Ten bardzo przyzwoity album zaczyna się od przebojów – „Skąd ten wir” i „Humanitarnie” trzymają poziom piosenek artystów lubianych i rzetelnych, jak Dawid Podsiadło czy Kortez.
Leski śpiewa i gra na gitarze, czasem klawiszach, a aranżacje i produkcja płyty mają współczesny rys. Chwalę, póki mogę, bo już w kolejnym utworze skojarzenia stają się zbyt oczywiste: „Skóra” brzmi jak piosenka końcowego Heya wyprodukowana przez Marcina Borsa. Okładka płyty nie kłamie, płytę wyprodukował Bors, część piosenek zagrali wręcz w duecie. Tylko tekst nie wytrzymuje porównania z Heyem – Leski próbuje wejść w poetykę Nosowskiej, ale zatrzymuje się na powierzchni: „Gdyby nie skóra wlałbym się w ciebie cały, patrzyłbym sobie spod twoich powiek, patrzył”.
Te dość niezgrabne słowa można potraktować jak wyłożenie metody artystycznej. Takie wlewanie się w kogo innego Leski stosuje dość często, np. utwory „Miłość. Strona B” oraz „Wszystko, co kocham” są kopiami tempa, brzmienia i harmonii Radiohead z początku XXI wieku, śpiew też identyczny. To błąd, bo Leski jest artystą inteligentnym i znacznie ciekawszym niż większość krajowych konkurentów na polu łagodnej piosenki dla dziewczyn. Słusznie wzbogaca akustyczne brzmienie o syntezatory, ale niepotrzebnie bawi się w podrabianie kogokolwiek. Przygotował płytę ciekawą i wyrównaną, ale mało oryginalną. Np. schowane w głębi płyty piosenki „Q” czy „Polaroid” nie odkrywają Ameryki, mają znajomą formę, ale zaskakują muzyczną jakością. Następny płyta Leskiego musi być odważniejsza. Śpiew też.
Tekst ukazał się 13/7/18 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji