Lisa Hannigan karierę zaczynała u boku swego partnera, folkowca Damiena Rice’a, który ostatecznie nieelegancko wyrzucił ją z grupy tuż przed jednym z koncertów. Dziś to ona jest od niego lepsza.
Na trzeciej solowej płycie 35-letnia Irlandka robi eleganckie, matowe piosenki dalekie od folku. Znaczącą rolę odgrywa Aaron Dessner, gitarzysta zespołu The National, tu producent – także dzięki niemu nagrana w Nowym Jorku płyta ma kunsztowne, subtelne brzmienie.
Hannigan śpiewa i gra zdecydowanie łagodniej niż królowa gatunku Laura Marling, zdaje się, że odpowiada jej śpiewanie niewyraźnie, jakby zawstydzonym głosem. Na ten album trzeba było czekać aż pięć lat. Jeżeli poprzedni „Passenger” nazywano zapisem dojrzewania, to „At Swim” jest zwolnieniem ciężaru zebranego na sercu Lisy przez lata bojów z życiem.
Do tego nie trzeba dużego składu: perkusja, kontrabas, gitara, fortepian lub organy. W „Prayer For The Dying” pomagają gitara slide i zwielokrotnione wokale. Hannigan jawi się jako zwiewna czarodziejka z opery. Tytuły takie jak „Undertow” czy „We, The Drowned” nie mylą, piosenki są ponure i bolesne, ale to dramatycznie rozegrany końcowy „Barton” zmiata całą resztę albumu. Dojmujące wrażenie zostania opuszczonym przychodzi od razu po wybrzmieniu piosenki – i całej płyty.
Tekst ukazał się 2/9/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji