Co jest najważniejsze w muzyce pop? Bez dobrego wokalu trudno o porządną piosenkę. To głos i melodia zapadają w pamięć i pobudzają wyobraźnię. Dawno nie było w muzyce głosu tak przejmującego jak ten, którym dysponuje Archy Marshall, wokalista, producent i grafficiarz z południowo-wschodniego Londynu.
Uderzające, że ten mocny i surowy baryton dobywa się z gardła nieefektownego zębatego rudzielca. W dniu brytyjskiej premiery skończył 19 lat.
Ten młodziak był łączony z dubstepem, a na żywo gra z rockowym składem. Porównują go z Morrisseyem, Nickiem Cave’em, dla mnie bywa Tomem Waitsem. Wielcy i starzy już artyści, ale podkreślam, że każdy z nich gra swoim wizerunkiem, ile wlezie. A rudy? On też ma multum przekonujących muzycznych wcieleń. Śpiewa gorzkie ballady, rapuje, deklamuje. Zmięty, zniechęcony, uciekłby, ale dokąd? Cytuje Mike’a Skinnera z The Streets, sporo starszego piewcę klasy robotniczej, jak Morrissey i King Krule niekiedy pretensjonalnego.
„6 Feet...” to debiut mądrze rozegrany. Największym atutem Kinga Krule jest głos – i to on jest na pierwszym planie. Asysta gitary, klawiszy czy „podwodnych” bębnów jest na ogół dyskretna. W aranżacjach piosenek – blues, gęsta elektronika, nawet rock and roll – producenci (Archy i Rodaidh McDonald) powstrzymali się od przepychu. „6 Feet Beneath The Moon” to płyta nowoczesna, ale refleksyjna. Duże przeżycie.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 13/9/13