Komora A to rzadki przypadek. Do grania tego rodzaju muzyki wystarczy jedna osoba. Jeśli jest ich więcej, to mogą eksponować kolektywizm, jak podkreślający znaczenie anonimowości i wspólnego doświadczenia duet RSS B0YS. Inna możliwość to krótkotrwałe zderzenia wyrazistych osobowości, jak Powell i Lorenzo Senni na zeszłorocznym festiwalu Unsound.
Komora A jest inna, bo działa od 2004 roku, ale debiutancka płyta ukazała się dopiero tej wiosny. Muzyków jest trzech: Karol Koszniec obsługuje sampler, Dominik Kowalczyk komputer, a Jakub Mikołajczyk syntezator modularny. Dlaczego tak dużo czasu zabrało im wydanie długogrającej płyty? Ważnym elementem obu wariantów zespołowego grania elektroniki, które przytoczyłem na początku, jest improwizacja. To mogłoby wyjaśniać zarówno skład Komory A, jak i czas potrzebny do opracowania studyjnej płyty.
Muzyka Komory A jest mroczna, niepokojąca i niejednorodna. Szczególnie przypadł mi do gustu utwór „Beats & Memories”, malowniczy, ale krótki, pokazujący orientację na przyszłość. Tą przyszłością jest rozsypane, szemrzące, oparte na wysokich częstotliwościach „Inscape Module”. Syntezator daje mu coś z koncertowej spontaniczności, chaosu, który na płycie zostaje poukładany. Utwór zatacza fale, kręgi, a w dwóch trzecich jakby zaczynał zahaczać o jakiś twardy kształt, spiłowywać go, kształtować na swój sposób.
To właśnie, mam nadzieję, robi ta muzyka słuchaczowi – choć na chwilę zmienia jego sposób słuchania. Ta płyta jest mniej przygnębiająca, niż uważają wszyscy wokół. To niepokój na wysoki połysk, chłodny, suchy i oderwany od krajowego kontekstu. Coś innego.
Tekst ukazał się 15/6/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji