Menu Zamknij

Najlepsze płyty 2020 roku. Przesłuchaj je wszystkie (lub chociaż policz)

To był rok wyjąt­ko­wy, to był rok nie­zwy­kły, to był rok jak wszyst­kie, to był rok prze­cięt­ny. Urodziliśmy się i umar­li­śmy. Ponieśliśmy naj­więk­sze klę­ski i wszyst­ko uda­ło się jak nigdy.

Ja tu to w paru zda­niach omó­wię, bo prze­słu­cha­łem wszyst­kie pły­ty, a przy oka­zji tak się skła­da, że się znam na wszyst­kim. W dodat­ku nigdy nie zmie­niam zda­nia, więc moje poglą­dy są osta­tecz­ne. Mają też pań­stwo szczę­ście, bo tra­fi­li na kogoś, kto od począt­ku życia zdą­żył prze­słu­chać wszyst­kie pły­ty, jakie wyszły – cho­dzi tu oczy­wi­ście o mnie – nie licząc może tych na 78 obro­tów, bo mój gra­mo­fon nie da się usta­wić na tę pręd­kość. Oprócz tego jed­nak back­gro­und jest nieskazitelny.

Mam nadzie­ję, że zachęciłem.

Tu moż­na prze­wi­nąć do czę­ści muzycz­nej, ale napraw­dę nie polecam.

Najpierw pod­su­mo­wa­nie mnie, bo muzy­ka na świe­cie już pod­su­mo­wa­na od grud­nia, nie oszu­kuj­my się. Na począt­ku stycz­nia 2020 zaczą­łem nada­wać co czte­ry tygo­dnie godzin­ną audy­cję w Radiu Kapitał. To się oka­za­ło dużą przy­jem­no­ścią, pew­nie dla­te­go, że nie dosta­ję za to kasy – dosta­łem tro­chę pie­nię­dzy odci­nek luź­no inspi­ro­wa­ny tema­tem Fotofestiwalu – „Kolekcje”. Gdzieś tak na koniec zimy / począ­tek wio­sny kupi­łem mikro­fon i inter­fejs, co kosz­to­wa­ło znacz­nie wię­cej niż ten zarobek.

1 sierp­nia zaczą­łem pisać do nowe­go sobot­nie­go maga­zy­nu „Wyborczej” kawał­ki o pio­sen­kach. Szybko oka­za­ło się, że zaj­mu­ją całą stro­nę i w prze­ci­wień­stwie do innych rubryk po pię­ciu mie­sią­cach i pół nadal są dru­ko­wa­ne! To dla mnie duże zasko­cze­nie. Cieszę się, że wymy­śli­łem coś, co poru­sza czy­tel­ni­ków. Prawie po każ­dym tek­ście ktoś się do mnie odzy­wa: muzy­cy, redak­to­rzy wszel­kich spe­cjal­no­ści, zna­jo­mi, „oso­by z inter­ne­tu”, słu­cha­cze (oni są naj­waż­niej­si), ludzie, któ­rych dosłow­nie 10 lat nie widzia­łem, tacy, z któ­ry­mi roz­ma­wia­łem w życiu raz czy dwa, a nawet boha­te­rzy tek­stów. A to aku­rat nie lada sztu­ka, bo głów­nie piszę o oso­bach już nie­ży­ją­cych, rów­nież dla­te­go, że takie się nie cze­pia­ją. Czy ktoś ma tabli­cę „żart”? Proszę prze­ma­sze­ro­wać przez sce­nę, od pra­wej do lewej. W rze­czy­wi­sto­ści cho­dzi o to, że mia­łem pomysł, przed­sta­wi­łem go, dosta­ło mi się jesz­cze szczę­ście do współ­pra­cow­ni­ków, a potem satys­fak­cja z pra­cy i wresz­cie zaro­bek. To rzecz, któ­ra się udała.

Oprócz tego zła­ma­łem jed­ną rękę wio­sną i dru­gą póź­ną jesie­nią. Nigdy wcze­śniej nie byłem poła­ma­ny. Co za szko­ła życia, a zwłasz­cza pisa­nia jed­ną ręką. Dlaczego pra­wy alt jest tak dale­ko od a, s, z, x, c oraz e? Turystyka była tyl­ko kra­jo­wa i krót­ka, jeden wyjazd przed pan­de­mią, ze trzy latem. Byłem też na kil­ku co naj­mniej pro­te­stach: przed Pałacem Kultury, na ron­dzie ONZ z przej­ściem w kil­ka innych miejsc, aku­rat w momen­cie gdy przez parę tygo­dni mogłem jeź­dzić na rowe­rze, na skrzy­żo­wa­niu Alej z Marszałkowską. Na Wilczej, jak poli­cja nie­le­gal­nie trzy­ma­ła tam foto­re­por­ter­kę. Tylko kil­ka razy się ruszy­łem, a z pro­te­stów wra­ca­łem uspo­ko­jo­ny, że mądrzej­si i młod­si ode mnie zro­bią to lepiej. Występowałem tam w roli ludz­kiej masy.

Nie mia­łem dość uwa­gi, by czy­tać dłuż­sze tek­sty, ksią­żek prze­czy­ta­łem mniej, niż chcia­łem. Może potrze­bo­wa­łem odde­chu, któ­ry na krót­ki czas dało mi zwol­nie­nie lekar­skie (nie dało się pisać, reda­go­wać). W pra­cy chy­ba wal­czę o swo­je – z korzy­ścią dla obu stron. Z dziw­nych rze­czy zro­bi­łem wywiad z artyst­ką głów­ne­go nur­tu, był za kasę i ano­ni­mo­wy, pierw­szy taki w życiu. Dla przy­jem­no­ści kupi­łem za 15 zło­tych pakiet tele­wi­zji z mecza­mi Romy i sta­ram się trzy­mać odpo­czy­wa­nia przy­naj­mniej wte­dy, gdy grają.

Był okres, że codzien­nie spraw­dza­łem licz­bę zacho­ro­wań i śmier­ci, to było duże wyzwa­nie czy­tel­ni­cze. Pamiętam, jak oba­wia­łem się, że ta pierw­sza licz­ba dobi­je do milio­na na świe­cie. Dawno jest ponad milion w Polsce. Nigdy tak się nie mar­twi­łem o zdro­wie mamy. Zmarli rodzi­ce co naj­mniej kil­kor­ga moich zna­jo­mych. Umarł facet, z któ­rym (w więk­szym gro­nie) rok wcze­śniej byłem na wypra­wie życia. Skumulowały się róż­ne nie­moż­no­ści, brak kon­tak­tu z bli­ski­mi zro­bił nam wszyst­kim krzyw­dę. Współczuję wszyst­kim, któ­rzy musie­li wydzwa­niać do szpi­ta­li, a nie mogli być przy swo­ich bliskich. 

Starałem się słu­chać bez stre­su, ale ten plan się nie powiódł. Mniej to było przy­jem­ne, bar­dziej obo­wiąz­ko­we. Teraz z tym koniec, oczy­wi­ście, jak co mie­siąc. A poza tym płyt już się raczej nie słu­cha, więc pod­su­mo­wa­nie jest nieważne.

Oto moje ulu­bio­ne w tele­gra­ficz­nym skró­cie, w więk­szo­ści z gło­wy, kolej­ność przy­pad­ko­wa: Sarmacja, Coals, Dynasonic, Lotto, Ala|Zastary, Giorgio Fazer, Industry Standard, Tropical Soldiers in Paradise, Pin Park, Guiding Lights, Pablopavo, Alfah Femmes, Nanga, 1988, Mirt, no i oczy­wi­ście Siksa (timing, timing, nie moż­na jej pomi­nąć). A na świe­cie: Mary Lattimore, HHY & The Kampala Unit, This Is The Kit, Madeline Kenney, Deerhoof, Blackstarkids (tu z Polski dodam Small Town Kids), Rob Mazurek i Exploding Star Orchestra, The Microphones, The Budos Band, Vl. Delay ze Slyem i Robbiem, U.S. Girls. Specjalnie nagro­dy za mistrzow­skie archi­wa: Dubiny (!!!) i Afrojax (!!). Muszę ich pod­kre­ślić osob­no, bo są to two­ry zupeł­nie osob­ne w tym zesta­wie. Z urob­ku Ziołasa i Zimpla zwy­czaj­nie nie umiem wska­zać naj­lep­sze­go wydaw­nic­twa, ale ich też licz­cie do listy boha­te­rów roku. Niech będzie solo­wy Ziołek (dużo lep­szy niż np. Kate NV – niech zro­bią coś razem) i „Massive Oscillations”.

A teraz spró­bu­ję dać pano­ra­mę racła­wic­ką roczku.

Kategoria czarne dziedzictwo

Trochę głu­pio robić osob­ną szu­fla­dę na czar­ną muzy­kę, ale nie znam się na jaz­zie, hip-hopie i muzy­ce impro­wi­zo­wa­nej, nie znam się na tech­no, więc tak wypa­dło, że na począ­tek posta­no­wi­łem kie­ro­wać się zasa­dą pul­su. Przede wszyst­kim dla­te­go, że w 2020 czar­ni Amerykanie mie­li dużo do powie­dze­nia i wciąż mają dużo do zro­bie­nia, a muzy­ka może w tym poma­gać. Odpowiadała na te wyzwa­nia i jest już czę­ścią kra­jo­bra­zu poli­tycz­ne­go, vide wystą­pie­nia Killer Mike’a itp. Świat to nie tyl­ko Ameryka, nie robię pod­su­mo­wa­nia roz­bi­te­go na kon­ty­nen­ty, dla­te­go wymie­nię tu inne pły­ty, któ­re mi się łączą z pul­sem, dumą, przy­gnę­bia­ją­cą histo­rią, szu­ka­niem roz­bi­ja­nej przez stu­le­cia toż­sa­mo­ści i pra­gnie­niem, żeby na gru­zach stwo­rzyć coś nowego.

Przepraszam czy­tel­ni­ków za wybór w tej pierw­szej kate­go­rii, bar­dziej bito­wy niż jaz­zo­wy i nawet z bia­ła­sa­mi na liście. W kate­go­rii „dzie­dzic­two­wej”, bar­dzo istot­nej w tym roku i dla­te­go roz­pa­try­wa­nej na począ­tek, widzę nie tyl­ko cień histo­rii i pro­mień marze­nia, ale też flow, luz, bie­głość tech­nicz­ną tak wiel­ką, że wymu­sza fine­zję. Dużo słu­cha­łem Dezrona Douglasa i Brandee Younger, spo­ro wcze­śniej zamiesz­kał u mnie Gil Scott-Heron w wer­sji Makai McCravena – to wizy­tów­ki tego moje­go pierw­sze­go skła­du. Czarna kla­sy­ka, histo­ria potrak­to­wa­na nie­orto­dok­syj­nie plus ten boski głos. Z jed­nej stro­ny jakaś domo­wość, z dru­giej roz­mo­wa z duchem, w obu przy­pad­kach arty­ści nasta­wi­li się przede wszyst­kim na odbiór. To w ostat­nich 12 mie­sią­cach był dla mnie fun­da­ment, tego szukałem.

Jesteśmy już w International Anthem, a tam wydał się rów­nież Jeff Parker, pierw­sza napraw­dę duża pły­ta roku, jesz­cze z zimy 2020. Latem zaim­po­no­wa­ła mi wyda­ją­ca w któ­rymś z wiel­kich kon­cer­nów Lianne La Havas. Wielki bry­tyj­ski album o dosko­na­łym brzmie­niu, któ­re pomo­gło pio­sen­kom zacho­wać duszę. Z kolei zamiast bar­dzo popu­lar­nych lide­rów pod­su­mo­wań Run The Jewels czy Sault pole­cił­bym jed­nak Blackstarkids. Dużo to cie­kaw­sze i mniej zacze­pio­ne w bie­żą­cej poli­ty­ce, a bar­dzo w bie­żą­cym życiu dzie­cia­ków. Nie ma tu koniunk­tu­ra­li­zmu ani szyb­ko zni­ka­ją­cej aktu­al­no­ści, tak mi się wyda­je, sko­ro już mam pra­wo gło­su. Blackstarkids bar­dzo mi apgrej­do­wa­li grudzień.

Wśród tych wydaw­nictw pocze­sne miej­sca muszą zająć rze­czy afry­kań­skie: HHY z The Kampala Unit oraz usły­sza­ne dopie­ro pod koniec roku i zaku­pio­ne z miej­sca na winy­lu Groupe RTD. Z kolei wyróż­nia­ją­ca się wspa­nia­łą okład­ką Duma tra­fia do kata­lo­gu rze­czy nie­zu­peł­nie prze­ze mnie zrozumianych/pokochanych. Ale ci, co są spe­cja­li­sta­mi od cię­ża­rów, zachwy­ci­li się Dumą.

Gdzieś na ubo­czu tych wąt­ków leżą bia­łe, ale z czu­ciem zro­bio­ne pły­ty Vladislava Delaya (szu­kać w dubie), 75 Dollar Bill (jacy tam oni bia­li, ale szu­kać w bia­łej) czy Yung Leana. Oczywiście bar­dzo od sie­bie różne.

top:

  • Blackstarkids „Whatever, Man” oraz wcze­śniej­szy „Surf” (Dirty Hit)
  • Dezron Douglas & Brandee Younger „Force Majeure” (International Anthem)
  • Gil Scott-Heron & Makaya McCraven „We’re New Again” (XL)
  • Groupe RTD „The Dancing Devils of Djibouti” (Ostinato)
  • HHY & The Kampala Unit „Lithium Blast” (Nyege Nyege Tapes)
  • Jeff Parker & The New Breed „Suite for Max Brown” (International Anthem)
  • Lianne La Havas „Lianne La Havas” (Nonesuch)

kon­tek­sty:

  • Badge Époque Ensemble „Self Help” (Telephone Explosion)
  • Boldy James/Sterling Toles „Manger on McNichols” (Sector 7‑G)
  • Childish Gambino „3.15.20” (mcDJ Recording)
  • Duma „Duma” (Nyege Nyege)
  • Idriss Ackamoor & The Pyramids „Shaman! (Strut)
  • Jay Electronica „A Written Testimony” (Roc Nation)
  • Keleketla! „Keleketla!” (Ahead of Our Time)
  • Moses Sumney „grae” (Jagjaguwar)
  • Nick Hakim „Will This Make Me Good” (ATO)
  • Pa Salieu „Send Them To Coventry” (Warner)
  • Run The Jewels „RTJ4” (RBC)
  • Sault „Untitled (Black Is)” (Forever Living Originals)
  • Shabazz Palaces „The Don of Diamond Dreams”
  • Spaza „Uprize! OST” (Mushroom Hour Half Hour)
  • Speaker Music „Black Nationalist Sonic Weaponry” (Planet Mu)
  • Spillage Village, JID, Earthgang „Spilligion” (Dreamville)
  • The Heliocentrics „Infinity of Now” (Madlib Invazion)
  • Thundercat „It Is What It Is” (Brainfeeder)
  • Yung Lean „Starz” (Year0001)
  • Yves Tumor „Heaven to a Tortured Mind” (Warp)

Istotna wyłącznie dla mnie kategoria nasze drewno jest lepsze niż wasz las

Tu mam dla pań­stwa prze­ryw­nik, a może kolej­ny roz­dział w posta­ci hoł­dów dla tych Polaków, któ­rzy poka­zy­wa­li kra­ja­nom świat bądź sie­bie świa­tu, tu pro­szę dopi­sać (w rozu­mie) inne kom­bi­na­cje. Myślę, że to jest ta rzecz, za któ­rą zapa­mię­tam rok 2020 w muzy­ce: import/export.

Szokująco (!) dobre nagra­nia wyda­wa­ło 1000Hz wraz ze swo­imi odno­ga­mi. Z aktu­aliów naj­lep­szy był moim zda­niem Andy One (bo Wild/Life tro­chę za ostre, za moc­ne, zbyt migaw­ko­we), a z archi­wów – mate­ria­ły pol­sko-bia­ło­ru­skiej gru­py Dubiny z lat 80. Niesamowite. Wielokrotnie tego słu­cha­łem w 2020, tak jak kase­ty (pli­ków) „Нассать на мир” (czy­li „Odlać się na świat”) gru­py мхи и лишайники (czy­li naszych Mchów i Porostów), któ­rą wyda­ła słyn­na wytwór­nia Not Not Fun, co jest dla mnie jako Polaka, Ukraińca i Białorusina powo­dem do dumy. Podobnie jak cała kon­cep­cja, gra­fi­ka, sound. Fajnie, że w Dwutygodniku rozum­ni ludzie mogli prze­czy­tać wię­cej o Bartoszu Zaskórskim i jego działaniach.

Tu wymie­nić nale­ży dobrze już umo­co­wa­ne­go w sze­ro­kim świe­cie Wacława Zimpla. Z jego pro­duk­cji jako naj­lep­sze wska­zał­bym solo­we holen­der­skie „Massive Oscillations” oraz współ­pra­cę z Shackletonem. Dobrze mi zabrzmia­ła epka Trupy Trupa, ale zosta­wia­jąc to wszyst­ko na chwi­lę do nie­za­leż­nej oce­ny czy­tel­ni­ków i słu­cha­czy, napraw­dę ruszy­ła mnie – w ska­li całe­go roku i całe­go świa­ta – pły­ta Sarmacji. Ewidentnie czo­łów­ka roku i tu rekla­ma­cji przyj­mo­wał nie będę. Dla mnie, w tej dwu­droż­nej kla­sy­fi­ka­cji świat+Pol, mało było lep­sze­go niż Sarmacja. Może coś ex aequo. 

I jesz­cze jed­no, jak mawiał porucz­nik Columbo. Podobnie jak mistrz Zimpel (któ­ry zało­żył w tym roku kra­jo­wą wytwór­nię, jak przy­pusz­czam, szyb­kie­go reago­wa­nia) na Zachodzie wyda­li się też Rychlicki z Kostkiewiczem, a mate­riał ich nie był ani za dłu­gi, ani za krót­ki. Gadające gita­ry, eks­pe­ry­men­ty, dia­log z cza­sów przed­pan­de­micz­nych. Jeśli cho­dzi o odwrot­ny wek­tor, świat w Polsce, wresz­cie zna­la­złem ide­al­ną dla mnie pły­tę Rapoona – to wyda­ny jak zwy­kle przez Zoharum „Hotel Bravo”.

Skoro o zagra­nicz­nia­kach w pol­skich wytwór­niach mowa, to nie obej­dzie się bez Hugo Race’a z Gusstaffa. Co za rze­czy! Doskonały muzyk i bar­dzo czuj­ny zespół. Dwa cede­ki naraz, cze­go chcieć wię­cej, może winy­la, któ­ry też wyszedł. Stawiam Race’a ponad Gregiem Dullim, bo Race nasz, choć Dulli na swo­jej pły­cie nic złe­go nie uczy­nił. Posłuchajcie obu i powiedz­cie, to chy­ba jakoś ze sobą gra, tego moż­na słu­chać po kolei.

Za wiel­ki album uwa­żam solo­we­go Orcutta z Pardonu, zresz­tą pisa­łem o nim osob­no. Pięknie się skła­da z całą dzia­łal­no­ścią Endless Happiness, paso­wał im – moim zda­niem podob­nie jak w przy­pad­ku Hugo nie ma mowy o „zagra­nicz­nym zaszczy­cie dla pol­skiej fir­my”, tyl­ko o prze­my­śla­nym ruchu zgod­nym z sen­sem ist­nie­nia dane­go wydaw­nic­twa. Do pary z Orcuttem pole­cam Adama Witkowskiego, któ­ry sam sobie wydał muzy­kę do fil­mu doku­men­tal­no-ani­mo­wa­ne­go o sobie samym. Bardzo skrom­nie, nie? W każ­dym razie film jest zna­ko­mi­ty, pod­bi­ja do Oscara, a pły­ta super. Koncercik poni­żej 20 minut. Nie wiem, czy jaka­kol­wiek inna jego rzecz solo tak mi się podobała.

top:

  • Andy One „Imba Africa” (1000Hz)
  • Bill Orcutt „Warszawa” (Endless Happiness)
  • Dubiny „Vianie ruta” (1000Hz)
  • Hugo Race & The True Spirit „Star Birth / Star Death” (Gusstaff)
  • Нассать на мир „мхи и лишайники” (Not Not Fun)
  • Sarmacja „Jazda pol­ska” (ByrdOut)
  • Wacław Zimpel „Massive Oscillations” (Ongehoord)

kon­tek­sty:

  • Adam Witkowski „We Have One Heart OST” (Thisisnotarecord)
  • Hania Rani „Home” (Gondwana)
  • Rapoon „Hotel Bravo” (Zoharum)
  • Rychlicki / Kostkiewicz „Zapis” (Absolute Fiction/Maternal Voice)
  • Trupa Trupa „I’ll Find EP” (Glitterbeat/Lovitt/Moorworks/Antena Krzyku)
  • Wacław Zimpel „Ebbing in the tide” (TAK Picture)
  • Wacław Zimpel / James Holden „Long Weekend” (Border Community)
  • Wacław Zimpel / Shackleton „Primal Forms” (Cosmo Rhythmatic)
  • Wild/Life „Maloto / Dreams” (Mik Musik/1000Hz)

Po ukoń­cze­niu tego prze­ryw­ni­ka prze­cho­dzi­my do dal­szej czę­ści nasze­go pod­su­mo­wa­nia. Zaproponowałbym kawę lub her­ba­tę, lecz wła­dze nasze­go kra­ju w zaist­nia­łej sytu­acji zabro­ni­ły odwie­dza­nia się w domach, a nie mam pew­no­ści, czy na komen­dach poda­ją her­ba­tę, a jeśli nawet, to czy z herbatnikami.

Kategoria łagodna biała muzyka instrumentalna naznaczona oddechem żywego człowieka

Ten rok w związ­ku z pry­wat­ny­mi nie­po­ko­ja­mi ume­blo­wa­ła mi głów­nie Mary Lattimore, a oprócz dosko­na­łych „Silver Ladders” słu­cha­łem też jej star­szych nagrań, żeby uło­żyć sobie dróż­kę artyst­ki. Równo z Lattimore szedł Wacław Zimpel omó­wio­ny pokrót­ce powy­żej – jestem pewien, że „Massive Oscillations” otwo­rzy­ło przed nim nowy roz­dział i dało dostęp do nowych świa­tów. Jeszcze raz pod­kre­ślę, że zestaw kon­cer­to­wych nagrań Sarah Davachi dał mi jakoś wię­cej niż jej ostat­nia pro­duk­cja stu­dyj­na, potrze­bo­wa­łem takiej nie­koń­czą­cej się pły­ty, któ­ra nie pocho­dzi z jed­ne­go wystę­pu, ale jest sta­ran­nie uło­żo­nym „albu­mem”.

Chcę też wspo­mnieć o Bing & Ruth, któ­rzy uko­ili mnie na począt­ku roku, gdy pan­de­mia roz­wi­ja­ła dopie­ro czar­ne cho­rą­gwie. Później zna­la­złem wię­cej podob­nych, dobrze słu­żą­cych zdro­wiu psy­chicz­ne­mu płyt, ale oni byli pierw­si i być może to z nich wywo­dzi się cały ten stru­mień dobrych rze­czy tu umó­wio­nych. U Adrienne Lenker nie paso­wa­ły mi pio­sen­ki, a paso­wa­ła część instru­men­tal­na, to ją daję więc w czo­łów­ce rocz­nej. Na pio­sen­ki mia­łem mniej miej­sca w tym roku albo wybie­ra­łem inne, ale o tym później.

Dokonania Roba Mazurka chwa­li­łem w osob­nym tek­ście, kla­sa dla sie­bie, może zro­bię sobie pre­zent i go zamó­wię, bo to kawał albu­mu, ale przede wszyst­kim zwra­cam uwa­gę na 75 Dollar Bill. Nie wyda­li w tym roku pły­ty stu­dyj­nej, wyszła za to garść kon­cer­tó­wek. Nietrudno oce­nić, że są one mało łagod­ne jak na tak pre­cy­zyj­nie okre­ślo­ną kate­go­rię, ale mnie po pro­stu relak­su­ją. Zbierają uwa­gę rów­nie dobrze jak ambien­ty. Moim typem jest szcze­gól­nie pły­ta zawie­ra­ją­ca trzy kon­cer­ty z Cafe Oto w Londynie, tam jest mniej dźwię­ków, a zaraz za nią nagra­ny w cało­ści, bez edy­cji, z pau­za­mi i cze­ka­niem na zespół kon­cert z Tubby’s.

Zagadkowa spra­wa, jaki­mi dro­ga­mi cho­dzą emo­cje zwią­za­ne z muzy­ką na żywo słu­cha­ną trze­ci, czwar­ty raz. Co się wyda­rzy­ło na sce­nach, któ­rych nie widzie­li­śmy? Jak dale­ko jest od pie­czo­ło­wi­cie skom­po­no­wa­ne­go albu­mu Mazurka, któ­ry arty­ści nagry­wa­li osob­no – a on to póź­niej skle­jał, mik­so­wał, two­rzył na nowo dru­gi raz, już nie w nutach, tyl­ko w żywych dźwię­kach – do zagra­nych na żywo, w dużej mie­rze impro­wi­zo­wa­nych wer­sji utwo­rów 75 Dollar Bill? W dodat­ku w Oto mamy trio, a w Tubby’s sep­tet… Moim zda­niem bli­sko. Dla mnie to jeden nurt, jed­no pole raże­nia, jed­na rze­ka muzy­ki. Łagodnej muzy­ki, mimo wszystko. 

Chyba wła­śnie dla­te­go nie uży­łem sło­wa ambient – żeby takie rze­czy mi się tu zmie­ści­ły. Wspaniały Daniel Szlajnda (z domu Daniel Drumz) wszedł tu jak w masło, a w dubie mi nie paso­wał. Wątpliwości moż­na mieć przy nie­in­stru­men­tal­nej Juliannie Barwick, ale wystar­czy jej posłu­chać, żeby zro­zu­mieć, że to rodzi­na i Daniela, i Mary Lattimore, i feno­me­nal­nych Pin Park (ogrom­ny pro­gres od pierw­szej pły­ty, tyl­ko oba­wiam się, że to mój pro­gres, a oni cały czas byli dosko­na­li). W dru­gą stro­nę Bastarda – z nigu­nów, pie­śni bez słów, zro­bi­li muzy­kę instru­men­tal­ną. Pouczestniczyłbym w tym wszyst­kim live.

top:

  • 75 Dollar Bill „Live at Cafe OTO”, „Live at Tubby’s” i inne (wyd. własne)
  • Bing & Ruth „Species” (4AD)
  • Daniel Szlajnda „Komorebi” (U Know Me)
  • Julianna Barwick „Healing Is a Miracle” (Ninja Tune)
  • Mary Lattimore „Silver Ladders” (Ghostly)
  • Pin Park „Doppelganger” (Coastline Northern Cuts)
  • Rob Mazurek / Exploding Star Orchestra „Dimensional Stardust” (International Anthem/Nonesuch)
  • Sarah Davachi „Figures in Open Air” oraz „Cantus Descant” (Late Music)

kon­tek­sty:

  • Adam Bałdych, Vincent Courtois, Rogier Telderman „Clouds” (ACT Sound+Vision)
  • Adrianne Lenker „Instrumentals” (Domino)
  • Autechre „Sign” oraz „Plus” (Warp)
  • Bastarda „Nigunim” (Multikulti)
  • Canine Callgirls „Exit Strategies” (wyd. własne)
  • Diomede feat. Hubert Zemler „Przyśpiewki” (wyd. własne)
  • Four Tet „Parallel” oraz tro­chę słab­szy „Sixteen Oceans” (Text)
  • Grabek „Imagine Landscapes” (Interpret Null)
  • Plastelina „Deszcz” (Opus Elefantum)
  • Lee Ranaldo / Raül Refree „Names of North End Women” (Mute)
  • Sam Prekop „Comma” (Thrill Jockey)
  • Staniecki Jachna „Two Souls” (Requiem)
  • The Soft Pink Truth „Shall We Go on Sinning So That Grace May Increase?” (Thrill Jockey)

Będziemy teraz trosz­kę zaostrzać. To może kate­go­ria, w któ­rej spę­dzi­łem w tym roku naj­wię­cej godzin.

Biały powiedzmy dub, w tym taki zamaskowany jako hip-hop, jazz, elektronika itp.

Wspominałem już o Delayu ze Slyem & Robbiem, dla mnie to był nie­spo­dzie­wa­ny pre­zent, dzi­ka atrak­cja, ale myślę, że pol­skie osią­gnię­cia na sce­nie dubo­wej (nie ma takiej sce­ny) są jesz­cze cie­kaw­sze (więc tym bar­dziej). Jako pierw­szą war­stwę pole­cił­bym duet Janka (Piotr Kaliński – Daniel Drumz), któ­ry puścił na koniec roku przy­jem­ne remik­sy swo­jej dubo­wej epki, w tym wspo­mnia­nych Pin Park. Dub na tym pole­ga, że robi się wersje.

Moi mistrzo­wie tego­rocz­ni to jed­nak przede wszyst­kim Dynasonic i Sarmacja. Chyba jedy­nie Coals mogą się rów­nać z tymi dwo­ma skła­da­mi, jeśli cho­dzi o cało­rocz­ny doro­bek naro­du pol­skie­go w muzy­ce. Bardziej fil­mo­wą odsło­nę muzy­ki czer­pią­cej z basu i ryt­mu pre­zen­tu­ją Tropical Soldiers in Paradise, a przede wszyst­kim 1988, któ­re­go kon­cert był jed­nym z led­wie kil­ku na moim kon­cie w roku 2020. Nie ten z alar­mem prze­ciw­po­ża­ro­wym, któ­ry kla­sy­fi­ku­ję jak pra­dzie­je przed­pan­de­micz­ne, ale ten w szko­le, oglą­da­ny w masecz­ce, w śro­do­wi­sku natu­ral­nym 1988, na par­kie­cie sali gim­na­stycz­nej – sko­sił mnie. Podobnie jak płyta.

Ze świa­ta – zna­ku jako­ści udzie­lam jesz­cze The Budos Band, bia­łym, któ­rzy ład­nie przy­ba­so­wa­li, a zacho­wa­li lek­kość. Ostatnia pły­ta, zresz­tą jaki to dub, może bar­dziej gro­ove, to ich dzie­ło życia. Porywa.

top:

  • 1988 „Ring The Alarm” (Latarnia)
  • Dynasonic „#2” (Instant Classic)
  • The Budos Band „Long in the Tooth” (Daptone)
  • Tropical Soldiers in Paradise „II” (Coastline Northern Cuts)
  • Vladislav Delay feat. Sly & Robbie „500 Push-Up” (Sub Rosa)

kon­tek­sty:

  • Ammar 808 „Global Control / Invisible Invasion” (Glitterbeat)
  • Janka „Hanka Dub Remixed EP” (U Know Me)
  • Noon „Nobody Nothing Nowhere” (Nowe Nagrania)
  • Normal Bias „LP2” (U Know Me)
  • Surprise Chef „Daylight Savings” oraz „All News Is Good News” (Mr Bongo)
  • The Bug (feat. Dis Fig) „In Blue” (Hyperdub)

Szorściej

Szorstko i mecha­nicz­nie zagra­ło w tym roku Lotto. Oczarowało mnie, kolej­ny raz, zno­wu ina­czej. Jak doce­nić ten zespół, jak go wyróż­nić? Próbuję dać się im pro­wa­dzić. Łatwo jest tu prze­ga­pić isto­tę rze­czy, czy­li przy­go­do­wość tej muzy­ki – ona pro­wa­dzi emo­cje czę­sto pro­sty­mi ścież­ka­mi, ale jest trud­na wyko­naw­czo. Ekwilibrystyka zawie­ra się już w pomy­słach, ale bez dosko­na­łe­go wyko­na­nia nie dało­by się uzy­skać efek­tu utra­ty poczu­cia cza­su, utra­ty poczu­cia, że to gra ludz­ka ręka i noga. Lotto cha­rak­te­ry­zu­je się zawo­dow­stwem i lek­ko­ścią, któ­rej mogło­by im pozaz­dro­ścić wie­lu auto­rów czar­nej muzy­ki. Gdyby tyl­ko wiedzieli.

Groźnie, nie­ludz­ko brzmią­cą pły­tę wydał na począt­ku roku (a może na koń­cu poprzed­nie­go) Mirt. Jest praw­dzi­wym arty­stą, niczym bóg patrzy na świat jak na całość, jak na peł­ne kształ­to­wa­ne przez ludz­kość dzie­ło: zwie­rzę­ta, rośli­ny, woda i powie­trze, zie­mia, głę­bie i szczy­ty, nauka i reli­gia, wszyst­ko to spo­ty­ka się u Mirta. On poka­zu­je, za co jeste­śmy odpo­wie­dzial­ni i co się dzie­je z miej­scem, za któ­re nie czu­je­my odpo­wie­dzial­no­ści. Widzi pełen obraz i widzi połą­cze­nia mię­dzy jego składnikami.

O Industry Standard szem­ra­łem już coś wcze­śniej. O Błocie mniej, a ich nagra­nia łączy z Industry Standard ener­gia, nie zawsze jasna zresz­tą. Nie mogłem się zde­cy­do­wać, któ­rą pły­tę Błota lubię bar­dziej – przy takiej wąt­pli­wo­ści zawsze lepiej posta­wić na debiut, świe­żość, pierw­szy strzał. Płyta EABS o Sun Ra to inna poety­ka, jest w tym zesta­wie pew­nie naj­ła­god­niej­sza, ale też spo­ko. (Samo Sun Ra Arkestra dość prze­cięt­ne, ich pły­ta w pod­su­mo­wa­niach cho­dzi głów­nie chy­ba z sen­ty­men­tu). EABS zwy­czaj­nie dało radę, z bie­giem kolej­nych wydaw­nictw sta­ło mi się mil­sze niż np. Shabaka and the Ancestors. Nie pierw­szy przy­pa­dek, gdy z dane­go zespo­łu zaczy­nam coś rozu­mieć, widzieć język w tym, co robią.

Z wcze­śniej wymie­nio­nych tu rów­nież umie­ścił­bym Mchy i Porosty, do pary z Nac-Hut Report, jazgo­tli­wym duetem, któ­ry nie wiem na czym gra, ale robi to bar­dzo poetyc­ko i gara­żo­wo. Moje ser­ce zosta­ło wzru­szo­ne przez nich. A za bliź­nię­ta (tro­ja­ki) z Nac-Hut kla­sy­fi­ku­ję Próchno i Order of the Rainbow Girls. Cała ta czwór­ka idzie w pięk­ną brud­niac­ką kate­go­rię. Avtomat – wia­do­mo. Nie jest tu dla szorst­ko­ści, ale dla waż­ne­go prze­ka­zu, a jed­no­cze­śnie pasu­je mi w parze z Industry Standard jako ścież­ka dźwię­ko­wa do ryzy­kow­nych, ale słusz­nych tego­rocz­nych pro­te­stów prze­ciw­ko skan­da­licz­nym i nie­kon­sty­tu­cyj­nym wyro­kom łamią­cym pra­wa czło­wie­ka w Polsce. Zwyciężymy.

top:

  • Avtomat „Gusła” (Tańce)
  • Błoto „Erozje”, za nimi „Kwiatostan” (Astigmatic)
  • Industry Standard „Dominant Hand” (Positive Regression)
  • Lotto „Hours After” (Endless Happiness)
  • Mirt „Endangered Species I‑V” (wyd. własne)
  • Nac-Hut Report „Transmisja z prze­si­le­nia” (Crunchy Human Children)
  • Próchno „Niż” (Don’t Sit On My Vinyl!)

kon­tek­sty:

  • Against All Logic „2017–2019” (Other People)
  • Cel „Cel” (Bureau B)
  • EABS „Discipline of Sun Ra” (Astigmatic)
  • Fischerle „Kaznodzieja” (Patalax)
  • Gunn-Truscinski Duo „Soundkeeper” (Three Lobed)
  • Lumpeks „Lumpeks” (Unzipped Fly / Bôłt / Umlaut)
  • Order of the Rainbow Girls „Order of the Rainbow Girls” (Enjoy Life)
  • Passepartout Duo „Vis-a-Vis” (AnyOne)
  • Tutti Harp „Unfinished pat­ches vol. 2” (Pointless Geometry)

Polskie piosenki

Doszliśmy do rze­czy z tek­stem. W Polsce od mie­się­cy bez zmian: Coals, z nimi na pew­no Ala|Zastary, do tego jesie­nią odkry­łem Alfah Femmes – wysze­dłem po ich pły­tę do pacz­ko­ma­tu, a póź­niej posie­dzieć tro­chę na słoń­cu, ale szyb­ko oka­za­ło się, że są już chmu­ry, razem z wichu­rą. No i tak to jest: mamy za krót­kie lato na tyle let­nich płyt. I za dłu­gą pan­de­mię, żeby nale­ży­cie doce­nić album Bartenders z Alibabkami, któ­ry z moje­go punk­tu widze­nia prze­padł, nie widzę go w pod­su­mo­wa­niach. A temat jest.

Chyba tyl­ko tu pasu­je mi old­sku­lo­wy 1988 z Włodim, prze­cież ich nie dam ani do czar­nej, ani do bia­łej instru­men­tal­nej, tym bar­dziej że zwrot­ki też mi się podo­ba­ły. Odwrotnie z Nangą: zaczą­łem od tek­stów, bo Magda Dubrowska przy­zwy­cza­iła mnie do wyso­kie­go pozio­mu, a skoń­czy­łem na roz­k­mi­nia­niu pod­kła­dów. Za to Guiding Lights, Ciszak i Królestwo są tu, bo mogą śpie­wać mało albo wca­le, ale pio­sen­ko­wy rdzeń, melo­dia wciąż tam sie­dzą. Przecież oni wszy­scy są z Pixies, z zespo­łów Albiniego, z ducha poszu­ku­ją­ce­go, ruchli­we­go post pun­ku, z nie­zal-kata­lo­gów z lat 90. I robią to tak, że wra­casz do płyt z tam­tych lat i myślisz: nie, jed­nak nasze współ­cze­sne ciekawsze.

Co jesz­cze? Łona ze zna­ko­mi­ty­mi tek­sta­mi o nas i bodaj naj­lep­szym tytu­łem roku. W punkt mu wszedł ten „Śpiewnik domo­wy”. The Small Town Kids weszli z czer­pią­cą z rapu i alter­na­ty­wy ener­gią, któ­ra dała spra­wia­ją­cy spo­ro fraj­dy album. Z bito­wych woka­li­stek jesz­cze Rosalie potwier­dzi­ła, że jest posta­cią wyjąt­ko­we­go talen­tu i pra­co­wi­to­ści, umie docy­ze­lo­wać pio­sen­ki, ale ich nie zarżnąć.

Natomiast w brzmie­niach aku­stycz­nych odkry­łem wywro­to­we, dają­ce do myśle­nia Zwierzę Natchnione, do któ­re­go dotar­łem przez MIR. Ten zespół był pew­nie moim naj­więk­szym odkry­ciem roku, jeśli cho­dzi o kra­jo­wych arty­stów, ale słu­cha­łem sta­ro­ci, archi­wów. Wszystko mnie napa­dło naraz. Natomiast Zwierzę Natchnione zaczą­łem od naj­now­szej pły­ty, resz­ta jesz­cze przede mną. Ich brzmie­nie nawią­zu­je do muzy­ki ludo­wej, do wital­nej i pro­stej poezji Miłosza (pły­ta z jego wier­sza­mi – wspa­nia­ła!), a tek­sty esk­po­nu­ją prze­waż­nie na nie­za­leż­nych pol­skich wydaw­nic­twach wsty­dli­wie cho­wa­ny wymiar moral­ny. Dawność, przy­ro­da, samo­do­sko­na­le­nie to odle­głe od sie­bie kate­go­rie, któ­re jed­nak są fun­da­men­tal­ne w twór­czo­ści tego zespo­łu. Duże przeżycie.

Pozostając przy aku­stycz­nych brzmie­niach, tra­fia­my na Kapelę ze Wsi Warszawa z naj­spo­koj­niej­szą może ich pły­tą, któ­ra brzmi obłęd­nie – jest taka domo­wa, cie­pła i ożyw­cza. Tylko dla­cze­go u dia­bła oni (chy­ba już czas zacząć pisać: one!) zawsze muszą wpa­dać na sam finisz roku? Z podob­nych kli­ma­tów pode­szła mi Karolina Cicha z wyraź­ny­mi ele­men­ta­mi kobie­ce­go bun­tu prze­ciw poli­ty­kom (a prze­cież to musia­ło powsta­wać już jakiś czas temu).

Tropem Kapeli wpa­da­my na przy­bi­te­go, ska­co­wa­ne­go, iro­nicz­ne­go Świetlickiego (dał na „Uwodzeniu” faj­ny feat). Nie zadzia­ła­ła mi ta pły­ta od razu, naj­pierw myśla­łem, że „Sromota” lep­sza, teraz już tak nie myślę. Mam ze Świetlickim kło­pot, jego posta­wa i poczu­cie humo­ru zda­ją mi się cokol­wiek muze­al­ne, w dodat­ku hoł­du­je on „prze­kor­nej” mizo­gi­nii, jest też potwo­rem zło­śli­wym i pod­szy­tym Kalim. Z dru­giej stro­ny pozy­cję uprzy­wi­le­jo­wa­ne­go wypra­co­wał sobie sam, a ser­ce ma mięk­kie. To te maski mnie draż­nią, i może jesz­cze to, że już nie jestem w liceum. Muzyka bar­dzo dobra (zbęd­ny numer to ten z elek­tro­nicz­nym ryt­mem), Grzegorz Dyduch u szczy­tu natchnie­nia, dla mnie boha­ter pły­ty, cały odświe­żo­ny skład idzie za jego prze­wo­dem. Słowa tro­chę cie­niej, ale nie­któ­re złoto.

Świetliki upar­ły się, żeby wydać album na począt­ku pan­de­mii i lock­dow­nu. Zaszkodziło to z pew­no­ścią kon­cer­tom, ale bez prze­sa­dy, to nie był nigdy dzi­ko jeż­dżą­cy zespół w typie Happysad. Gorsza przy­go­da przy­pa­dła w udzia­le męż­czyź­nie, któ­ry spo­ro czer­pie w nastro­ju pio­se­nek i typie gło­su od Świetlickiego, a wymia­nę gło­śno sły­chać na „Wake Me Up...”. Pablopavo wraz z nowym zespo­łem – a raczej big-ban­dem – wydał w mar­cu fan­ta­stycz­ny, limi­to­wa­ny album „Wszystkie ner­wo­we pio­sen­ki”, tyl­ko na winy­lu. Dużo wniósł tam Paweł Szamburski, nie­ma­ło pia­ni­sta Patryk Kraśniewski. Wyimprowizowane utwo­ry gra­ne po raz pierw­szy na Off Festivalu zyska­ły należ­ną opra­wę, a pły­ta – zamó­wi­łem ze spo­rym wyprze­dze­niem – bar­dzo się uda­ła. Dalej była kon­cer­to­wa kapli­ca i ogra­ni­czo­na licz­ba publicz­no­ści na opóź­nio­nej o pół roku premierze.

Współczuję w tym roku wszyst­kim arty­stom, rów­nież tym naj­więk­szym skła­dom, naj­rza­dziej gra­ją­cym, naj­trud­niej­szym do sfi­nan­so­wa­nia, zapro­sze­nia, poka­za­nia. Oby nowy rok był dla wszyst­kich łagod­niej­szy. Bez Was nie było­by cze­go słu­chać ani na co chodzić.

top:

  • Ala|Zastary „Jutro?” (Postaranie)
  • Alfah Femmes „No Need to Die” (wyd. własne)
  • Coals „Docusoap” (PIAS)
  • Guiding Lights „Cold Reading” (Fonoradar)
  • Kapela ze Wsi Warszawa „Uwodzenie” (Karrot Kommando)
  • Łona i Webber „Śpiewnik domo­wy” (Dobrzewiesz Nagrania)
  • Nanga „Cisza w blo­ku” (Mystic Production)
  • Pablopavo i Naprawdę Duży Zespół „Wszystkie ner­wo­we pio­sen­ki” (Karrot Kommando)
  • The Bartenders, Alibabki i goście „Tribute to Alibabki” (GAD)
  • The Small Town Kids „Miasta duże i małe” (Asfalt)
  • Zwierzę Natchnione „Święto zmar­łych” (Czerpak)

kon­tek­sty:

  • 1984 „Piękny jest świat” (Antena Krzyku)
  • Izzy and the Black Trees „Trust No One” (Antena Krzyku)
  • Julia Marcell „Skull Echo” (Mystic Production)
  • Karolina Cicha „Tany” (Wydźwięk)
  • Kiev Office „Nordowi Mol” (Halo Kultura)
  • Królestwo „Antracyt” (Gusstaff)
  • Kurkiewicz „The Very Moon” (wyd. własne)
  • Ljos „A Foreword” (Opus Elefantum)
  • Lonker See „Hamza” (Antena Krzyku)
  • Lordofon „Koło” (Asfalt)
  • Łukasz Ciszak „MET” (wyd. własne)
  • NNHMN „Deception Island” 1 i 2  (K‑Dreams)
  • Rosalie. „Ideal” (Def Jam)
  • Świetliki „Wake Me Up Before You Fuck Me” (Karrot Kommando)
  • Tęskno „Tęskno” (PIAS)
  • Titanic Sea Moon „Exit No. 2020” (Fonoradar)
  • W/88 „Włodi +1988” (Def Jam Polska)

Piosenki anglosaskie (licząc Skandynawię)

Głównie nie­zal. Chyba nie ma co się roz­pi­sy­wać  – dużo tego pusz­cza­łem w audy­cji na bie­żą­co lub opi­sy­wa­łem w pod­su­mo­wa­niach mie­sięcz­nych. Poza tym nikt tego nie czy­ta. Szczególne hoł­dy dla The Microphones, infor­mu­ję, że to inna nazwa tego, co Phil Elverum robi(ł) jako Mount Eerie. Bob Dylan dla porząd­ku, zasług i prze­wod­niej pio­sen­ki, Murphy tak samo jak Ware dla pro­duk­cji i aran­ża­cji, no i prze­bo­jów. Świetnie się ich obu słu­cha na słuchawkach.

Dołożę jesz­cze parę słów. Fenomenalny dźwięk z prze­bo­ja­mi połą­czy­li też The Avalanches. Razem z Murphy i Ware to jest ten dział wyso­bu­dże­to­wy, z wachla­rzem haj­su i hek­ta­rem cza­su na pro­duk­cję. To się rzad­ko łączy z fraj­dą, a mi się połą­czy­ło tak, że ho, ho. Dużo było słu­cha­ne. Bardziej tra­dy­cyj­ne nie­za­lo­wo-gita­ro­we pły­ty nagra­ły Madeline Kenney i The Beths dla wytwór­ni Carpark – bar­dzo pasu­je mi model pro­mo­cji tej fir­my, docie­ra­ją do mnie stam­tąd świet­ne nowo­ści, wyprze­dze­nie jest spo­re, a wolu­min nie prze­kra­cza mojej capa­ci­ty, sin­gle wybie­ra­ją repre­zen­ta­tyw­ne i faj­ne. Aż dziw­nie pomy­śleć, że gdzieś tam na innych kon­ty­nen­tach nagry­wa­ją i wyda­ją ludzie z gustem czy tłem podob­nym do mojego.

Stawkę zespo­ło­wą uzu­peł­nia­ją This Is The Kit, tak jak obu płyt z Carpark słu­cha­łem ich z wiel­kim upodo­ba­niem, łączy to dziew­czyń­ski wokal, to też był rok takie­go for­ma­tu. Bananagun ma bar­dziej etno puls, a Lazy Eyes – bitel­sow­ski, choć to tyl­ko trzy pio­sen­ki. Tu tak­że wresz­cie nie­so­lo­we Bright Eyes, indio­we Porridge Radio, a dalej świe­ża Anna McClellan z kole­ga­mi z małe­go mia­sta, ulu­bio­na od lat Laura Marling, lirycz­na Waxahatchee, Angel Olsen ze strip­ped down wer­sja­mi (lep­szy­mi) z poprzed­nie­go lon­ga... Było tego dużo, mało face­tów, ale w począ­tek lock­dow­nu pięk­nie wkle­ił mi się dołers Matt Elliott. Ogólnie smut­ku w tym sezo­nie nie bra­ko­wa­ło, Angol z Francji tapla się w nim całe życie, ale „Farewell to All We Know” jest moim zda­niem albu­mem war­tym winyla. 

top:

  • Bob Dylan „Rough and Rowdy Ways” (Columbia)
  • Jessie Ware „What’s Your Pleasure” (Virgin EMI)
  • Madeline Kenney „Sucker’s Lunch” (Carpark)
  • Matt Elliott „Farewell to All We Know” (Ici D’Ailleurs)
  • Róisín Murphy „Róisín Machine” (Skint/BMG)
  • The Avalanches „We Will Always Love You” (Modular)
  • The Beths „Jump Rope Gazers” (Carpark)
  • The Microphones „Microphones in 2020” (P.W. Elverum and Sun)
  • This Is the Kit „Off Off On” (Rough Trade)

kon­tek­sty:

  • Ane Brun „How Beauty Holds the Hand of Sorrow” (Balloon Ranger)
  • Angel Olsen „Whole New Mess” (Jagjaguwar)
  • Anna McClellan „I Saw First Light” (Father/Daughter)
  • Bananagun „The True Story of Bananagun” (Zenith)
  • Bright Eyes „Down in the Weeds, Where the World Once Was” (Dead Oceans)
  • Catholic Action „Celebrated by Strangers” (Modern Sky)
  • Fiona Apple „Fetch The Bolt Cutters” (Epic)
  • Gorillaz „Song Machine, Season One” (Parlophone)
  • Jessy Lanza „All The Time” (Hyperdub)
  • Laura Marling „Song For Our Daughter” (Chrysalis/Partisan)
  • Lazy Eyes „The EP1” (wyd. własne)
  • Lomelda „Hannah” (Double Double Whammy)
  • Marissa Nadler „Moons” (wyd. własne)
  • Porridge Radio „Every Bad” (Secretly Canadian)
  • Waxahatchee „Saint Cloud” (Merge)
  • Yumi Zouma „Truth or Consequences” (Polyvinyl)

Abstrakcje i konkrety

Przysięgam, że już prze­dzie­ra­my się ku koń­co­wi. Czas na zbie­ra­ni­nę rze­czy, któ­re nie pasu­ją mi do nicze­go, a budzą coś w rodza­ju nie­me­go podzi­wu. Na gra­ni­cy moż­li­wo­ści mojej wyobraź­ni wyda­rzy­ło się w tym roku co naj­mniej kil­ka pięk­nych rze­czy. Począwszy od krót­kie­go, dzi­kie­go wydaw­nic­twa Lutto Lento z feata­mi w posta­ci od ście­żek wokal­nych aż po całe pio­sen­ki „obcych ludzi”. Wielki sza­cu­nek mam dla Afrojaxa, jego nie tyl­ko wie­dzy, ale też umie­jęt­no­ści w dzie­dzi­nie muzy­ki ośmio­bi­to­wej i pokrew­nej. O wyobraź­ni wie­my od lat.

A G Cook będzie dla każ­de­go ide­al­nym wstę­pem do PC Music – zarów­no pod wzglę­dem obfi­to­ści, róż­no­rod­no­ści, jak i kon­cep­tu, z któ­re­go wyro­sła cała jego „7G” (bo ten album wolę od „Apple”). Podobnego rodza­ju roz­pu­stą – ale w for­ma­cie long­playa, a nie czte­rech czy pię­ciu płyt – jest słu­cha­nie Deerhoof z ich „na żywo ale w stu­dio” nagra­nym „Love-Lore”, prze­glą­dem ulu­bio­nych utwo­rów z XX wie­ku i chy­ba nie tyl­ko, ale wszyst­kie­go oczy­wi­ście nie roz­po­zna­łem. Festiwal zamó­wi takie coś, zespół zagra, a póź­niej jest moż­li­wość zro­bić coś wię­cej, głę­biej – za to też kocha­my dobre i mądre festiwale.

Ziołek Jakub zasko­czył wie­lu odda­nych wiel­bi­cie­li – nowe nagra­nia mają jakość jesz­cze wyż­szą niż daw­ne, na korzyść zadzia­łał też głód jego nowych utwo­rów, takie dłuż­sze mil­cze­nie. Artysta zdo­by­wa nowe tere­ny i two­rzy rze­czy nie­po­dob­ne nicze­mu, mie­sza sty­le i brzmie­nia, a kon­kret­ni zro­bił np. wiel­ki utwór „Modernism and Melancholy” z udzia­łem Grzegorza Tarwida. Poza tym ta pły­ta uzu­peł­nia się z tro­chę wcze­śniej­szym debiu­tem Clinamenu (jest taki label w Holandii), któ­ry cią­gnie Ziołka jesz­cze dalej w stro­nę elek­tro­ni­ki – trze­ba pod­kre­ślać, że na rów­ni z JZ zasłu­żył się tu Krzysztof Ostrowski. A pro­pos śpie­wu Ziołka daję tu zupeł­nie pio­sen­ko­wą, ale prze­ry­wa­ną ludz­ki­mi gło­sa­mi opo­wieść o bólu dzie­ciń­stwa, dro­dze od naro­dzin do śmier­ci usia­nej stra­ta­mi i tęsk­no­tą, wresz­cie o cier­pie­niu pla­ne­ty. Nagrała to U.S. Girls na począt­ku mar­ca. Myślę, że to ład­nie roz­ma­wia z Lutto Lento i Ziołkiem.

top:

  • Afrojax „20 lat Commodore 64” (wyd. własne)
  • A G Cook „7G” oraz „Apple” (PC Music)
  • Deerhoof „Love-Lore” oraz „Future Teenage Cave Artists” (Joyful Noise)
  • Jakub Ziołek „Virtual Paradises. Vol.1” (Brutality Garden)
  • Lutto Lento „Fortuna” (Dunno)
  • U.S. Girls „Heavy Light” (4AD)

kon­tek­sty:

  • Clinamen „The Tropisms of Spring” (Brutality Garden)
  • MIR „On the Rim” (Tapes Webala)
  • More Eaze & Claire Rousay „If I Don’t Let Myself Be Happy Now Then When” (Mondoj)
  • Piotr Kurek „A Sacrifice Shall Be Made / All The Wicked Scenes” (Mondoj)
  • The Hundred in the Hands „Your Dream Is a Stone” (wyd. własne)
  • Wilma Archer „A Western Circular” (Weird World)

Z szuflady

Jeśli ktoś lubi wzno­wie­nia, to mam nadzie­ję, że nie prze­oczył tych kil­ku poni­żej. Nawet chy­ba nie wie­dzia­łem o reedy­cji Svitlany Nianio, gdy coś natchnę­ło mnie do odświe­że­nia kase­ty wyda­nej przez fir­mę Koka jakieś 20 lat temu. Brzmi pięk­nie do dziś. Chyba jesz­cze przed pan­de­mią rzu­ci­łem się na różo­wy winyl 19 Wiosen, potem był Piernik – zda­je się tyl­ko (lub na razie tyl­ko) w wer­sji cyfro­wej, aku­rat tydzień przed tą publi­ka­cją kupi­łem na band­cam­pie sta­rą wer­sję. Rozszerzony o parę utwo­rów „Transit” Skalpela wciąż jest smacz­ny, z kolei w „Dotyk” Renaty Lewandowskiej nie wsią­kłem na dłu­go – faj­ne, ale mia­łem poczu­cie spa­ce­ro­wa­nia po muzeum, bez moż­li­wo­ści wej­ścia do środ­ka obra­zu. Wielu fachow­ców się zachwy­ca, dla mnie chy­ba za dużo dni upły­nę­ło od lat 70. Tutaj przy­na­le­ży Afrojax, ale już dałem go wcze­śniej i jestem zado­wo­lo­ny, więc tam zostawię.

  • 19 Wiosen „Lata pierw­sze” (Zima)
  • Renata Lewandowska „Dotyk” (The Very Polish Cut Outs/Astigmatic)
  • Robert Piernikowski „Się żegnaj” (Latarnia)
  • Skalpel „Transit Extended” (NoPaper)
  • Svitlana Nianio i Oleksandr Jurchenko „Знаєш як? Розкажи” (Night School)

(Też pseudo)ścieżki dźwiękowe

Piotr Kurek śred­nio mi wszedł. Jakoś mi to nie idzie jako całość, może nie lubię muzy­ki teatral­nej? Może z woka­lem zwłasz­cza? Czekam na nowe­go Kurka, słu­cha­jąc bar­dziej tra­dy­cyj­nych ście­żek dźwię­ko­wych, na cze­le z naj­lep­szym w dotych­cza­so­wej karie­rze mate­ria­łem Giorgio Fazer – pseu­do­we­ster­nem. Emiter udo­ku­men­to­wał to, jak żyło się ludziom sztu­ki w pierw­szych tygo­dniach lock­dow­nu, a razem z Ludomirem Franczakiem stwo­rzył słu­cho­wi­sko inspi­ro­wa­ne słu­cho­wi­skiem „Pasażerka”, jego adap­ta­cja­mi sce­nicz­ną i fil­mo­wą, a tak­że obfi­cie cytu­ją­ce te sta­re już dzi­siaj dzie­ła. Byłem ocza­ro­wa­ny zwłasz­cza „Mgłą…”.

Do tego reko­men­du­ję muzy­kę teatral­ną i fil­mo­wą Macieja Cieślaka. Wydaje się w niej jesz­cze bar­dziej deli­kat­ny niż zawsze. Słuchałem też kil­ka razy „Niezwyciężonego”, ale to sta­roć, po pro­stu kupi­łem pły­tę, a ona pasu­je do tej nowej. Soundtrack Stefana Wesołowskiego po jed­nym na razie odsłu­chu wyda­je mi się lep­szy niż np. muzy­ka Kamasiego Washingtona do fil­mu „Becoming”. To jakiś zupeł­nie nowy Stefan, nie­po­dob­ny do kame­ral­no-dęte­go Stefana sprzed paru lat, ten sam kom­po­zy­tor, ale dzia­ła­ją­cy w innej dzie­dzi­nie sztu­ki, malow­ni­czy na inny sposób.

Niezbędny jest też w tym roku apdejt doko­nań Resiny, np. w kon­tek­ście Laury Cannell i Beatrice Dillon. Moim zda­niem Karolinę Rec war­to sub­sy­dio­wać w ramach naro­do­we­go pro­gra­mu. Przyklasnąłbym, gdy np. dys­po­nu­ją­ca miliar­da­mi zło­tych spół­ka budu­ją­ca lot­ni­sko im. Solidarności Baranów zamó­wi­ła u artyst­ki dźwię­ki potrzeb­ne w każ­dym sza­nu­ją­cym się por­cie lot­ni­czym: w kawiar­niach, skle­pach, wie­żach kon­tro­l­nych, hote­lach, win­dach, pod­zie­miach, poko­ju socjal­nym, ale tak­że przy kon­tro­li oso­bi­stej, przy auto­ma­tach z kawą, na tara­sie wido­ko­wym, w zatło­czo­nym auto­bu­sie jadą­cym do samo­lo­tu, przy odbio­rze baga­żu. Publiczność jed­no­oso­bo­wa i publicz­ność maso­wa. Różne pomiesz­cze­nia, w któ­rych ludzie cze­ka­ją, pró­bu­ją zapo­mnieć, że cze­ka­ją, chcą stra­cić minu­ty lub je zyskać. Ludzie pędzą do zamy­ka­ją­cej się bram­ki do dźwię­ków Resiny. Na takie lot­ni­sko poje­chał­bym elek­trycz­nym samo­cho­dem albo szyb­ką kole­ją nawet na koniec Polski, a co dopie­ro do jej środka.

No ale OK, dopi­sa­łem sobie tę fan­ta­zję rach ciach przy spraw­dza­niu tek­stu, było miło, ale teraz kolej­ne zda­nie się nie klei. Było o tym, że Rec > Cannell + Dillon. Kontynuujmy.

Jestem zda­nia, że bez kon­cer­tów dużo lepiej było widać pol­ską muzy­kę w zwier­cia­dle zagra­nicz­nej. Starałem się patrzeć na nie łącz­nie. Lubię w naszej muzy­ce lokal­ność: moty­wy pol­skie­go wkur­wu, zmę­cze­nia, roz­cza­ro­wa­nia, pro­wi­zor­ki, wiecz­ne­go napię­cia, stra­chu, nie­do­war­to­ścio­wa­nia. No i fan­ta­zji, nie tyl­ko tej, któ­ra „pod­po­wia­da czar­ne obra­zy”. Te moty­wy dzia­ła­ją w róż­nych wymia­rach. Żałuję, że prze­waż­nie ci uta­len­to­wa­ni nie umie­ją się wypro­mo­wać albo nie wie­dzą jak. Albo tra­cą ener­gię na kopa­nie się z koniem w kra­ju. Polska muzy­ka na ogół nie jest gor­sza od prze­haj­po­wa­nych boha­te­rów ame­ry­kań­skich portali.

top:

  • Emiter „Home Office” (Fundacja 4 Sztuki)
  • Giorgio Fazer „Odarci z god­no­ści” (Nagrania Somnambuliczne)
  • Ludomir Franczak / Marcin Dymiter „Mgła zda­je się przy­cho­dzić z zewnątrz” (Bołt) 
  • Resina „Vampire The Masquerade – Shadows Of New York” (Coastline Northern Cuts)
  • Stefan Wesołowski „Love Express: The Disappearance of Walerian Borowczyk OST” (Lakeshore)

kon­tek­sty:

  • Antonina Nowacka „Lamunan” (Mondoj) 
  • Jachna/Kuba Ziołek/Jacek Buhl „Animated Music” (Pawlacz Perski)
  • Laura Cannell „The Earth with Her Crowns” (Brawl)
  • Maciej Cieślak „Muzyka dla fil­mu i teatru 1” (My Shit in Your Coffee)
  • Nicolas Jaar „Telas” (Other People)
  • Psychogeografia „Random Roots” (Gusstaff)
  • Siksa „Zemsta na wro­ga” (Antena Krzyku)

No wła­śnie. Dużo wychwa­la­nych pod nie­bio­sa (chwa­ła na wyso­ko­ści) rze­czy nie pod­bi­ło mi ser­ca, nie pod­nio­sło ciśnie­nia ani nie obni­ży­ło: skre­śli­łem więk­szość, ale na „a” to były­by np. Actress, Algiers, Amnesia Scanner, na „c” Caribou, Car Seat Headtrest, Clarice Jensen, Clipping, a na „s” Soccer Mommy i Sufjan Stevens. To słusz­ne i waż­ne pły­ty, ale albo nic się u tych arty­stów nie zmie­ni­ło, albo nie umie­li się odróż­nić od innych, albo nudzi­li po pro­stu. Taka Arca – mogła­by robić coś waż­ne­go, ale z mojej per­spek­ty­wy robi rze­czy wsob­ne, zapa­trzo­ne w sie­bie. Wolę czy­tać Maggie Nelson, niż słu­chać Arki, zaraz wycho­dzi kolej­na książ­ka, chy­ba w mar­cu. Okrutnie prze­ga­da­ne The 1975 (nie umie­li ściąć z 80 minut do 35, więc do kosza) musi ustą­pić wła­snym wyznaw­com – rewe­la­cyj­nym Blackstarkids, z pozdro­wie­nia­mi od Zdechłego Osy. A Grimes była zwy­czaj­nie nie­cie­ka­wa, nic nie pamię­tam z jej słyn­nej, wycze­ki­wa­nej, z hukiem wyda­nej płyty.

Przepraszam, ale pły­ta Moor Mother i Billy’ego Woodsa nie spra­wi­ła, żeby otwo­rzy­ło mi się trze­cie oko. Takie tam z nejm­cze­ko­wa­niem koszy­ka­rzy, kto musi, niech słu­cha na rypi­cie, ale to że coś wyszło w grud­niu, nie zna­czy, że jest w czo­łów­ce roku. Bez obaw, za mie­siąc na kolej­nej pły­cie Moor Mother odkry­je jesz­cze jeden kontynent.

Już nie lubię tego aka­pi­tu wyżej. Chyba draż­ni mnie „odkryw­czość” Moor Mother, uwa­żam, że dzia­ła teraz spo­ro lep­szych od niej arty­stek i arty­stów. Waleczność, cha­otycz­ność i sło­wo­tok wolę w wyko­na­niu Siksy niż Ayewy i jej współ­pra­cow­ni­ków z aka­de­mii. Moor Mother to tyl­ko i aż oso­ba spraw­nie posłu­gu­ją­ca się sce­ną, widzę ją i wiem, że muszę uwie­rzyć w jed­ność oso­by i posta­ci, żeby w to wejść – ale nie idzie mi to gład­ko. Wysoki poziom teatral­no­ści. Dla odmia­ny kupu­ję Siksę, któ­ra od począt­ku i wprost pre­zen­tu­je się jako sce­nicz­na per­so­na, wal­czą­cy o coś byt, któ­ry jest odręb­ny od duetu arty­stów go two­rzą­cych. No i spo­ko, że mnie drę­czą, tak też trzeba.

Czuję się tro­chę tak, jak­bym tłu­ma­czył wyznaw­com Ayewy jak Bush: you for­got Idriss Ackamoor! Ale nie muszę prze­cież tego robić.

Mądrych to i miło poczytać

W 2020 było za mało cza­su, jak zawsze. Dopiero teraz pozna­ję pły­ty takie jak „Dzwoń po nad­zór” Hai (Haimusik). Ona weszła do pole­ceń Beehype, intry­gu­je muzycz­nie, choć śpie­wa­nie strasz­ne. Złe tek­sty mnie nie bolą, każ­dy mie­wa takie, cho­dzi o połą­cze­nie tek­stu z melo­dią – dzia­ła coś, co kole­ga mój nazy­wa meto­dą Nosowskiej: eks­pre­sja, w któ­rą da się wło­żyć dowol­ne zda­nie. No ale komuś może podejść, więc powiadamiam.

Nie ma co tego cią­gnąć. Z rze­cza­mi, co do któ­rych mam pew­ność, że ich nie ogar­niam, pro­po­nu­ję udać się do spe­cja­li­stów. W hip-hopie i oko­li­cach prze­ni­kli­we pod­su­mo­wa­nia wyko­na­li: Filip Kalinowski (tutaj) i Marcin Flint (tutaj), play­li­stę przez rok kom­ple­to­wał Andrzej Cała.

Mariusz Herma od kil­ku lat koor­dy­nu­je ogrom­ną gru­pę dzien­ni­ka­rzy z całe­go świa­ta, żeby wyło­nić naj­lep­sze pio­sen­ki i albu­my kil­ku kon­ty­nen­tów. Jest play­li­sta z roku 2020, a w środ­ku znacz­nie wię­cej albu­mów ze świata.

Muzyka impro­wi­zo­wa­ną bądź ze współ­czyn­ni­kiem awan­gar­dy prze­kra­cza­ją­cym 2/10 moż­na zna­leźć u moich brat­nich dusz: Bartka Chacińskiego (kil­ka wpi­sów na Polifonii, są play­li­sty), Jakuba Knery (Nowe Idzie Od Morza) oraz Michała Wieczorka (Na Obrzeżach). 

Jeszcze cię­ża­ry u Szubrychta w sta­tu­sie. Coś mię­dzy Jarkiem a tym, co trzej kole­dzy nad nim, pod­su­mo­wał ele­ganc­ko mój dobry kole­ga Michał Maciejak

A poza tym, jak Flint napi­sał w lin­ko­wa­nym pod­su­mo­wa­niu: „Zresztą to nie jest kolej­ność opusz­cza­nia Ziemi w obli­czu zagła­dy. To jest gust jed­ne­go gościa w jed­nym momencie”.

Podobne wpisy

2 komentarze

  1. Sebastian B.

    Fajnie, że tra­fi­łem na Pańskiego blo­ga.. faj­nie, że tra­fi­łem na Twój blog i subiek­tyw­ne opi­nie o muzy­ce, dobrze, że napi­sa­ne natu­ral­nie i z poczu­ciem humo­ru.. widzę, że mam dużo do posłu­cha­nia i prze­czy­ta­nia :) Życzę zdro­wia i wie­lu fascy­nu­ją­cych podró­ży muzycz­nych! Dzięki za wkład w pol­skie kul­tu­ral­ne Internety!

Leave a Reply