Długowieczne Kristen się zmienia. Na nowej, ósmej płycie jest tylko jeden utwór ze słowami – tytułowy, żadna piosenka, prędzej niejasna opowieść, poranna notatka ze snu.
Nie mam żalu do muzyków, że porzucili formę piosenki, czasem tylko sygnalizując łączność z dawnymi fascynacjami: tu ociosany funkowy groove („Salto”), częściej niewinny, ale porywający gitarowy motyw („Tony”). Huśtanie takim motywem, obudowywanie go innymi sygnałami, minimalne przesuwanie zagrywek sprawia, że huśtany traci orientację i nie wie już, gdzie jest niebo, gdzie ziemia. Każdy z czterech artystów kursuje w górę i dół po skali ekspresji. Nie umiem odrzeć tekstu z metafor tak, jak oni odzierają muzykę. Banał: słychać, że muzycy słuchają.
Nowy kierunek Kristen współbrzmi z poszukiwaniami zespołów Wacława Zimpla czy sceną bydgosko-toruńską łączącą improwizację, trans i melodię. Nuta burdonowa jako dźwięk przyrodzony, ukryty w trzewiach, pod stopami i w deszczowej chmurze. „Las” ma strukturę lasu albo rzeki, w którą można się zanurzyć – ona jest, była i nie zatrzyma się, gdy już wyjdziemy na brzeg. To przypomina jedną z najlepszych płyt roku – tę tria Lotto (z tamtym zespołem Kristen łączy gitarzysta Łukasz Rychlicki) – albo niemające końca, oczyszczające umysł i ducha dzieła Swans.
Tekst ukazał się 7/10/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji