Marcin Cichy umie sprawić, żeby muzyka brzmiała świetnie z dowolnego źródła dźwięku. Trzy lata temu wydał epkę jako Meeting By Chance, później dbał o jakość brzmienia innych artystów jako fachowiec od masteringu. Wróciwszy z pierwszą pełnowymiarową płytą „Inside Out” prezentuje się nie jako „techniczny”, lecz jako doskonały kompozytor i producent.
Muzyk duetu Skalpel oddala się od tamtych brzmień, pełnych odniesień do starego jazzu, muzyki tanecznej czy ostatnio etnicznej. „Inside Out” każe przyjrzeć się Cichemu od nowa, na świeżo. To dający wyciszenie album ambientowy, pełen kojącej, cierpliwej muzyki. Prześwitują tu „skalpelowe” ścieżki perkusji, kontrabasu, wibrafonu, fortepianu, fletu i ciepły analogowy szum, ale Cichy używa ich inaczej, w wolniejszych tempach, daje też bardziej organiczne, emocjonalne tło. W każdym utworze towarzyszy mu jedna z trzech wokalistek, ale w ich śpiewie istotniejsze od tekstu są barwa głosu i nastrój – częściej od słów da się słyszeć wokalizy i westchnienia.
Szczególnie polubiłem „She Is My Evening”, gdzie Cichy używa brzmień kojarzących się z niemiecką wytwórnią Morr Music i jej flagowym zespołem Lali Puna, a także wyciszony, zachwycający „Watermark” oparty na ścieżkach wokalnych. Gdy po niewiele ponad półgodzinie pasjonującego słuchania ta płyta się kończy, woła o włączenie jej jeszcze raz.
Tekst ukazał się 12/2/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji