Rok po dobrze przyjętej płycie „Salad Days” Mac DeMarco nagrał osiem nowych utworów. Kanadyjczyk-nowojorczyk należy do młodych nadziei piosenkopisarstwa, ma niespełna 25 lat, dużo instrumentów i spory talent do układania dobrych melodii, które sam nagrywa i produkuje.
Wybierając taką formułę, łatwo popaść w pretensjonalność lub nagrać nikomu niepotrzebne, nieodróżnialne od siebie piosenki. To nie jest przypadek DeMarco, którego muzykę ktoś porównał do filmu z Bogartem – łatwo się utożsamić z bohaterem, co nie znaczy, że zdobędzie on kobietę.
Do łagodnych, bitelsowskich dźwięków gitary, delikatnych klawiszy i prostych bębnów De Marco śpiewa o straconej lub niedoszłej miłości. Te pastelowe, bujające utwory mogą być prawdziwym popowym remedium na piekielne upały ostatnich tygodni. Piosenki są pogodne w nastroju, jakby wyjęte z lat 70., ale w tekstach gorzkie: „Who could that be knocking at her door/ must be another one she loves”. Była dziewczyna oddała serce kolejnemu, a narrator biedaczysko ciągle jeszcze o niej myśli.
Może gdy skończą się wakacje, gdy turnus upłynie, znajdzie spokój? Na razie DeMarco najwyraźniej potrzebuje słuchacza, żeby opowiedzieć o swoich rozterkach więcej niż w tych paru piosenkach. Na koniec płyty podaje swój adres w Queens i zaprasza na kawę.
Tekst ukazał się 21/8/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji