Nowość. Mają „własną działalność” bracia Aaron i Bryce Dessnerowie, ma wokalista Matt Berninger (w duecie EL VY), przyszedł czas na dwóch skrytych dotąd w cieniu członków The National. Bracia Bryan i Scott Devendorfowie, odpowiednio perkusista i basista wywodzącego się z Ohio zespołu, założyli nową grupę.
Trzeci w zespole jest Ben Lanz z grupy Beirut, obecny też na ostatnich albumach The National. Gdy słucha się nie tylko instrumentalnego, siedmiominutowego singla „Future You”, ale też – to rzadkość na tej płycie – mającego słowa i wokal „Beneath The Black Sea”, łatwo spostrzec odniesienia do nowej fali. Scott gra prosto, ale lubi wejść na wysokie nuty, a Bryan dudnić na bębnach emocjonalnie, gęsto, ale precyzyjnie, rzadko uderzając w talerze. Singlowe „Beneath The Black Sea” brzmi jak dzieło wysmażone według przepisu na piosenkę z późnych nagrań Joy Division, a pęd utworu przypomina tyleż The National, co The War On Drugs. Ujmujący prostotą motyw i jedziemy.
Tak wygląda płyty LNZNDRF – nagrane w ciągu trzech dni w starym kościele w Cincinnati utwory, owszem, dają wrażenie obcowania z czymś spontanicznym, ale ceną jest niedopracowanie. Brakuje przebojów, numerów, niektóre piosenki są ponad miarę rozciągnięte i trudno stwierdzić, dokąd zmierzają. Wiadomo natomiast, skąd przybywają: wzięły się z długich, kilkudziesięciominutowych jamów. To się broni w przypadku pełnych reverbu, spacerockowych „Hypno Skate” czy „Future You”, jednak w wymiarze pełnego albumu takie podejście, niewątpliwie dające muzykom przyjemność, trochę nuży. Muzyka użytkowa – można posłuchać w tle codziennych domowych czynności.
Tekst ukazał się 24/2/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji