Miałem na myśli to, że moim zdaniem z tematem X była okazja zrobić coś fajniejszego, wycisnąć z niego więcej. To bystry kolega, jego odpowiedź była jak mądrość księgi. Pewnie, że nie jest fajnie być perfekcjonistą, ale dodam od siebie, że najsmutniej umieścić samego siebie w centrum rozmowy.
Kiedy zdarza mi się moment poczucia wolności, to często jest on związany z tym, że otwiera się jakaś rozległa przestrzeń, coś się udało skończyć. Dopiero chyba uczę się czerpania satysfakcji z tego, że czegoś nie trzeba poprawiać, że zrobiłem już dość, nie muszę więcej. Nie chciałem na przykład poprawiać tamtej odpowiedzi, ale mogę się czegoś z niej nauczyć.
*
Michał Cichy jest dla mnie kimś szczególnym. Prawdopodobnie chciałbym być kimś takim jak on, a może dawniej chciałem być kimś takim, kim był on, ale się takim nie stałem. Czuję więź, wspólnotę, ten człowiek od wielu lat mnie intrygował. Myślę, że jest odważny i że osiągnął sukces, stał się kimś, kto we mnie budzi podziw. Polega to również na zmienianiu się.
Teraz ukazała się trzecia książka M.C. – „Do syta”. Poprzednie miały jednoznacznie medytacyjne, związane z wewnętrzną wolnością tytuły: „Zawsze jest dzisiaj” (Czarne, 2014) i „Pozwól rzece płynąć” (Czarne, 2017). Zdrowe postawy. Trudne postawy. Jedno, drugie, trzecie brzmi dziecinnie prosto, ale już nie jesteśmy dziećmi, nie w tym sensie, który byłby nam miły. Te postawy, postulaty, kąty patrzenia są trudne! Wymagają pracy, ćwiczeń, wytrwałości, ale owocują obficie i słodko. Tak zaręcza M.C., a ja mu wierzę.
Czytając tę książkę (brzydka okładka! A może prosta okładka?), często miałem potrzebę zatrzymania się, spowolnienia. Nie powinno jej się pochłaniać, przeliczać na hausty. Jest podzielona na krótkie kawałki, każdy góra trzy-cztery strony, czasem jedna. Ma to z pewnością istotne powody.
Dwie wcześniejsze książki M.C. były obserwacyjne, dawały satysfakcję wspólnego z autorem patrzenia na strumień wiosennych dni, na wzrost roślin. Czytelniczka towarzyszyła pisarzowi w spacerach po miejscach zwykłych, przeciętnych, czasem niszczejących. W szukaniu śladów. We wszystkim udaje się M.C. znaleźć coś i można wierzyć, że nam też się uda. Wystarczy patrzeć, postrzegać, zapisywać.
*
Teraz M.C. napisał książkę o wnętrzu człowieka. To tam się zaczyna wszystko i kończy. Oświecenie. Medytacja. Praca. Transcendencja. Dobre życie, bez perfekcjonizmu, wypominania, zapamiętania, bez oczekiwań. Pisarz opowiada, jak dotarł do miejsca, w którym żyje teraźniejszością i żyje do syta, z fajnym winem za 30 złotych, z czytaniem i pisaniem, z wieczorami czerwcowymi, lipcowymi i sierpniowymi. Tak, w tej książce jest już lato.
Zastanawiałem się, skąd te historie z herbaciarni, na co one komu, ale polubiłem je. Rozumiem już. Między wpisami/kawałkami o medytacji, o mistrzach, sufich, mistykach, katolikach, książkach, płaczu, rodzinie i zagubieniu niezbędne były „historie z dzisiaj”. Dlatego że wiedza niewiele jest warta bez praktyki, a dobre życie jest ważniejsze niż dobra nawijka. Tak to interpretuję.
M.C. pisze pięknie. Jego zdania się nie wdzięczą. Styl jest przejrzysty, precyzyjny, komunikatywny, nawet gdy trzeba opowiedzieć o bolesnych doświadczeniach. Dla mnie „Do syta” jest tomikiem poezji, mimo że kawałki wierszem, a jest takich kilka, nie zawsze mi wchodziły. Więcej poezji złowiłem w prozie M.C. Jak to z tomikami – będę wracał do tej książki, otwierał ją na chybił trafił, i czerpał. Małymi łyczkami, ale do syta.
Sporo fragmentów wydawało mi się znajomych – bo życie Michała stało mi się bliskie przez Facebooka i grupę medytacyjną, którą tam prowadzi. Jest ona jednym z wątków książki. Niektóre teksty musiałem poznać wcześniej na grupie lub na prywatnym profilu M.C., ale nie wiem, co było pierwsze – czy jako szczodry człowiek dawał tam gotowe fragmenty książki, czy szczególnie celne teksty internetowe osadził w książce.
*
On się na tym zna. Przez wiele lat był szefem działu kultury „Wyborczej”. Wymyślił Nagrodę Literacką „Nike”, pisał o książkach. Ja też pracowałem w tym dziale, jakieś osiem lat, ale to był już inny dział. Moje doświadczenie jest jednak podobne – znam stan przepracowania umysłu, przegrzania, ciągłego niepokoju, który przyczynił się do odejścia M.C. z „Wyborczej”.
Nowa książka nie jest świadectwem tamtego czasu, ale opowiada wiele ważnych momentów ze „stawania się sobą”. M.C. żyje dzisiaj w teraźniejszości, trudno się więc spodziewać, żeby rozwodził się nad przeszłością. Opowiada „z teraz”. Podaje nazwiska i tytuły książek. Podrzuca sposoby medytacji, punkty widzenia. Podkreśla potrzebę aktywności, ćwiczeń, pracy nad sobą.
Często byłem wzruszony, czytając „Do syta”. Jakbym bał się sięgnąć po to, o czym jest ta książka. Nie chciał sobie podarować. Odmawiał sobie. To nie tylko mój słaby punkt: w dobie rozpędzonego kapitalizmu niemal każdą drogę dbania o siebie łatwo wyszydzić jako pracę na rzecz światowego kapitału, hodowanie siebie samego na jeszcze lepszego, bardziej perfekcyjnego robotnika. Nie chcę udowadniać sobie, że mogę wziąć na siebie jeszcze większe obciążenia, wiem, że to nie ma sensu.
M.C. pisze wyłącznie o pracy we własnej służbie. Nasze wnętrze, duch, umysł, jakkolwiek to nazwiemy – należy tylko do nas. Ta książka może nam pomóc działać na własną rzecz tam, gdzie czujemy się słabi czy bezradni. Poznać siebie. Zachować umiar we wszystkim nie tułać się po świecie jak wygłodniały pies.