W sylwestra „Magazyn Świąteczny” wróżył, kto porządzi światem w 2012 roku, ja mogę ujawnić, kto na pewno nie będzie rządził niczym. Michał Biela. On gra w Kristen, najlepszym zespole w Polsce.
Między czwartym albumem „Night Store” (2005) a piątym „Western Lands” (2010) zespół na jakiś czas się zawiesił, wrócił z nagraną w trio wstrząsającą płytą. Teraz po roku epka, co oznacza taki ćwierćalbum, z założenia krótki. Jak na nich 22 minuty to jednak długa płyta, i tym dłuższa, że trudno się od niej oderwać.
Jest kłopot z opisem. Muzyka Kristen wywołuje mnóstwo skojarzeń, obrazów i myśli, ale jak zapisać westchnienie, okrzyk olśnienia, jęk zachwytu? Powiedzmy, że grają kołysankę („An Accident”) – rytm trzyma tylko gitara Bieli, bębny i druga gitara braci Rychlickich są „wokół”, „obok”. Zmierzają do kulminacji, eksplozji (czy ktoś pamięta Storm & Stress?) i ukojenia. Powiedzmy, że grają oparte na silnym, agresywnym riffie „Hold Me”. Dwóch w transie, trzeci – w podobnym skupieniu – w ekstazie, taki Pollock. I poezja Bieli, zwarta i dojmująca jak muzyka. Mniej to więcej.
Biela ma wydać wiosną płytę z solowymi utworami, zaśpiewanymi tylko z gitarą. Zupełnie inne brzmienie, ale ta sama bajka. Bo „An Accident!” jest pokazem nieskończonej wyobraźni. Następny ruch Kristen: wszyscy trzej zamieszkają w jednym mieście. To będzie dobry rok.
Tekst ukazał się 12/1/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji