To już trzecie wydawnictwo Kethy. Grupa powołuje się na inspiracje zespołem Kobong, który w latach 90. nagrał jedne z najważniejszych polskich płyt, jeśli chodzi o ciężkie, gitarowe granie z zacięciem eksperymentalnym. Na „#!%16.7” nie ma jednak mowy o kopiowaniu muzycznych pomysłów. Od swoich mistrzów Ketha wzięła otwartość na eksperyment, na to, co się może wydarzyć.
Mówi się psychodelia, mówi się math metal (czy też rock). Zawartość niniejszego minialbumu stanowi 12 utworów, w tym cztery trwające poniżej minuty. Niby to tzw. ciężkie brzmienia, połamany rytmicznie metal z growlingiem, ale z wyraźnym zacięciem do eksperymentu, którego nie śmiem nazwać jazzowym. Trwający minutę i 43 sekundy „Sounderiad” to tętniący hałas a la Sepultura, ale w mgnieniu oka wpada weń sekcja dęta, której potężne brzmienie wywołuje skojarzenia z funkiem spod znaku Jamesa Browna, z płytami z wytwórni Daptone. Ważną partię, z długimi dźwiękami, dęte grają także w „K‑Boom”, przykryta dźwiękami gitar partia trąbki zdobi „Monoceroids”.
Minutowy „Mobius” lekko już „dżezi”, ma się wrażenie, że to muzyka do filmu z gatunku „Shafta”, którego bohaterem jest były glina, detektyw działający na granicy nocy i dnia, świata białych policjantów i czarnych przestępców. Kapitalny puls. Po tej przyjemnej minucie w „Sloader” wraca gitarowe łojenie. Jednak zaskakująco wiele w nim pogłosów i jakiejś nagranej wcześniej amerykańskiej mowy dobywającej się przez radio: pilot, kosmonauta, policjant? Do tego dziwaczny zaśpiew, ostentacyjnie niebliskowschodni. Oba te dopełnienia growlingu Mr. Tripa (lidera zespołu, w którym od poprzedniej płyty zmienili się pozostali muzycy, też gitarzysty) wracają tu i tam na tej płycie. Skojarzenia z grupami z wytwórni Ipecac (Tetema, Zu) są na miejscu, Mike Patton słuchałby Kethy i całkiem możliwe, że już słucha.
Rewelacją minionego roku – zarówno koncertowo, jak i na albumie „Moloch” – była grupa Merkabah (też wydawnictwo Instant Classic). „#!%16.7” zdaje się świetnym punktem wyjścia do koncertów, ma potencjał do improwizacji, a muzycy grają niesłychanie precyzyjnie. Po zeszłorocznych świetnych albumach Decapitated, Odrazy czy Furii ten rok powinien należeć do Kethy.
Tekst ukazał się 1/3/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji
Pingback:Najlepsze płyty roku 2015 - Jacek Świąder | Ktoś Ruszał Moje Płyty