Folkowo-jazzowy zespół Lautari czerpie inspirację z dzieła Kolberga i zabiera muzykę ludową do filharmonii. To nie jest zwykła płyta, lecz pasjonująca opowieść o chłopskim świecie napisana melodiami z XIX wieku.
Etno-jazzowy tercet Lautari z Poznania (tu z udziałem kontrabasisty Marcina Pospieszalskiego), do tej pory często zajęty graniem muzyki międzynarodowej – wschodnioeuropejskiej, bałkańskiej, nawet kaukaskiej – podejmuje rozmowę o Polsce tam, gdzie przerwał ją patron minionego roku Oskar Kolberg. Wybitny polski etnograf XIX wieku wyniki swoich badań nad kulturą ludową zapisał w wielotomowym dziele „Lud”. Teraz Lautari łapie Kolberga w Kaliskiem i Sieradzkiem.
Inspiracją dla tej płyty jest kontekst: charakterystyczne dla Kolberga szczegółowe informacje „wokół muzyki”, o gwarze, zwyczajach, geografii, miejscu konkretnego utworu w kalendarzu obrzędowym. Tak szczęśliwie się składa, że Lautari, co nietypowe na scenie muzyki etnicznej, wykorzystuje fortepian preparowany – to na ten instrument Kolberg napisał transkrypcje ludowe pieśni, które zawarto w tomie 67. „Ludu” (wydanym zresztą dopiero w latach 80. XX wieku). Na tym inspiracje się nie kończą, bo na płycie wykorzystano także badania i nagrania, których w ostatnich latach dokonał sam zespół, oraz te z muzealnych archiwów.
Dlatego „Vol. 67. Live 2014” to autonomiczna opowieść, spektakl. Już w otwierającym płytę „Powolnym” słychać: „Więcej miejsca! Bliżej płotu, kto nie umie tańczyć!”. Brzmi to jak instrukcje prawdziwego szefa ludowej kapeli, choć „Vol. 67. Live 2014” nagrano na koncercie w Filharmonii Łódzkiej. W świecie Lautari kultura ludowa jest ważnym elementem kultury narodowej. To właśnie robił Kolberg: pieśni ludowych muzykantów traktował jako część narodowej tożsamości. Zapis nutowy i fortepian wykorzystał jako system nagłaśniający melodie chłopskich grajków.
Lautari (nazwa odnosi się do muzyki karpackiej) nie boi się dokładać do tych pieśni swojej jazzowej improwizacji, inwencji, czerpie z lat wspólnego grania z wiejskimi muzykantami XXI wieku. Są momenty bardzo energiczne, ale więcej jeszcze refleksji, melancholii, jak w odróżniającym się od całości utworze „Blaszane mordy”, gdzie obok instrumentów Lautari słuchamy nagrania pieśni z 1959 roku. Jest szumiące, stare. Ta dźwiękowa patyna – niczym szmer winylowej płyty w hip-hopie – zaznacza zarazem odległość w czasie i bliskość w przestrzeni mentalnej. To nasze, to my.
A poza tym to kapitalne, piękne wydanie.
Tekst ukazał się 23/6/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji