Wydarzenie! Osiem lat zajęło zespołowi Isaaca Brocka nagranie nowego albumu. Gdy w 2007 r. Modest Mouse wydali „We Were Dead Before The Ship Even Sank” (nr 1 listy „Billboardu”), indie rock był górą, a zespół z miejscowości Issaquah pod Seattle rozsiadł na szczycie tej góry.
Po latach marszu z podziemia do elity zespół miał w składzie Johnny’ego Marra z The Smiths i był gwiazdą największych festiwali. Właśnie na te pozycje, już bez Marra i dwóch innych kolegów, stara się wrócić Modest Mouse nowym albumem. W tym roku zespół 39-letniego Brocka będzie gwiazdował np. na Open’erze.
Lwia część piosenek brzmi znajomo, w dodatku są dobre, ale często za długie. Największy przebój wyjdzie z „The Ground Walks, With Time In A Box” okraszonego funkowym basem i dziobaniem gitar. To Modest Mouse grające z werwą a la „Tiny Cities Made Of Ashes”. Również tytułowa ballada, jeden z nielicznych stonowanych momentów, świetnie się prezentuje na tle reszty. Przeważają jednak przeładowane partiami gitar numery w średnich i wolnych tempach – jakby stworzone na koncerty na otwartym powietrzu: „Lampshades On Fire”, „Be Brave” czy „Pups To Dust” z natchnionymi żeńskimi chórkami.
Wyróżnia się „The Tortoise And The Tourist”, w którym pada fraza będąca tytułem albumu, ale to wszystko brzmi jak dawne Modest Mouse. Jak na tak długą przerwę utworów odświeżających brzmienie jest niewiele. Do trzech wymienionych można doliczyć „Sugar Boats” w klimacie Toma Waitsa, dzięki partii tuby i rytmowi z polki, oraz rapowany (?!) „Pistol” – oba nieudane. W przekazie też niewiele zmian: miejsce człowieka w świecie, ekologia, sceptycyzm. Fani muszą mieć tę płytę, inni... nie muszą.
Tekst ukazał się 20/3/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji