W dużej mierze instrumentalna płyta Kaseciarza to powiew świeżości na gitarowej scenie. Ta beztroska i energia nie wyglądają na udawane, zespół rzeczywiście śpiewa byle jak, byle jak wygląda i ma z tego ogromną radość, która przenosi się na widownię.
Najpierw wyszła kaseta, później kompakt, a recenzja przychodzi ostatnia i z opóźnieniem, takim jak CD wobec kasety. Trio z Krakowa gra niedbałego, brudnego rock and rolla, „muzykę w koszuli w kratę”. Części utworów poskąpiono tekstów, stawiając na groove. Faktem jest też, że gdy już gitarzysta zespołu Maciej Nowacki stanie przed mikrofonem i się odezwie, to nie zawsze można się połapać w treści jego piosenek. Taki urok tej muzyki lo-fi, mocno przesterowanej, mieszającej rock and rolla z surfem na surowo, obficie czerpiącej z tradycji gitarowej muzyki amerykańskiej lat 90. Wsparcie klawiszami utworu „Drive” jest miłym zaskoczeniem i dobrze się sprawdza.
„Motörcycle Rock’n’Roll” wypełnia transowa, ale przyjazna i otwarta muzyka, bez obaw przed obciachem, bez silenia się na cokolwiek i pozowania. Na koncercie Kaseciarza nie tylko zobaczyłem trzech beztroskich muzyków z trochę za długimi włosami, ale też przekonałem się, jak bezpośrednią i serdeczną konferansjerkę prowadzi lider. Slacker? Gdzież tam, wymarzony zięć!
Tekst ukazał się 7/2/14 w Wyborcza.pl/kultura