Dawna wokalistka Kapeli ze Wsi Warszawa pracuje z Wojciechem Krzakiem. Tamten światowej klasy zespół opuścili razem po płycie „Infinity”. Kapela wydała ostatnio „Nord”, pozostając w kręgu muzyki etnicznej, a Incarnations na swojej drugiej... zrobiło piosenki.
Maja schowała biały głos do kieszeni i niską, głęboką barwą śpiewa coś w deseń piosenki aktorskiej, swingu, jazzu, bluesa (do słów Bogdana Loebla, wybitnego autora tekstów m.in. Breakoutu). Przy tym jest sentymentalnie, ale na nowy, własny sposób. Głos Kleszcz jest czarny jak smoła, ona jest jak Billie Holiday, słychać to zwłaszcza w drugiej części płyty – pierwszą napisał duet Krzak/Loebl, druga to covery (w tym „Catch A Falling Star” po polsku, „I Put A Spell On You”, a nawet brawurowa wersja „Rebeki”), trzecia (chyba) improwizacje.
Zespół ma wielką klasę, ale to Kleszcz jest gwiazdą, bierze tym nagraniem miejsce w ekstraklasie polskich wokalistek. Ze świecą szukać drugiej tak charakternej, przekonującej interpretacyjnie, emocjonalnie, „niewywrotnej”. Album IncarNations nie jest propozycją, on jest niezapowiedzianą klasówką i ty nic nie umiesz, coś tam kojarzysz z siódmej klasy, ale siódmych klas dawno już nie ma, patrzysz tylko w jasne okno, a przez wyobraźnię przepływają wszystkie kolory świata. Odkrywasz w nowym stare, w starym nowe. I ta jej mina z okładki. „Co ja zrobiłam najlepszego”. Właśnie tak.
Tekst ukazał się 21/6/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji