„Klątwa” w reżyserii Olivera Frljicia w Teatrze Powszechnym to zabawna sztuka. Wynika to wprost z reakcji publiczności. Reżyser też nie ma się czym martwić, bo za tę zabawę zapłacą wyłącznie aktorzy i dyrekcja. Jak było na spektaklu?
Traktuje przede wszystkim o Oliverze Frljiciu. To musi być zamierzone i przez jakiś czas bawi. Niemal każdy z aktorów mówi coś o Frljiciu – że mizogin, objazdowy skandalista, że każe pokazywać siusiaka i prowokować. W pewnym momencie robi się to nudne i przewidywalne. Ale wtedy publika śmieje się już tak głośno, że trudno zatrzymać tę beczkę śmiechu. Trzeba dotrwać do końca. Ale to łatwe, rzecz trwa niecałe półtorej godziny.
Aktorzy są więc handlowcami, którzy sprzedają Frljicia rozpisanego na sceny, skecze. Tego właśnie chce publiczność, która czytała recenzje w „Wyborczej” i „Krytyce Politycznej”, a wcześniej liczne wywiady z Chorwatem. Mam wrażenie, że to na nim skupiły się oczekiwania krytyków. Jaki kościół, jakie państwo, jaki naród? Oto przyjechał wielki Frljić, by pokazać mieszczaństwu, jak się robi skandal w teatrze. Polacy tego nie umieją, boją się – brzmi sugestia. Boją się kościoła. Spektakl wprost mówi jednak, że odważni są aktorzy, który po „skandalu” zostają w kraju i w zawodzie, podczas gdy skandalista reżyser jedzie dalej. Kiedyś biedaka opluli w Rijece, podkreślał to w wywiadzie. A aktorzy na scenie grają nerwowo, drżą, martwią się o dzieci i o to, kto do nich dzwoni i czy np. nie odwiedzi ich w domu. Podobna historia była z Olgą Tokarczuk, ale o ile pamiętam, mniej śmieszna.
Bawiłem się więc przednio, uśmiechałem się i patrzyłem po twarzach widzów. Za zasługę poczytuję twórcom to, że wciągnęli publiczność w spektakl, rozszerzyli scenę. Częścią przedstawienia stał się rechot widowni. Masz więc aktorów, którzy burzą i obalają, i publiczność, która – poznałem kilka opinii – doznaje, jest wstrząśnięta, ale na zewnątrz ryczy ze śmiechu. I jest podział. Pierwszy: aktorzy naprawdę są w wielkim stresie, nerwowi, publiczność to konsumujący monolit. Drugi: wychodzisz z teatru, a tam kamery TVP Info i kilka osób protestujących przeciw spektaklowi (którego nie widzieli – byłem na wtorkowym, trzecim spektaklu). Czy to jeszcze część sztuki o tym, jak kościół terroryzuje społeczeństwo? Gdy mijam oburzonych, nie mam pewności, czy na pewno już jest po „Klątwie”. To samo z piszącymi do prokuratury – są w środku, nie na zewnątrz.
Aktorzy i protestujący mają podobnie niewygodne role, muszą trwać przeciw większości, nie załamać się. Coś równie ciekawego można poczuć, siedząc w sali teatralnej. Oto jesteś w grupie mieszczan, którzy znęcają się nad wyobrażeniem świętości Karola Wojtyły, nad wyobrażeniem Polski. Wreszcie jesteś większością. Zupełnie jak ci wieśniacy i ksiądz ze sztuki Wyspiańskiego znęcali się nad główną bohaterką. Radość, siła, solidarność.
Częścią uczestnictwa w spektaklu była też sama wyprawa do teatru. Widziałem w tramwaju parę osób najwyraźniej zmierzających do Powszechnego. Był to dzień, w którym TVP Info przez kilka godzin wałkowało ponoć „Klątwę”, zachęcając widzów do protestu przed teatrem. Czułem dreszczyk emocji: czy ten dresiarz jedzie blokować teatr? Co będzie, jeśli ktoś spróbuje nas nie wpuścić? Zażąda dyskusji? Będzie szarpał. O, już widzę teatr, jest po zmroku – kilkanaście czy kilkadziesiąt osób? To było bardzo ciekawe. Spodziewałem się, że może na sali będą jacyś przeciwnicy teatru Frljicia, ktoś coś krzyknie, czymś rzuci, zacznie klaskać albo wejdzie na scenę. Nie wydarzyło się to, wszystko przebiegło jak w kościele. Czytanie, ewangelia, kazanie, modlitwa, komunia.
Nie umiem ocenić jednoznacznie spektaklu. Podobał mi się, może jest potrzebny, ale nie tej publiczności. Jestem członkiem kościoła, jestem ochrzczony, ale nie utożsamiam się z kościołem ani jego pracownikami. Gdybym był wierzący, byłbym oburzony i chciałbym ścigania spektaklu. Z drugiej strony – mam wrażenie, że to nie jest spektakl o kościele, już prędzej o hipokryzji. Może to pełen hipokryzji spektakl o hipokryzji.
A poza tym. Czy aktorzy wyznający pod własnymi nazwiskami, jak byli molestowani, nie kojarzą się z główną linią obrony dostojników kościelnych: oni kłamią, że byli molestowani, żeby dostać pieniądze? Oni odgrywają spektakl?
Jest o czym myśleć.