Michał Szturomski, gitarzysta takich grup jak Afro Kolektyw, Nerwowe Wakacje czy Newest Zealand, już trzy lata temu wydał bardzo dobrą elektroniczną epkę pod szyldem Sowa. Teraz nagrywa pod nazwiskiem, ale temat pozostał.
Album będący dokładnie tym, co zapowiada tytuł, może wydawać się ciekawostką-drobnostką, ale zawiera zgrabną i świetnie wyprodukowaną muzykę klubową. Na antenie Polskiego Radia puszczali go już Agnieszka Szydłowska w Trójce, a Bartek Chaciński i Jacek Hawryluk w Dwójce.
Inspirujący się m.in. muzyką Buriala (słychać to np. w ostatnim utworze) Szturomski tworzy dźwięki intrygujące i bezlitośnie logiczne, ale z odrobiną szaleństwa. Chwilami żałuję, że tak dużo na tym albumie lektora opowiadającego zarówno ogólnie o sowach, jak i o poszczególnych gatunkach i ich najważniejszych cechach (tekst opracowało Stowarzyszenie Ochrony Sów). Zresztą ten głos, pierwszą warstwę albumu, stosunkowo łatwo przyswoić, żeby z kolejnymi odsłuchami skupić się na syntetycznej, elektronicznej muzyce na „Sowach Polski” pozornie stanowiącej tło, a w rzeczywistości odrębną jakość. Niczym sowa można wybrać, co się wychwyci – głos, muzykę, czy jedno i drugie, traktując płytę jak słuchowisko.
Szturomski wplata w muzyczną narrację sample sowich odgłosów, ale też dźwięki przypominające flet („Puszczyk uralski”). Z uzupełnienia narracji jego kompozycje przeradzają się w autonomiczne muzyczne fragmenty: połamane rytmy w stylu Aphex Twina („Pójdźka”) dostojną minimalistyczną progresję akordów („Uszatka”), ambientowe plamy („Puszczyk mszarny”), miejskie house’owe impresje („Sóweczka”).
Ostatnio coraz więcej muzyków koło trzydziestki wchodzi w słuchowiska – ni to płyty, ni to radiowe audycje, zawsze biegnące od punktu A do B, opowiadające historię. Dziś, w epoce pojedynczych piosenek i playlist, gdy tradycja albumowa jest w defensywie, ma to szczególną wartość. Wydaje się, że szczególnie chętnie taką grę podejmują „elektronicy”, jak Krysia Zalewska i Filip Kalinowski („Droga do Tarszisz”), Fischerle (muzyka do bajek Tatarów i Karaimów) czy Bartek Kujawski („Szczupak”; ostatnio autor „A kto jest słaby, niech jada jarzyny”, gdzie niczym Szturomski przedziera się przez gatunki, tyle że warzyw). Jednak podobną zamkniętą opowieść o Chopinie w dzisiejszej Warszawie stworzyli też Lenar, Masecki i Zrałek („Fortepian Chopina”).
Słuchowisko to krok dalej niż muzyka teatralna, bo za „libretto” w ten czy inny sposób odpowiada na ogół kompozytor. Szturomski mimo nieoczywistego tematu stworzył łatwo przyswajalną i wciągającą płytę. Atrakcyjnego opakowania też nie ma co się bać – tam siedzi po prostu muzyka.
Tekst ukazał się 25/3/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji