Kiedyś myślałem, że muzyka to jest po prostu takie „coś”, jak drzewo czy słońce – mówi Michał Biela. Rozmawiamy przez net z okazji wydania przez Kristen nowej, bardzo dobrej płyty „Western Lands”. Pytam raczej o obserwacje i o muzykę w ogóle niż o samą płytę, o której sporo można przeczytać gdzie indziej. A i ja sam też już ją omawiałem i chwaliłem.
Michał Biela (ur. 1977) jest wokalistą i gitarzystą szczecińskiego zespołu Kristen, którego współzałożycielem był w 1997. Od 2005 gra na basie w trójmiejskiej grupie Ścianka (z którą na razie nagrał „Secret Sister”). Z jej liderem Maćkiem Cieślakiem spotkał się też na płycie zespołu Kings Of Caramel (2008), która pokazała bardziej liryczną i piosenkową stronę muzyki Michała Bieli. Z Kristen wydał pięć płyt, ostatnia „Western Lands” ukazała się późną jesienią 2010 nakładem Lado ABC. W 2011 ukaże się jego pierwsza solowa płyta.
JŚ: Kristen, którego jesteś liderem, wydało płytę po pięciu latach przerwy. Czy coś nowego w polskiej muzyce zachwyciło cię lub zainspirowało?
Michał Biela: Nie jestem liderem Kristen! To zespół demokratyczny – obowiązuje u nas nawet liberum veto. A co do samego pytania, to raczej nie mogę się wypowiadać na temat całej „polskiej muzyki”, bo mam wrażenie, że nigdy nie jestem na bieżąco. Wydaje mi się jednak, że wciąż najciekawsze rzeczy powstają na najdalszym marginesie, na offie offu. I czuję, że mam szczęście, że je poznaję. Największe wrażenie zrobili na mnie Mikrokolektyw, Etam Etamski, Adam Repucha i Marcin Masecki. Ed Wood jeszcze. A także Wojciech Stanisław Bąkowski i jego projekty – Czykita, Kot, Niwea.
Adam Repucha spośród innych polskich songwriterów wyróżnia się tym, że śpiewa nie tylko świetnie, ale też po polsku. Ty w Kristen i Kings Of Caramel po angielsku – dlaczego?
Od dziecka nie słuchałem polskiego radia, tylko raczej katowałem Elvisa Presleya, potem Beatlesów. Nie znam za dużo polskich piosenek i naturalne dla mnie jest śpiewanie po angielsku. Polski jest arytmiczny i ma mało krótkich słów, ciężko jest budować sensowne frazy i trzeba iść na kompromis, zmieniać melodię, etc. Niektórym się udaje z tego wybrnąć w pięknym stylu, na przykład Maćkowi Cieślakowi czy Adamowi Repusze, ale wiem dobrze, że jest to okupione bardzo ciężką pracą, do której wciąż nie mam cierpliwości.
Czy możesz się utrzymać z muzyki?
Nie utrzymuję się z muzyki i nigdy się nie utrzymywałem. Żyję z tłumaczeń na angielski i dzięki temu moja praca jest tam, gdzie mój laptop. A utrzymywanie się z takiej muzyki, jaką gram, jest chyba tak samo prawdopodobne jak utrzymywanie się z poezji. Ciekawe, czy ktoś pyta poetów, czy utrzymują się z poezji! Ale gdy niedawno zostałem ojcem i nagle okazało się, że mam bardzo mało czasu na granie i myślenie o muzyce, to pojawiła się we mnie determinacja, żeby choć w części utrzymywać się z muzyki. Daję sobie czas do siedemdziesiątki.
Latem grałeś w Warszawie z trio Rogiński/Biela/Szpura. Recenzje był bardzo pozytywne. Będzie płyta czy to okazjonalna sytuacja?
Grzesiek Lewandowski z Chłodnej 25 zaproponował, żebyśmy zagrali z Raphaelem razem koncert. Ja nie umiem improwizować, więc przedstawiłem mu swoje pomysły, a on zaprosił Pawła Szpurę i po jednej próbie zagraliśmy koncert. Co prawda Marcin Masecki w połowie wyszedł, ale z drugiej strony wytrzymał całe pół godziny. Upojeni sukcesem, zagraliśmy jeszcze z dwa razy, i będziemy to nagrywać pod koniec lutego. Ale z drugiej strony, jak się chce rozśmieszyć Pana Boga, to trzeba mu opowiedzieć o swoich planach.
Wszedłeś w środowisko warszawskich muzyków? Czy może czujesz się elementem układanki trójmiejskiej albo berlińskiej?
Mam poczucie, że znam coraz więcej osób w Warszawie, chyba jest tam fajny ferment, ale ja nie należę do żadnej sceny. W wielu miejscach w Polsce mamy przyjaciół i sprzymierzeńców, którzy mają podobne podejście. W Warszawie może jest ich najwięcej, ale to chyba dlatego że jest największa.
Jak mocno Twoja muzyka łączy się z miejscem, w którym powstaje?
Bycie „skądś” jest chyba bardzo ważne, i w mojej głowie muzyka Kristen zawsze była mocno związana z najbliższym otoczeniem, najczęściej ze Szczecinem. Ale z drugiej strony muzyka powstaje przede wszystkim w głowie i w sercu, i w tym sensie bardzo bym chciał, żeby nasza muzyka „łączyła się z miejscem, w którym powstaje”.
Kristen, które wydaje się częścią ciebie, aż pięć lat milczało. Czy było zagrożenie, że już nic nie powstanie?
Po wydaniu ostatniej płyty byliśmy już trochę zmęczeni i doszło do dwuletniej przerwy. Ale od 2007 czy 2008 znowu zaczęliśmy grać próby i koncerty, więc nie czuję, że „milczeliśmy” przez bite pięć lat. Było takie ryzyko, że już nie będzie nam się chciało, ja też nawet miałem mały kryzys, ale wydaje mi się, że to już przeszłość.
Czy muzyka to komunikacja, czy wysyłanie sygnałów w zimny kosmos?
Kiedyś myślałem, że muzyka to jest po prostu takie „coś”, jak drzewo czy słońce, które samo w sobie nie ma znaczenia. Teraz myślę, że muzyka i sztuka powinny przede wszystkim służyć komunikacji, by za pomocą jak najprostszych środków opowiedzieć o tym, co w inny sposób byłoby trudne do opowiedzenia. Taka muzyka mnie najbardziej rusza.
Nagrywasz krótkie płyty. Pisanie to męka czy święto?
Z reguły piszemy utwory razem, na próbie, i jest to czasem męka, bo ciężko trzem różnym facetom znaleźć wspólny mianownik. Ale jak już coś zaskoczy, to mamy wtedy największą frajdę. A co do długości płyt, to z reguły powstaje o wiele więcej utworów, niż wynika to z nagrań czy nawet koncertów. Dużo z nich odrzucamy, czasem tylko dlatego że jednemu z nas coś nie pasuje, czyli zgodnie ze świętą zasadą liberum veto.
Nakład poprzednich płyt Kristen jest wyczerpany. Jak to jest być legendą podziemia? Dlaczego ludzie wciąż chcą słuchać tych płyt i czy będą wznowienia?
Nie wiem, jak to jest być legendą podziemia, trzeba by się spytać jakiejś legendy podziemia. Albo może nie będę tak skromny: wstaję rano o 7 rano zrobić mleko synkowi, patrzę w lustro, i cieszę się na samą myśl co tam zobaczę: legendę podziemia!
Może faktycznie ktoś jeszcze czasem słucha naszych starych nagrań, ale nie będzie wznowień: mamy plan udostępnić je hurtem za darmo, gdy już stworzymy swoją stronę internetową.
Czy twoje zespoły mają oddźwięk za granicą? Jak ci się tam grało?
Gdy koncertowaliśmy trochę w Berlinie, to parę osób nas tam zaczęło kojarzyć, ale dosłownie parę.
Myślę, że w porównaniu do Polski cudem Bożym są niemieccy akustycy. Oprócz tego ciężko mi się wypowiadać szerzej, bo oprócz Berlina grałem tylko sporadycznie tu i tam.
Czy w ogóle przywiązujesz wagę do wydawania płyt na nośnikach, czy jest to tylko jeden ze sposobów kontaktu ze słuchaczem?
Tak, przywiązuję! Dobrze jest oddzielić się grubą kreską od przeszłości i zacząć myśleć o nowych kawałkach. Czasem tylko trudno to wszystko zorganizować.
Kiedy uwierzyłeś, że to ma sens?
Na początku nie musiałem wierzyć, że granie muzyki ma sens, po prostu musiałem to robić, nie było innego wyjścia. A później kilka razy zobaczyłem, że w muzyce można wyrazić inny świat, świat ducha, że tak powiem. To było, gdy usłyszałem na żywo Roba Mazurka, Blonde Redhead, Tortoise, Volapuk, Girls Against Boys, Deerhoof. To wtedy zrozumiałem, że to wszystko ma sens. A jakiś czas temu widziałem Wayne’a Shortera i jego sola też tak działały na mnie.
Czy internet zabije muzykę?
Wydaje mi się, że nie ma takiej siły, która mogłaby złamać ludzką potrzebę komunikacji, więc nie ma się co martwić.
Co poza muzyką jest dla Ciebie inspirujące – film, fotografia, książki?
Wszystko!
Pingback:Czekając na refren (Kiosk 2/2011) | Ziemia Niczyja | Mariusz Herma