„Lite” w nazwie polega na tym, że zwykły skład Melvins, grupy ukochanej przez ich lokalnego naśladowcę Kurta Cobaina, zawiera dwóch perkusistów. To bardzo powolna i ciężka muzyka, gdzieś między metalem a hard rockiem, mniejsza o nazwy, z podwójną dawką wariactwa i czarnego humoru.
Buzz Osborne i Dale Crover grają razem od 1984 roku. Wspaniałe jest to, że podczas gdy ich stare płyty wciąż inspirują młode zespoły, sami Melvins stale szukają nowego ujścia dla swojej energii. Na trzeciego zatrudnili do tej płyty Trevora Dunna, współpracownika Mike’a Pattona i Johna Zorna. Trevor gra tu przede wszystkim na kontrabasie, ma nawet partie solowe. Nie jest ozdobą, buduje tę płytę swoją charyzmą.
Dunn, gęsto smyczkując, samotnie zaczyna „Baby Won’t You Weird Me Out”. Na to wchodzą Osborne z oldskulowym, mocnym riffem i rozszalały Crover. Po chwili sam Dunn. Powrót „okiełznanego” riffu w harmonii z kontrabasem i „potykające się” bębny, do tego dwa głosy, wszystko razem trochę jak NoMeansNo. Gdy Melvins biorą się do „Let Me Roll It” McCartneya (u nas znanego też jako „Serce jak pies” Elektrycznych Gitar), to od uderzeń stopy perkusisty i szarpnięć kontrabasu trzęsą się szyby w oknach. A Osborne (taki Jarmusch plus afro), pełen inwencji jako gitarzysta, ryczy potężnym głosem. Po minucie w „Tommy Goes Beserk” startuje od szeptu, zaraz rozkręca zespół na modłę hendrixowską...
Tekst ukazał się 14/6/12 w „Dużym Formacie”