Solowy album grającego Jacka Lachowicza, który karierę zaczynał w latach 90. w Ściance. Jego organy stanowiły o charakterystycznym brzmieniu tego zespołu. Teraz klawiszowiec idzie drogą choćby Makowieckiego, czyli popowej, gotowej do tańca elektroniki. L.A.S. to piosenki w najlepszym znaczeniu tego słowa.
Różnica polega na tym, że u Lachowicza mniej słychać lat 80. i charakterystycznych dla nich instrumentów, i że on gra żwawiej, wziął swój talent w obroty. Muzyka Lachowicza jest oryginalna, jej puls łatwo rozpoznawalny. Trudno mieć zastrzeżenia do śpiewu artysty, ale poziom oprawy muzycznej domaga się mocniejszych tekstów. A część słów do piosenek jest „łatwa” – osobista, ale nieprzejrzysta, zwrócona do środka.
Są też pomysłowe rzeczy, jak niespieszny międzyplanetarny „Cichy dom” („poplątane języki/ poskręcane galaktyki”). Najbardziej wyrazisty jest duet z Anią Brachaczek „Opada mgła”, który Lachowicz zaczyna od wyznań o natręctwach. Wokalistka dołącza w refrenie o upływającym czasie, na tle rozedrganych klawiszy. I wtedy przychodzi ten istotny muzycznie i emocjonalnie moment: zmienia się tonacja, dochodzi jeszcze jeden instrument, śpiewają oboje:”„opada mgła/ wreszcie widzę jakiś kształt/ tuż za rogiem mija czas”.
Jestem tylko teoretykiem, ale skłonnym podejrzewać, iż wyganiający z domu do lasu „Szum” jest znakomitą ścieżką dźwiękową do biegania. Lista jego zalet jest jednak znacznie dłuższa.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 4/4/14