Przed świętami mieliśmy trochę mrozu, krzynkę śniegu, nastawiłem więc ucho na Islandię – ostatnio grupa stamtąd, Mum (zdarza się pisownia múm), wydała nową, piątą płytę. O niej napiszę wkrótce, bo mi się nawet podoba, przed świętami słuchałem jednak starego dobrego „Yesterday”. Okazja czyni złodzieja, dwa słowa o takim starociu nie zaszkodzą, a chciałbym jakoś uporządkować swoje myśli, zanim ocenię, dokąd dotarł zespół przez te osiem lat.
Mum to bowiem stare byki. Zjawili się w szołbizie w epoce, gdy świat odkrył Islandię. Pierwsza płyta wyszła krótko po wspólnej piosence Bjork i Thoma Yorke’a z Radiohead (2000) – oboje byli wtedy u szczytu sławy i możliwości artystycznych, później już tylko dziwaczyli. Piosenka była do filmu von Triera „Tańcząc w ciemnościach”, w którym Islandka grała główną rolę. Przełom stuleci to też najlepszy okres Sigur Rós, w 1999 roku pierwsze sukcesy święciła Emiliana Torrini, a rok później pokazały się filmy „1o1 Reykjavik” i „Anioły wszechświata” – oba z ciekawymi ścieżkami dźwiękowymi. Nawet niezbyt przebojowi Gus Gus zdołali zyskać zainteresowanie poza wyspą.
I wtedy... Dwóch facetów zrobiło elektroniczne podkłady, bliźniaczki dołożyły do nich żywe instrumenty (klawisze, akordeon, wiolonczela) i zaśpiewały delikatnymi, porcelanowymi głosikami. Publika w Polsce oszalała i od wielu lat Mum często przyjeżdżają do Polski się przypomnieć i pograć dla dobrej publiczności. Nie ma sensu porównywać tego z szaleństwem pt. „Jonathan Carroll a sprawa Polska”, bo oni są po prostu lepsi. Nie wyraziłem się precyzyjnie, komputerowe podkłady to u Mum momentami pozytywki, cymbałki, ale także piski, kląski, zgrzyty i trzaski – czyli przede wszystkim rytm. Da się to porównać z beztroskimi, mimochodem tworzonymi symfoniami ptasich głosów na wiosennej łące pod lasem. Przenikające się i zlewające melodie, każda w swoim rytmie. Niepowstrzymane.
Na debiucie śpiewu nie ma tak dużo, jak można by sądzić po liczbie muzykantów i wokalistek. Muzyka jest nastrojowa, ale wielokierunkowo. Naiwny smutek i naiwna pogodność. Bardzo zimowi smęciarze nagrali parę piosenek z balladą, rowerem, latem, nocą i spaniem w pociągu w tytule. Część robi wrażenie wyłącznie gry w obróbkę dźwięku skrawaniem, część porusza, a część rozśmiesza i bawi. Czuję się rozdrażniony i rozluźniony zarazem. Granie w kulki, kapsle, noże, w piekło-niebo w wieku sześciu czy dziewięciu lat dostarcza chyba podobnych wrażeń. No więc właśnie w to wypowiedzieli Ci, drogi słuchaczu, mecza.