Oparty na poezji Anny Świrszczyńskiej album to jedna z najlepszych płyt w muzealnej serii powstańczej.
35 lat miała Anna Świrszczyńska, gdy wybuchło powstanie warszawskie. Już wcześniej pracowała w szpitalu – w powstaniu została sanitariuszką. Już wcześniej była poetką – tom powstańczych wierszy „Budowałam barykadę” wydała dopiero w wieku 65 lat. Po powstaniu przeniosła się na zawsze do Krakowa.
Dziwne – jej poezja jest niemal pozbawiona przymiotników, podczas gdy notki w płycie „Jestem przestrzeń”, próby uchwycenia fenomenu jej wierszy, przymiotnikami są wyładowane. Ona mocna jak błysk, a opis blady. Mało refleksji, dużo uczuć. O tym albumie pisać równie trudno co o poezji Świrszczyńskiej.
Teraz 11 jej wierszy śpiewa Monika Borzym, 27-letnia wokalistka jazzowa. „Jestem przestrzeń” to zapis lat ciszy po burzy. Spod tej serii nierymowanych wersów o miłości i seksie, ciele i byciu sobą, odrębności i samotności, kilka tragicznych tygodni Warszawy ’44 przeziera rzadko.
Powstanie jest tu obecne nie wprost, jak krew krążąca w żyłach, ale niewidzialna na zewnątrz. Np. w „Ogniotrwałym uśmiechu” padają słowa: „Człowieka/ można zastąpić/ zapłaciłam za tę naukę/ cenę której jest warta”. „Szukając sensu” wybrzmiewa jeszcze mocniej: „Skrócę życie/ w przedtem i potem”.
Interpretacje Borzym, ustawienie jej głosu są na wysokim poziomie. Śpiewa odważnie i wprost, jakby otrząsnęła się z lat jazzowych wykonań. Producentem płyty i kompozytorem materiału jest Mariusz Obijalski, pianista i aranżer znany z projektu Albo Inaczej, w którym hiphopowe teksty zaaranżował na bigbandowe piosenki dla Ewy Bem, Andrzeja Dąbrowskiego czy Zbigniewa Wodeckiego. Obijalski gra też w projekcie Waglewski Fisz Emade, a także w zespole braci Waglewskich.
Obawiałem się, że muzyczny szef „Jestem przestrzeń” lubi za duże zespoły jak na ten projekt, za dużo dźwięków. Momentami to się potwierdza – tak wybitny muzyk jak perkusista Hubert Zemler gra na płycie rolę drugoplanową (chwała mu za to, że umie), a zawijasy trąbki Sebastiana Studnitzky’ego bardziej przeszkadzają, niż pomagają. Może ich udział i śpiew Wojciecha Waglewskiego w „Bardzo smutnej rozmowie nocą” wynikają z polityki Muzeum Powstania Warszawskiego, które w tego typu albumach-wydarzeniach lubi zetknąć jak najwięcej osobowości.
Inna rzecz, że Obijalski czasem za mocno tkwi w jazzowym idiomie. Dla Borzym napisał piosenki, starał się nie przesadzić z instrumentacją. Wokalistka stanęła na wysokości zadania, a kompozytor – w połowie drogi, może z braku wiary we własne siły, bo do pełnego sukcesu wystarczyłyby jego fortepian i głos Borzym, może jeszcze smyczki.
Taki zestaw wypada fenomenalnie. Przekonują o tym utrzymane w pełnym napięcia klimacie Massive Attack, podrasowane elektroniką „Pękam ze śmiechu” (wstawki wybitnego gitarzysty Johna Scofielda psują utwór) czy stonowany, mimo okrutnego tekstu jakby marzycielski „Ogniotrwały uśmiech” (Studnitzky...).
Mamy do czynienia z jedną z najlepszych płyt w serii Muzeum Powstania: uniwersalną, mocną i nieprzegadaną. Czy dlatego, że mało tu krwi i bohaterstwa, brak symboli powstania, stołecznych ulic i skwerów, dużo za to obnażonych emocji? Tak czy owak, przywołanie zapomnianej twórczości Anny Świrszczyńskiej dobrze zrobiło samej płycie i przynosi dodatkowe punkty jej twórcom.
Tekst ukazał się 1/8/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji