakują znacznie ostrzejsze niż dawniej brzmienia syntezatorów i technowe rytmy, którymi jednak delikatni Junior Boys nie epatują ponad miarę – większą uciechę daje im zabawa wysokim dźwiękiem hi-hatu i podobnych niż basowy puls.
Teksty mogą brzmieć tak plastikowo jak zawsze, ale dzisiejsze piosenki Greenspana i Matthew Didemusa zdają są całkiem spontaniczne, odruchowe, nie są tak najeżone szczegółami jak kiedyś. Zawędrowali z nimi w estetykę nietypową dla śpiewanek o miłości. Przykładem przeróbka soulowego hitu „What You Won’t Do For Love?” Bobby’ego Caldwella, w wersji Junior Boys niepowstrzymanie pędząca naprzód, jakby wyrwana z serca berlińskiej nocy. A w finale błyszczy utwór tytułowy, pełen werwy popis duetu, któremu wszystko przychodzi lekko.
Tekst ukazał się 5/2/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji