Najmłodszy syn udał się Serge’owi. Chyba sympatyczny, bo ma sporo znajomych wśród prominentnych śpiewaków i aktorów. 25-letni Lulu wybrał niezawodny materiał – napisany przez zmarłego w 1991 roku ojca. To piosenki więcej niż w porządku. Młodziak na nowo je zaaranżował, lubi pop, jazz, coś w rodzaju piosenki aktorskiej.
Dla jeszcze większego urozmaicenia Lulu zaprosił armię wokalistów: śpiewają m.in. para Vanessa Paradis i Johnny Depp, jest Marianne Faithfull, Rufus Wainwright, a także... Shane McGowan czy nawet Iggy Pop! Różne epoki i podejścia. A już język francuski w wersji tych dwóch ostatnich, jak by to ująć, znakomicie poprawia nastrój. Takie „Bonnie and Clyde” – dopóki śpiewa utalentowany Lulu, jest w porządku. Pioseneczka. Ale warta uwagi, dopiero gdy wchodzi Scarlett Johansson.
Mimo całego komercyjnego rozmachu (Lulu chciał, by piosenki ojca trafiły do szerszej publiczności...) wszystko to jest takie umowne, francuskie, dla zabawy – ze „starym Gainsbourgiem”. Albumowi służy to, że jest podpisany nazwiskiem jednego, głównego sprawcy. To taki materiał producencki, Lulu daje się wyżyć plejadzie artystów, niemniej kontroluje sytuację. No i na szczęście odpuścił „Je t’aime”.
Tekst ukazał się 9/2/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji