Nie wypada pisać przy recenzji płyty o więzieniu, ale głos Dyjaka ma w sobie rozpacz, tęsknotę i niezłomność, które właśnie z kryminałem się kojarzą. Wysocki. Nerwy na wierzchu, błędy w kartotece, kilka mocnych płyt na koncie – a facet jest wciąż przed czterdziestką.
Wiosną dwa razy rozwiedziony Dyjak wydał album, na którym śpiewa piosenki wykonywane wcześniej przez kobiety. Dobry pomysł na artystyczny test dla człowieka, który kojarzy się z męskością, bezkompromisowością. Dlatego Dyjak, słowo wstępu poświęciwszy warszawskiej Pradze Północ, wykonuje np. „Atramentową rumbę” z repertuaru Stanisławy Celińskiej, innej w pewnym momencie pogubionej artystki, która pięknie się odnalazła w piosenkach o Warszawie i w teatrze Warlikowskiego – i ona, i Dyjak są głosami wieku. „Kobiety” to nie jest płyta kameralna. Sporo na niej hałasu i różnorodnych, pokręconych aranżacji, jak w „Sic!” z repertuaru Heya. Za brzmienie albumu odpowiadają zresztą związani m.in. z Hey Marcin Macuk i Marcin Bors.
Są tu numery kompletne. Jakże łatwo spartolić „Tomaszów” z repertuaru Ewy Demarczyk! Dyjak się nie podkłada, wygrywa, brzmi tyleż szczerze, co profesjonalnie. Ten szorstki, ale niezwykle liryczny śpiewak umiejętnie prowadzi piosenki Groniec, Umer, Edyty Bartosiewicz. Idzie za nim zespół – raz knajpiany, raz rockowy, raz jazzowy. A jaki jest w „Miłość ci wszystko wybaczy”?
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 26/7/13