Na początku lat 90. muzyka niezależna wbiła się do telewizji i radia z wielkim impetem. U nas, w Europie Wschodniej, mieliśmy w to wyjątkowy wgląd.
Długo namyślałem się nad sensem robienia audycji czysto historycznych i nadal nie mam wniosków. Ciągle lubię nowości. Nie jestem nawet w połowie tak na bieżąco jak dawniej, ale dawniej też wcale nie było żadnego złotego ani srebrnego wieku. W każdej działalności dziennikarskiej powinien być element rejestrowania bieżącej produkcji i śledzenia, na co jest ona reakcją, co chce nam powiedzieć, jaki świat pokazać. Pisanie o starych latach w tym kontekście niewiele ma sensu. Opowiadaniem starych piosenek na nowo zajmuję się w „Wyborczej” i wystarczy.
Jednak potrzeba napisania o starych dziejach mnie nie opuszczała. Może to ma jakiś związek z poczuciem bezpieczeństwa, jakąś mitologią początków słuchania muzyki? Jak każdy posługuję się taką mitologią, czemu nie.
W programie przygotowanym dla Radia Kapitał zamierzałem pokazać impet, z jakim muzyka muzyka niezależna wbiła się w główny nurt w latach 90. Tę opowieść postanowiłem zacząć od ery „przed Nirvaną”, bo złożyło się tak, że akurat wtedy, w 1990 czy 1991 roku, na naszym osiedlu zamontowano telewizję kablową, a z nią zawitała do domów MTV. Rano była więc nudna szkoła, a zaraz po szkole MTV.
Punkt startu mam w miejscu, do którego ten główny nurt nigdy już nie zawrócił. Jednego dnia chłonąłem Prince’a i Madonnę razem z Nirvaną i Pearl Jam, z Public Enemy i Boyz II Men, a było jeszcze masę zespołów rockowych z pnia stadionowego, jak Bon Jovi czy Skid Row, którego gitarzysta miał paznokcie pomalowane na czarno. To się raczej nie mieściło w wyobrażeniu mężczyzny, nawet długowłosego, rozpowszechnionym w szkole podstawowej wybudowanej pod koniec PRL‑u na styku trzech blokowisk. Mężczyzna, nawet długowłosy, powinien należeć do jakiejś bandy i w lany poniedziałek, w gronie kilkudziesięciu pobratymców z osiedla, chlustać z wiadra na każdego, kto odważył się wychylić z domu. Ewentualnie toczyć bitwy na kule błota i kamienie z innym osiedlem, przy wykorzystaniu rowów, w których kładziono kable telefoniczne, i towarzyszących im nieodłącznie gór żyznej ziemi, na której jedno pokolenie wstecz rosły kilometry sadów. I jeszcze połamanych, niewykorzystanych przez budowlańców prefabrykatów ścian, z dziurami na okna, i tak dalej, i jeszcze.
Do tej audycji przygotowałem sobie całą playlistę piosenek, które wtedy, w 1990 roku były popem. Oczywiście chodziła też masa piosenek wcześniejszych, choćby Chris Rea z „Boys of Summer”, które okazuje się utworem z roku 1984, ale chodziło mi tym razem o zestawienie premier roku 1990. Oto one.
To były długie utwory, a ja też sobie pozwoliłem więcej pogadać, i stało się tak, że zszedłem z liczbą piosenek do dziewięciu, w których mieści się tylko część historii. Dodatkowo, skoro kanałem komunikacji było głównie MTV, to obyło się tym razem, chyba pierwszy raz, bez artystów z Polski.
Lista piosenek:
- Enigma – Sadeness Pt 1
- A Tribe Called Quest – Can I Kick It?
- Adamski – Killer
- Madonna – Vogue
- Depeche Mode – Enjoy The Silence
- Living Colour – Type
- Deee-Lite – Groove Is In The Heart
- Sinead O’Connor – Nothing Compares 2 U
- Angelo Badalamenti – Laura Palmer’s Theme