Dominuje autorefleksja po równo osobista, pokoleniowa i narodowa, ale bez poczucia, że te mądrości są wciskane siłą. To koniec świata, każdy stawi mu czoła z własnym zestawem przekonań.
To być może największy polski zespół XXI wieku. Objawili się kilkanaście lat temu, w Płocku, jako mistrzowie albumów z motywem przewodnim. W przypadku niedocenionego debiutu „Gusła” była to dzika Słowiańszczyzna, w przypadku jednej z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka „Powstanie warszawskie” – wiadomo.
Osiągnąwszy ogromny sukces, ekipa z Lao Che przeszła przyspieszony kurs uciekania od piętrzących się oczekiwań. Powstał jakby drugi, nowy zespół, już stojący wśród tzw. wielkich polskiego rocka, jak Kult, Hey, T.Love, ale wciąż najbardziej z tego szeregu wystający.
Nagrywali płyty niespętane założeniami, to znów wracali do koncept albumów. Postawili na analogowe brzmienia, ale nie porzucili żonglerki samplami. Chyba pragnęli, żeby nie dało się ich przyszpilić. Ze skutkiem m.in. takim, że ciężko z ręką na sercu wymienić jakikolwiek „przebój” Lao Che.
Najważniejsze na pierwszych płytach były: odwaga, by wchodzić na tereny przez kolegów muzyków zaniedbane, wyobraźnia, by działać tam na własnych warunkach, wreszcie dziwna mieszanka bezpośredniości i hermetyczności wynikająca z języka tekściarza i wokalisty Spiętego. Czy Lao Che przez lata zachowało te zalety? Może musiało je w pocie czoła odzyskać? Nieistotne, ważne, że znów je ma.
Przesądził o tym lider grupy. Trudno znaleźć muzyka tak szalonego i normalnego, tak biegłego w języku i w tym, kim jesteśmy jako społeczeństwo i jak się zmieniamy – jak Hubert Dobaczewski. Jest w tym zespole jak bramkarz w drużynie hokejowej, od jego formy zależy wynik każdego meczu.
Najnowszy mecz nazywa się „Wiedza o społeczeństwie”. Zaczyna się „Kapitanem Polska” na motywach hitu „Pył” Fisza Emade. Spięty woła o paruzję: „Ukaż się duchem i ciałem/ wszystkim nam ponad podziałem”. Ta zapowiedź końca świata unosi się nad całym albumem. Dokłada się do niej sam... Fisz: „Pytanie o śniadanie, z grzybem atomowym w śmietanie” (a Emade jest współproducentem płyty). Ogarnij się, przemyśl najważniejsze dla ciebie sprawy, bo czasu masz mało. A koniec końców uważaj, kogo wzywasz w czasach chaosu: „Wierszem czyścić chcę kapitańskie buty (...) kapitanie, modlę się o pana kapitana”.
Dla ułatwienia przekaz otrzymujesz w formie perfekcyjnej, chwytliwej piosenki. Nic nie zakłóca odbioru, dźwięku jest zaledwie tyle, ile musi być, a Spięty jak Kapitan Polska bierze uwagę słuchacza w jasyr. Wspaniale pracują sekcja rytmiczna, klawisze i gitara, leci suchy funk, dźwięczny i dynamiczny, ale umiarkowanie szybki. Refren jest po prostu morderczy – co można napisać nie tylko o tym utworze, ale też o „Nie raju”, „Liczbie mnogiej”, „Baśni tysiąca i jednej nocki”...
W ogóle na „Wiedzy o społeczeństwie” przeważają przeboje z niepowstrzymaną sekcją. Na liście mrugnięć i westchnięć zespołu meldują się nie tylko Fisz Emade, ale twórcy od Marii Peszek, przez Budkę Suflera zmiksowaną z Izraelem, po Adama Mickiewicza – kogokolwiek zechcecie. Branie ze wszystkich półek strzępów motywów muzycznych i tekstów Lao Che niniejszym doprowadziło do perfekcji.
Jak w domu czuje się w tym nowy nabytek grupy, saksofonista Karol Gola z Punk w Freud. W „Gott mit lizus” chwyta się choćby motywu z „Różowej pantery”, nie bierze jeńców również w rajcownym, latynosko-cygańsko-elektronicznym „Polaku, Rusku i Niemcu”.
Z tego utworu chcę przytoczyć słowa Spiętego. Na całej płycie mędrzec Lao Che sieje pożogę, tym razem zaczyna od: „Naszych dusz nie uratuje nawet Chrystus plus / jest źle” – no przecież to antyrządowe, wcale nie, to antychrześcijańskie, antypolskie. A może to każualowa, błyskotliwa gra słów? W każdym razie głosuję za tym, by śmieszkowi order odebrać. Dalej otrzymujemy prostolinijne i przez to nawet celniejsze: „tu już nikt nie chce rozmawiać/ wolimy się obawiać/ siebie/ i to nas pogrzebie”. Czy naród to uspokaja, czy wzburza?
Też mam obawę – że Dobaczewski przecenia możliwości rozumienia ironii przez ogół. Do wersów do przemyślenia dodaję: „chlebem i kołem łamiący się społem”; „za wolność, Tomku, w swoim domku my, ludzka rzesza, lecimy z afisza”; „uwielbiam zapach benzenu o poranku”; „w kajdany zakuć, zdać, zapomnieć”; „kosmito, marny puchu, ja Ziemianin w duchu, Polak z zawodu od całego rodu, życzę tobie, żyj z Bogiem, bo życie z nim dobre... sobie”; „z języka polskiego najbliższa i droga jest mi liczba mnoga (...) na przykład: bogowie, honory, ojczyzny/ z dala od mielizny dostąpić siwizny”.
Czy te cytaty odsłoniły przed państwem tajemnicę szaleństwa i normalności artysty? Dla oddechu przytoczę jeszcze łamiącą serce i odbierającą rozum łagodną piosenkę o miłości. Długo na taką czekałem i nie zawiodłem się. Przeboik nazywa się „Spółdzielnia” i nieśmiało zaczyna od argumentu: „Gdybym ja był tobą/ gdybyś ty była mną/ bylibyśmy tą samą osobą/ byłoby taniej, cieplej/ dwukrotnie być mogłoby lepiej”.
Nie powiem, gdzie się ta podróż kończy. W ostatnim słowie apeluję: dajcie mi lepszą tekściarkę i tekściarza albo zamilknijcie na wieki.
Tekst ukazał się 17/2/18 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji
Gdzie się podziała pańska recenzja płyty GOSPEL, w której zrównywał Pan zespół z Ziemią? Cieszy zmiana podejścia, ale dzięki cenzurze wiele pan traci. Każdy ma prawo do własnej opinii
Było coś takiego! Kiedyś pewnie uznałem, że w tekście mam za mało argumentów, żeby orać płytę
Dziękuję za odpowiedź.