Pełen obaw niczym Kasia Kowalska sięgałem po debiut Lenki. Jeszcze przed rozpakowaniem płyty dowiedziałem się bowiem z naklejki, że mam do czynienia z autorką piosenki z wiosennej ramówki TVN. Kto ma telewizor, powinien chyba kojarzyć, kto nie – raczej nie zrozumie, o co chodzi. W dodatku gwiazda (no a nie?) w połowie maja wystąpiła w którymś kolejnym finale polskiego „Tańca z gwiazdami”.
W rodzimej Australii była serialową aktoreczką, występowała również w programach dla dzieci, prezentując kreskówki – stąd może ta czarodziejsko-ołówkowo-bajkowa okładka. Wypisz, wymaluj Amelia, tylko dłuższe włosy i z antypodów. Teraz mieszka już w L.A., rzuciwszy się w niespokojne nurty szołbizu. Zrozumiałe więc, iż okładka nie informuje, kto gra partie instrumentalne w piosenkach Lenki, za to można się dowiedzieć, kto jest autorem fryzury głównej bohaterki, jej makijażu etc. Piszę o tym, żebyśmy wiedzieli, w jak czarodziejskiej jesteśmy bajce.
Muzycznie siedzi to na gałęziach sąsiednich w stosunku do łagodniejszych emanacji Lily Allen oraz zwyczajnego ostatnio biadolenia à la Kate Nash. Piosenki. Do bólu piosenki, akustyczne, częściej niestety ślamazarne niż żwawe. Wdzięczna, naiwna, dziewczęca pioseneczka „The Show”, czyli właśnie ten przebój ramówki, wybija się na plus. Włazi w ucho. Podmiot liryczny jest, co tu dużo mówić, do bólu normalny: „I’m just a little girl lost in the moment / I’m so scared but I don’t show it”. Utożsamić się z tymi słowami może zapewne jakaś jedna czwarta populacji, z melodią pójdzie równie gładko. Gdy już się utożsami, zyskuje rozwiązanie kłopotów – należy się wyluzować i cieszyć tytułowym show. Z grubsza wszystko w tym stylu, aż do kończącego, chóralnego „I want my money back” (to się raczej nie załapało do reklamy ramówki – jeśli się mylę, piszcie do „Lampy”).
To nie błąd robić w popie. Ta płyta jest całkiem niezła, przynajmniej w tych fragmentach, w których Lenka się nie mazgai ani nie usypia swoim delikatnym, bardzo naturalnym głosikiem. Głos ma w porządku, przynajmniej do tych beztroskich, pogodnych podkładów. Nie wyobrażam sobie do tego śpiewu przykładowej Gaby Kulki. Która jest super, ma kawał głosu, wie, czego chce – ale na nagraniach brzmi, jakby wyszła właśnie z zajęć w wyższej szkole muzycznej. Lenka ma odwrotnie: nie tylko melodiami, ale nawet swoją barwą, artykulacją musi dowodzić, jak bardzo jest girl next door.
To musi budzić podejrzenia. Skoro część materiału muzycznego doskonale nadaje się do sobotniego odkurzania i mycia okien, a druga część do picia kawy w miękkim fotelu w słoneczne popołudnie, to wypada jeszcze raz zerknąć w teksty (niestety brak ich w skromnej krajowej edycji płyty, ale od czego jest internet). Są tak idealnie lekkostrawne... Przyswajamy z nich rady dotyczącego tego, żeby korzystać z każdej chwili, bo one tak szybko mijają – że wszystko, co można zrobić, to brać to, co zostało nam dane. Będzie dobrze. Znajdujemy w nich dzielną i samodzielną dziewczynę, która martwi się raczej o chłopa, który ją zostawia, niż o siebie. Temat miłosno-rozstaniowy – jak to w babskim popie – ma zresztą na tej płycie reprezentację równie bogatą jak na nagraniach hiphopowych temat jarania blantów na ławce. I jeszcze... I to już chyba wszystkie główne tematy. Jest ich niewiele więcej niż tematów muzycznych, może nawet mniej. Kate Nash ma lepsze teksty, Kulka ma lepszą muzykę i głos, który więcej może, a Lenka ma ramówkę TVN. No bo serio: dla kogoś jednak musi być przekonująca – jak na debiut to chyba nie tragedia. Wspaniały prezent dla człowieka bez właściwości.
Recenzja była umieszczona w numerze 6/2009 miesięcznika „Lampa” i trudno powiedzieć, czemu tak długo trwało wrzucenie jej tu.
myspace, facebook, kanał youtube Lenki