W którąś niedzielę oglądałem mistrzostwa świata w kolarstwie, wyścig szosowy w Richmond w Wirginii. Rok temu wygrał Michał Kwiatkowski, teraz też długo koledzy z drużyny ciągnęli go do przodu, przyjechał ósmy. Pierwszy był Peter Sagan.
Ten wyścig, tam zaczynający się o 9, u nas wypadł między 15 a 21 z kawałkiem. Transmitował go youtube’owy kanał UCI (światowego związku kolarskiego). Komentarz był po angielsku, nie jestem pewien, kto go wygłaszał, ale w trakcie wyścigu na pewien czas przychodzili pojedynczo różni goście. Jednym z nich był Frankie Andreu, pomyślałem: przecież to facet, który najpierw był giermkiem Lance’a Armstronga, a potem zaalarmował świat, że Lance przez całe lata jeździł na dopingu. Skąd on się tam wziął?
Żeby rozjaśnić sobie sprawę, obejrzałem film Alexa Gibneya „The Armstrong Lie”. Dobry, choć trwa aż dwie godziny, a reżyser co jakiś czas odzywa się z offu, co w dokumencie jest niepomiernie wkurzające. Pierwszy raz Gibney kręcił Armstronga w 2009 roku, gdy ten po kilkuletniej przerwie wrócił na Tour de France, żeby wygrać już „na czysto”, pokazać, że bez dopingu też jest dobrym kolarzem. Miał być to jakiś pomnik. Armstrong dojechał trzeci, a produkcja się rozlazła.
Armstrong miał wtedy we Francji przerąbane. Wygrywał Tour siedem razy po kolei, od 1999 do 2005 roku, co nie udało się nikomu wcześniej i później. Już zanim zaczął wygrywać, kolarstwo miało złą reputację, rok wcześniej wybuchła wielka afera Festiny, złapano członka tej ekipy, lekarza czy innego magazyniera, jak w busie wiózł kolarzom tonę dopingu. Bo Tour to wymagający wyścig, jedzie się trzy tygodnie w lipcu, mniej więcej połowę czasu przez góry – Alpy i Pireneje. Trzeba mieć siłę i wytrzymałość.
Jest to niebezpieczne. Jeszcze jako dzieciak w podstawówce i liceum oglądałem ten wyścig namiętnie, pierwsze zwycięstwa Armstronga też. Było na Eurosporcie. Pamiętam, jak Fabio Casartelli wywrócił się na zjeździe, a jechał 90 na godzinę, bez kasku, uderzył głową w słupek i się zabił, oglądałem tamten etap. Mistrz olimpijski do piachu. Patrzyłem, jak jadą Riis, Ullrich, Pantani. Armstrong od początku miał przerąbane u Francuzów. Coś za łatwo odjeżdżał, zrobili mu śledztwo i w gazecie napisali, że oszukuje. Zapierał się: jest najbardziej kontrolowanym kolarzem świata. To ich jeszcze bardziej wkurzało, a ja myślałem: Francuzi się czepiają, przecież nic nie mają na mistrza.
Armstrong na początku lat 90. był mistrzem świata (to jest też trudny wyścig, tyle że jednodniowy, jak ten w Richmond). Potem miał raka jądra, który prawie go zabił. Doszedł do etapu plucia krwią, a w ramach usuwania raka otworzyli mu mózg i wycięli, co trzeba. No i postanowił pokazać, że co go nie zabiło itd. A jak już to robić, to na Tourze. Kolarstwo potrzebuje bohatera, Tour też. Proste. A potem kolarstwo zechciało się oczyścić, więc Armstrong szybko zakończył karierę. Zaraz jak zakończył, wpadło ponad 50 używających dopingu kolarzy z czołówki. Zrobiło się czyściej.
Minęło kilka lat, Armstrong postanowił wrócić. A po drodze już nie tylko „L’Equipe” go oskarżało, ale też kolega z drużyny Frankie Andreu. No to Armstrong go pod sąd. Wszystkich pod sąd. Irlandczyka, który napisał o nim książkę, również. I teraz w 2009, gdy znienawidzony we Francji Armstrong wraca, bo mu się znów zachciało „udowadniać”, odmawia wywiadów. Będzie gadał tylko z jednym dziennikarzem – Frankiem Andreu, z którym wygrał proces o to, czy w szpitalu, w obecności Andreu i jego żony, swoich przyjaciół, powiedział lekarzowi, że brał zakazane w kolarstwie substancje.
On tego Andreu wcześniej praktycznie zniszczył jako człowieka i kolarza, propozycje kontraktów zmieniały się w wycofane propozycje kontraktów. No i Andreu na to idzie, wybiera się z ekipą do Francji. Grzecznie odpytuje mistrza przed kamerami. Jest w tym dokumencie taka mocna scena, gdy Armstrong przyznaje się bardziej przed nim niż przed widzami, że nie dał rady, jest słaby, nie wygra całego wyścigu.
Ciekaw jestem, czy Andreu będzie też ważną postacią w filmie fabularnym „The Program”, który premierę miał niedawno na festiwalu w Toronto. We Francji i Anglii ten film wchodzi na dniach, będą dwa seanse na WFF. Mniejsza o aktorów, ale reżyseruje (stary już) Frears. To może być ciekawe, chociaż Ben Foster grający Armstronga jest zupełnie do niego niepodobny (przynajmniej bez kasku). W Polsce niby 30 października, jako „Strategia mistrza”.
W zwiastunie filmu uderzyło mnie ostatnie ujęcie. Roześmiany Armstrong wykonuje w nim gest „gęby na kłódkę”. To też najmocniejszy moment dokumentu – tam widać, jak mistrz naprawdę upokorzył innego kolarza. A wątków w tym wszystkim było znacznie więcej. A zatem rekomenduję – na razie dokument.