Na pewno istnieją lepsze lekarstwa na ból głowy niż nowy album Wojciecha Kucharczyka. Muzyk i wydawca, grafik i animator obecny na (nie tylko polskiej) scenie niezależnej od lat 80. lubi wyraziste dźwięki i mocne rytmy, ceni go świat techno.
Sam Kucharczyk estymą darzy Prince’a, Byrne’a, Bowiego, muzykę brazylijską i afrykańską. Co nie jest oczywiste w undergroundzie, umie nagrywać hity. Kolejne płyty wypływają z niego jak woda ze źródła, ale „Brak” to woda na tyle wzburzona, że wymaga uwagi.
Łatwo o kliszę, trudno o oddanie sprawiedliwości tej płycie. Jazda bez trzymanki? Zanurzenie po szyję w bicie? Kucharczyk raportuje stan świata roku 2016. Na płycie pokazują się Kanye West i David Bowie. Czarna, funkująca Ameryka przenika się z transową Afryką i sambą. Jest jak w didżejskim secie, glitche, nagrania terenowe, sample z NASA i pożyczki od innych artystów, nawet dłuższe, spasowano razem tak, żeby bawiły, dodawały lekkości i czaru kostropatym hitom jak „Gdy ten kawałek (kabaret) umiera”. Przebojowy „Afroboter Volta Volta Volta” kojarzy się z kasetą Kucharczyka „Woda morska” z afrykańskim jive’em.
„Brak” ukazuje się, gdy niezależni artyści, dotąd spokojni, że politycy się nimi nie interesują, obawiają się wymuszonego zamknięcia na świat. „Jakoś prawdopodobnie sobie poradzimy”, pisze we wkładce Kucharczyk. I nagrywa album będący festiwalem wolności, przenikania się kultur, epok i gatunków – taki hymn muzycznej międzynarodówki.
Tekst ukazał się 8/4/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji