Menu Zamknij

Milczące Trójmiasto i scena piosenkowa. Next Fest 21/4/23

  1. Drugiego dnia Next Festu bez spe­cjal­ne­go celo­wa­nia uda­ło mi się spraw­dzić głów­nie gru­py trój­miej­skie: Hinode Tapes, Nene Heroine, Jazxing. Dołożyłem też nowe kar­ty do roz­da­nia pio­sen­ko­we­go, któ­re zawsze ma u mnie priorytet.
Ciągle w dro­dze. Zachód słoń­ca za Teatralką

Tym razem nogi nie dały już rady dobić do 20 000 kro­ków, ale na kon­cer­tach było dobrze. Przede wszyst­kim Hinode Tapes, bar­dzo nastro­jo­we i brzmią­ce zaska­ku­ją­co czy­sto jak na gro­my, któ­re rzu­ca­łem na pub Dubliner po kon­cer­cie Artificialice dzień wcze­śniej. W jed­nym uchu dys­ku­sja o pol­skiej sce­nie, kon­cer­tach, pro­mo­cji, w dru­gim, tym sły­szą­cym wię­cej – Hinode Tapes. Co wyda Instant Classic, jest zna­ko­mi­te. Co zagra Piotr Kaliński, brzmi zna­ko­mi­cie. On z gita­rą (i chy­ba elek­tro­ni­ką), Jacek Prościński za per­ku­sją, Piotr Chęcki na sak­so­fo­nie i syn­te­za­to­rze – trój­kąt rów­no­bocz­ny. „Nastrojowe” to krzyw­dzą­ce okre­śle­nie, ich muzy­ka jest jak cisza przed burzą, jak fil­mo­wa sytu­acja sie­ją­ca nie­po­kój, think Haneke. Na kon­cer­cie zazna­czy­li się moc­niej niż na płycie.

Wcześniej byłem w tym miej­scu na Nene Heroine. Ocena, że to trój­miej­ska Niechęć, padło dość wcze­śnie pod­czas setu i pozo­sta­ła aktu­al­na do koń­ca, co nie zna­czy, że słu­cha­ło się tego jak za karę. Przeciwnie, było miło, roc­ko­wo z jaz­zo­wym odchy­łem albo odwrot­nie – jak pisał Andruchowycz: jazz, rock, jazz-rock – ale bez epi­fa­nii. Naturalnie muzy­ka Nene Heroine jest znacz­nie bar­dziej ory­gi­nal­na niż obec­nych na Next Feście w nad­mia­rze wyko­naw­ców spod sztan­cy „alter­na­ty­wa według kate­go­rii mar­ke­tin­go­wych”. Tamci obo­wiąz­ko­wo muszą być udu­cho­wie­ni, przy­tul­ni i śpie­wać o niczym, jak z zeszy­tu tek­sto­wych gotow­ców, klisz wyśli­zga­nych jak spodnie na dupie. Nene Heroine (oraz pewien bar­dzo czuj­ny fan) zachę­ci­ło mnie do spraw­dze­nia obu płyt, nie tyl­ko tej zeszłorocznej.

[Pisząc, dowia­du­ję się, że 21 kwiet­nia zmarł Mark Stewart. Czy Polsce przy­da­rzy się kie­dyś tego rodza­ju cha­ry­zma­tyk, i/lub zespół z kate­go­rii The Pop Group?]

 

Nastrojony przez Nene Heroine pozy­tyw­nie i gotów na nowe sma­ki, ruszy­łem na Jazxing, zda­wa­ło­by się z podob­nych kli­ma­tów – oraz z Trójmiasta jak Hinode Tapes i Nene Heroine. Zapowiadało się pasjo­nu­ją­co, ale po pół­to­ra utwo­rze sta­ło się jasne, że nic się nie wyda­rzy. Przyjemny, relak­su­ją­cy, w zało­że­niu tanecz­ny (bale­arycz­ny heh) set spo­re­go zespo­łu z woka­list­ką Tati Vaitovich, któ­ra w sumie wię­cej szep­ta­ła na dużym pogło­sie, niż śpie­wa­ła (prze­pra­szam, pomy­li­łem wcze­śniej jej nazwi­sko), prze­go­nił z prze­peł­nio­ne­go Blue Note spo­ro słu­cha­czy. Część tek­stów była po fran­cu­sku, z pol­skich wystar­czy znać „w uści­sku, w uści­sku, jestem w two­im uści­sku” – rozu­mie­cie, śpiew w tym skła­dzie to raczej dopeł­nie­nie kli­ma­tu niż zasad­ni­cza treść. Szkoda. Vaitovich wyda­ła się nie­wy­ko­rzy­sta­nym w peł­ni zaso­bem gru­py, a nie siłą, wokół któ­rej moż­na (i powin­no się) zbu­do­wać kon­cert. Wyszło nie­śmia­ło. Słychać było dobrze, mie­li utwór a la Saint Etienne, ale nie było nowe­go w Jazxing.

Zaczynałem ten dzień od gru­py Małgola, No. Wiadomo, pio­sen­ki ma dosko­na­łe – „Jaskinia Chrabiej Czaszki” to jed­na z moich ulu­bio­nych płyt z 2022, na Bandcampie cze­ka­łem na jej wyda­nie lata­mi i nie zawio­dłem się. W wer­sji live wybrzmia­ło jesz­cze kil­ka anglo­ję­zycz­nych pio­se­nek, do któ­rych trud­no mi się jakość odnieść, jestem nie­ste­ty słu­cha­czem pol­skim i wię­cej dla sie­bie bio­rę z pol­skich tek­stów. Małgoli, No dole­ga­ło prze­wi­dy­wal­ne slac­ker­stwo: tu nie docią­gnę, tam się wal­nę, za któ­rymś razem skasz­ta­nię riff, ze dwa razy na pio­sen­kę wypad­nę z tem­pa, ktoś to nagło­śni naj­wy­żej prze­cięt­nie – i jakoś to będzie. Irytujące, zwłasz­cza z połą­cze­niu z iro­nią mate­ria­łu wycho­dzi z tego mie­szan­ka raczej śmier­dzą­ca. Mimo to zaba­wa na kon­cer­cie była przed­nia, każ­da jed­na oso­ba z zespo­łu ma spo­ry wdzięk (Adam, Paweł, Ola), a tek­sty w porów­na­niu z festi­wa­lo­wą śred­nią rzu­ca­ją na kola­na, a nawet zmu­sza­ją do pad­nię­cia krzy­żem. Ulubione od daw­na wie­lo­war­stwo­we zda­nie-cebu­la: „nie wiem ile mie­się­cy stra­ci­łam mar­twiąc się o/ plany/ zmiany/ granie/ na czas”, czy to nie jest cała praw­da o związ­kach w XXI wie­ku, o gra­niu w zespo­le kie­dy­kol­wiek, o zabie­ga­niu o pod­wyż­kę i wie­lu takich? Poza wszyst­kim Małgola, No upra­wia prze­cież gra­nie z kli­sza­mi i pol­ską nie­mo­cą tek­sto­wą. Wiem, że ten sin­giel to już sta­roć, ale do tej pory nie wymy­ślo­no w nie­za­lu nic lep­sze­go. Ona potrafi.

Na dru­gą nogę zaj­rza­łem na kon­cert Sorry Boys. Co za zespół! Dawniej go nie doce­nia­łem, im star­szy jestem ja i Sorry Boys, tym bar­dziej mi się podo­ba. Nie tra­cą lek­ko­ści. Jako zespół nale­żą do podob­nej kate­go­rii co Mrozu, w tym sen­sie, że nigdy nie wta­pia­ją na sce­nie, zawsze są pro, a jed­no­cze­śnie to swoi ludzie. No, może wyglą­da­ją lepiej niż eki­pa Mroza, niż pra­wie każ­da eki­pa. Bela Komoszyńska jest osob­ną kate­go­rią czło­wie­ka – na sce­nie jak u sie­bie, to jej śro­do­wi­sko natu­ral­ne, mam poczu­cie, że zamie­ni­ła swo­je życie w sztu­kę, pozwo­li­ła twór­czo­ści prze­nik­nąć życie. Nie sto­su­je zbyt wie­lu fil­trów, pozwa­la słu­cha­czom roz­go­ścić się w swo­im świe­cie. Znów o tym pomy­śla­łem – daje poczu­cie, że jest się „u niej”, że ona jako artyst­ka gości ludzi. Dawniej cie­szy­ły mnie nume­ry szyb­sze albo mrocz­niej­sze – teraz już tak nie mam. Słucham tego „Absolutnie, abso­lut­nie”, nie do koń­ca z Młynarskiego, i widzę wśród publicz­no­ści mord­ki spła­ka­ne i szczę­śli­we, to dzia­ła. Idzie to dość pro­sto: „Raz na zachód, raz na wschód/ abso­lut­nie, absolutnie/ będę z tobą aż po grób/ (ab, ab)/  dopro­wa­dzasz mnie do łez/ (ab, ab)/ ale tak mi dobrze jest”. Kiedyś myśla­łem, że to pochwa­ła trwa­nia mimo wszyst­ko, teraz, że to o wymia­nach, w któ­rych waż­ni jeste­śmy my, to, co otrzy­mu­je­my w związ­kach, roz­mo­wach, wspól­nych podró­żach i razem spę­dzo­nym czasie.

Nowy sin­giel, tro­chę inne instru­men­ty, inne ska­le, przy­ćmio­ny głos. Dziwnie to pisać, ale przy całym tym nie­za­lo­wym kotle tego rodza­ju pio­sen­ka to coś dla mnie:

Wczoraj widzia­łem ich w Poznaniu bodaj trze­ci raz, pierw­szym razem w Blue Note, póź­niej na Zamku pod dachem, teraz na dzie­dziń­cu. Za każ­dym razem byli dosko­na­li. Komoszyńska roz­kwi­ta na sce­nie, jest jak otwar­ty kwiat. Już scho­dząc po kon­cer­cie, rzu­ca do mikro­fo­nu: „Czerpcie z festi­wa­lu, czerp­cie z muzy­ki i z was samych”. Ofiara speł­nio­na. To jesz­cze jed­na wska­zów­ka dla arty­stów, któ­rzy przy­jeż­dża­ją tu nie tyl­ko się zapre­zen­to­wać, ale też zła­pać i zabrać ze sobą dalej napęd do gra­nia. Kluczyki, któ­re pozwo­lą im otwo­rzyć się dla publicz­no­ści – a publicz­no­ści otwo­rzyć się na nich.

PS Dziś dzień małych skle­pów pły­to­wych, kupi­łem sobie we Frippie (pierw­sza wizy­ta, to sklep Multikulti) daw­no już – jak sądzi­łem – nie do dosta­nia pły­tę LAM. Oczom nie wie­rzy­łem! Przedostatnia pły­ta we wszyst­kich pudłach. Pierwszą był Fela Kuti, wzno­wio­ne w zeszłym roku na 50-lecie pre­mie­ry „Roforofo Fight”. Jeśli macie wol­ne środ­ki, inwe­stuj­cie je w pły­ty i w małe skle­py pls.

 

Podobne wpisy

Leave a Reply