W czerwcu nie szukałem ze świecą, a trochę dobrego znalazłem. Mam poczucie, że za niektórymi rzeczami nadążyłem. Ale ogólnie to dół. Mało płyt, brak koncertów, spotkań prawie zero. Obyśmy tylko zdrowi byli.
Co nowego? Jeśli chodzi o moje audycje, to w czerwcu była jedna i poświęciłem ją czarnej muzyce, zwłaszcza sprzed kilkudziesięciu lat i głównie piosenkowej. Myślę już o tym, co przygotować na lipiec, wiadomo. Radio ciągle jest jakimś napędem w obliczu zaniku potrzeby pisania większych kawałków. Ale też jestem bardzo zadowolony z tego, co naszkicowałem sobie tutaj w czerwcu o płytach, które bardzo mi się spodobały. Może coś z tego będzie? Linki do tych arcydzieł niżej, w notkach.
Ogólnie staram się dać sobie odpocząć i odpuścić. To jest ważne i nie dotyczy tylko zajmowania się muzyką czy pisaniem. Wydaje mi się, że paradoksalnie w czasie pandemii mamy jeszcze mniej przestrzeni na odpoczynek, samotne zaszycie się. Zwłaszcza na początku spora była presja, żeby nadrabiać słuchanie, oglądanie, czytanie. I też od początku mało mnie interesowały strimowane atrakcje: spotkania z pisarzami, spektakle, koncerty domowe. Ze trzy może obejrzałem, ale pandemia i siedzenie w domu nie sprzyjają w moim przypadku skupieniu. Okazuje się to, co podejrzewałem wcześniej: internet nie ma końca. Zawsze będzie jakiś kolejny koncert do obejrzenia, tekst do przeczytania, film do nadrobienia. Przerwiesz te rzeczy w połowie czy w 1/10 i nigdy do nich nie wrócisz, mimo zapisywania na różnych listach albo w pocket. I to jest część mojej nauki z tych trudnych czasów. Muszę to sobie jeszcze przyswoić i wprowadzić w życie.
A w tych notkach – których po pół roku mam już trochę dosyć, ale wiem, że mogą być mi przydatne, kiedy zechcę spojrzeć z perspektywy lat na ten mroczny rok – przestałem się chyba przejmować. Nie zwracam już uwagi na ich objętość, na różnorodność, zostawiam na samym końcu te płyty, które na tyle były zwykłe i niewyróżniające się, że odpuściłem sobie pisanie tekstów, które by je wyróżniały. Każdy sam sobie oceni, ile są warte – tam na końcu to przede wszystkim bardziej przystępna muzyka.
1984 „Piękny jest świat” ** (Antena Krzyku, 22.6.20). Ten album dopisuję po czasie – wjechał, kiedy byłem w ogniu kontuzji. Słuchany po pewnym czasie przekonuje, że słusznie Antena wydała go na winylu. Zaskakuje dojrzałość tekstów i taka no-nonsense muzyka. Nie sądziłem, że polubię kiedyś zespół 1984, a już na pewno, że nie w 2020 za jego nową płytę. Dobrym uzupełnieniem nagrania jest wywiad z Piotrem Liszczem „Mizernym” w Dwutygodniku.
75 Dollar Bill „Live at Cafe OTO” ** (wyd. własne, 5.6.20). Honorable mention, bo o zespole już ostatnio pisałem, a tu przed państwem koncertówka, zresztą niejedyna ich w ostatnim czasie. Trzy sety i trzy godziny świętego spokoju, skupienia, uwagi, uczuć.
Alva Noto „Xerrox, Vol. 4” * (Noton, 19.6.20). Naładowany prądem ambient – jeśli w tym miesiącu słuchać takiej muzyki, to ta płyta będzie idealna.
Amnesia Scanner „Tearless” * (PAN, 19.6). Ciekawego w opisie projektu i fatalnych, bezsensownych płyt ciąg dalszy. Ach, ci grzeczni Finowie z Berlina – muszą chyba zdawać sobie sprawę, jak zbędne i bezpłciowe minuty nagrywają. Chyba że to ma służyć do oglądania? Tak czy owak dla orientu warto się zapoznać.
Arca „KiCk i” * (XL Recordings, 26.6.20). To nagranie skupione na niebinarności i celebrowaniu bycia sobą popada w klisze, ale jest o niebo lepsze niż Grimes. „KiCk i” to technologia, gęstość, intensywność, przester i chrupiące rytmy (hasztag: nowoczesność). I radość. Uwagę zwraca intrygujący pakiet gościn – Rosalie, Shygirl, Sophie i Björk, która brzmi tutaj tak jak zawsze od lat 90. Tak jakby Arca razem ze swą stałą współpracownicą pokazywała, że należy znaleźć swoją norę i tkwić w niej po kres czasu. Moim zdaniem jednak wydłużony proces szukania nory może się okazać bardziej korzystny. Dowodem powinny być kolejne płyty Arki, w których odbijać się będzie pewnie jej tranzycja płciowa. W pierwszej płycie z zapowiadanych czterech lubię właśnie – czasem wysiloną – różnorodność, która z daleka wygląda jak niezmordowane szukanie, i nierówność. Takie to ludzkie, zwykłe.
Bananagun „The True Story of Bananagun” *** (Zenith, 26.6.20). Bardzo sympatyczne i mądre. Australijski zespół sypie nieoczywiste harmonie i zgrzyta gitarami jak Deerhoof, a w warstwie rytmicznej dorzuca Afrykę i afrykańską Amerykę – funk i soul (też ten pachnący Brazylią). Gdy dodać do tego psychodeliczne chórki, flet (gra na nim kierownik pięcioosobowego zespołu Nick van Bakel, gitarzysta i wokalista), a nawet śpiew ptaków – znajdziemy się w jakimś diamentowym niebie.
Bitamina „Tu da max” * (Kalejdoskop, 26.6.20). Honorable mention, bo koncertówka, etc. Pisałem więcej tutaj.
Bob Dylan „Rough and Rowdy Ways” * (Columbia, 19.6.20). Szanuję tę płytę, może dlatego, że pamiętam czas, kiedy Dylan nie był jeszcze noblistą, a wydawał albumy miałkie czy niepotrzebne. Teraz odbieram go jako faceta, który robi, na co ma ochotę i kiedy zapragnie. „Tempest” sprzed ośmiu lat był fajny, „Time out of Mind” sprzed 23 też jest niezłym punktem odniesienia. Nowa jest dobra, gdy ciężkobluesowa („Goodbye Jimmy Reed”), jest też niezła literacko i onejmczekowana: Anne Frank, Whitman, Bowie, Stonesi, Beethoven, no i Chopin. Dylanowi śpiewającemu o starości i śmierci jakoś się wierzy. Wrażenie, że chłop się nie wdzięczy, jest silne. Tylko piosenki za długie (nie te najdłuższe dwie ostatnie; te średnie). Ogólnie: chciałoby się więcej starości w muzyce pop. Inna bajka, inny rodzaj wolności.
Borowski/Miegoń/Kucharska „Puszcze Polski” * (Music Is The Weapon, 5.6.20). Epka, ale na pół godziny – nazwiska mówią za siebie, hehe. Gitarowe, niespieszne utwory, repetycja i echo, plamy dźwięku, girlandy pogłosów, a przede wszystkim dron basu (utwór „Bory Tucholskie”), a nawet zgrzyty Yo La Tengo zwieńczone partią orkiestry synt(?)smyczkowej („Bory Dolnośląskie”). Można medytować.
Catz ’n Dogz „Moments” * (Pets Recordings, 26.6.20). Coś dla tych, którzy lubią lżejszą elektroniczną muzykę, taneczną, lae nie zawsze. Po utworze z Taco Hemingwayem polskich weteranów house’u chyba nie trzeba przedstawiać młodzieży. Nagrania duetu zrobiły się bardziej atmosferyczne, lżejsze, zwyczajnie laid back, a „Moments” to rewelacyjna muzyka towarzysząca.
Coriky „Coriky” ** (Dischord, 12.6.20). Przyjemna niespodzianka: nowy zespół Iana MacKaye’a oraz Joe Lally’ego, na bębnach gra żona MacKaye’a – Amy Farina (grali razem w The Evens). Debiut powstałego w 2018 roku Coriky’ego jest bardzo MacKaye’owski. Moc nie wynika już ze wściekłości, ale z dojrzałej pewności siebie, z pragnienia pisania dobrych piosenek, z jakiegoś „niesienia się” na niezależności instrumentów (te akcenty basu, ten dub, uzupełnianie się wokali), no i solidarnościowego, lewicowego, strejtowego (odpowiedzialność) przesłania. Dziś to wygląda na przedostatni przystanek postępu, chciałbym takich zespołów więcej, też w Polsce.
Diomede feat. Hubert Zemler „Przyśpiewki” ** (Audio Cave, 28.5.20). Niepozorne, ale świetne. Zaczyna się uroczyście, marszowo, z melodią saksofonu (Tomasz Markanicz). Jednak już w singlowym „Leje” wysokie tony saksofonu i dosłownie zabawkowe, intensywne i powykrzywiane klawisze (Grzegorz Tarwid) wprowadzają do „Przyśpiewek” więcej radości i spontaniczności. Muzycy symulują tu kropienie, padanie, wreszcie lanie deszczu – aż do ustania. Na podobnej zasadzie jak utwór cieszy cała płyta, najbardziej może utwór „Nordic Walking”. Oni trochę komponują, a trochę chwytają się na bieżąco – lubią powtarzanie motywów i lubią przyłoić, zwłaszcza Tarwid umie pobujać dynamiką, Zemler to wiadomo. Proszę słuchać.
Fischerle „Kaznodzieja” * (Patalax, 19.6.20). Mateusz Wysocki tak ma: stuki i trzaski, czasem bardzo niskie (rytm), krótkie zawodzenia instrumentów (fletopodobne, metalofonopodobne, sample, synty), pogłosy (echo, odrealnienie; przestrzeń pokoju). To się układa w taką maszynerię jak w środku zegarka – całość wyznacza bieg sekund, ale żeby to wszystko się mogło zgadzać, koła zębate, kamyki, druciki poruszają się w różnych tempach, po różnych trajektoriach, najdrobniejszym krokiem. Bardzo lubię tę maszynerię Fischerlego, a w tym przypadku koronuję utwór „Tłum”, który gdzieś w połowie wpuszcza trochę powietrza w tę kasetę i odmienia się. Inaczej mówiąc (Paweł Klimczak): „Jazzujący dubstep wreszcie w naszych domach <3”.
Fuego del Mar „Fuego del Mar” ** (Nagrania Somnambuliczne, 6.6.20). Sama prawda: „Dźwiękowy kolaż, na który składają się rejestrowane przez Zuzannę Dolegę dźwięki ognia, płonących przedmiotów oraz hałasów z jej pracowni i wielowarstwowa, ambient – IDM-owa produkcja [Michała] Miegonia”. Imponujące i poruszające wydawnictwo, z jednej strony bardzo na czasie, a z drugiej – mimo tego „płonącego” tematu – zaprojektowane, by zostać z nami na dłużej. Muzycznie kojarzy mi się z muzycznie badanym często przez Jakuba Ziołka stykiem życia z technologią, białka z krzemem, architektury z naturą, bo to arpeggia, syntezatory, szmery, puls – ale nie tylko to. Duch też.
Haim „Women in Music Pt. III” * (Columbia, 26.6.20). Lekkie piosenki białych kobiet z Los Angeles jako pomysł na lato spędzane w domowej izolacji, bez wakacyjnych wyjazdów i festiwali? Jeżeli to się broni, to właśnie dzięki piosenkom. Tych dobrych wystarczyło moim zdaniem na single (cztery pierwsze, bo ostatnie dwa już nie robią takiego wrażenia). Z tego, co na tej płycie nowe, nie można przegapić „I’ve Been Down”, bez reszty można się obejść. Diagnoza „NME” jest chybiona: ani to płyta piękna, ani punkowa, ani przebojowa. Jest też za długa i przeprodukowana. Mamy jednak do czynienia z ładnym albumem dobrym do posiłku lub czytania książki czy gazety. W 2020 to już spore osiągnięcie, rzecz jasna w kategorii biała muzyka.
Jessie Ware „What’s Your Pleasure” ** (Universal, 26.6.20). Mam nadzieję, że pamięta pani, że zawsze panią szanowałem! Po dwóch nierównych płytach Angielka trafia niepokojąco blisko tego, co w muzyce pop jest środkiem tarczy. Przecina się w tym miejscu szacunek dla złotej ery lat 80., uczuciowość i pewien nadmiar emocji, a zarazem jakieś oddalenie, chłód, tak zwykle potrzebny latem. Lekkość spotyka precyzję. Ktoś tu ładnie to wszystko zorganizował – pewnie producent James Ford. Bas, syntezatory, liczne ścieżki wokalne, a przede wszystkim chwytliwe melodie i taneczne rytmy składają się na listę przebojów roku 2020. Staromodnych przebojów.
Khruangbin „Mordechai” * (Dead Oceans, 26.6.20). Są bardzo w porządku, pomagają odpocząć, zapaść się lekko w sobie i wrócić. Mam z nimi relaks i niczego więcej nie oczekuję. Muzyka Khruangbin jest zwiewna, choć gitarowa, często pozbawiona słów, jakoś tęskna i wieczorowa. Ta gitara z tyłu. Bębny grają w wysokich rejestrach, sporo po blachach, a kotwicą jest melodyjny bas. To brzmienie bardzo mi pasuje.
Neil Young „Homegrown” ** (Reprise, 19.6.20). Wzruszka. Nie byłem nigdy wyznawcą Younga, ale jego wydawane ostatnio „zaginione” albumu z lat 70. poruszają jakąś strunę. Na tej płycie aż 7 z 12 piosenek nie było wcześniej publikowanych. W porywie entuzjazmu mógłbym się nawet zgodzić z redakcją telewiwskiego „Haareca”, która twierdzi, że dawny Young czapką nakrył świeżego Dylana. Coś w tym jest: tęskny, akustyczny Young, z gitarą i harmonijką, z połowy lat 70., to był as. To rzeczywiście bardzo osobista, miłosna płyta, a jej moc ujawnia się nawet tam, gdzie taka przestaje być: w hardym i zabawnym „We Don’t Smoke It No More”.
Phoebe Bridgers „Punisher” * (Dead Oceans, 19.6.20). Prawdę mówiąc, po znakomitych recenzjach, okładce „NME” itd. spodziewałem się więcej, a dostałem poprawną muzyczkę z okolic słuchalne takie tam indie. To jest miłe, a ostatnio drażnią mnie miłe rzeczy, które sprawiają, że jest mi miło. Bridgers jest w tym jak Soccer Mommy. A jej drugie solo dużo lepsze niż Better Oblivion Community Center, chyba też niż Boygenius (z Julien Baker i Lucy Dacus). Dobrze, że Conor Oberst i inni goście nie przeszkadzają. No dobrze, półtorej gwiazdki za wybitne piosenkę i teledysk. Znaczy wybitnie miłe.
Piotr Kurek „A Sacrifice Shall Be Made/All the Wicked Scenes” * (Mondoj, 5.6.20). Mądrzejsi już o tym pisali. Kurek działa coraz głębiej w świecie teatru, a ta płyta sprawia wrażenie ponadgranicznej utopii antypandemicznej. I jeszcze że tak wyszło, a nie że specjalnie. But still. W porównaniu z wcześniejszymi działaniami artysty jest cicha, skupiona i brzęczy gitarami, stuka perkusją. Są akustyczne instrumenty i prądowe szmery, głosy ludzkie („Guests: Barbara Kinga Majewska, Grzegorz Hardej, Tian Gebing, Wang Yanan, Lei Yan, Łukasz Rychlicki & Hubert Zemler”). Nie wychwytuję tu jakiejś sumy, tylko odejmowanie, zatrzymanie, bezczas. Notatka: spróbować medytacji.
Rasmentalism „Geniusz” * (Sony Music, 19.6.20). Rzadko moją uwagę przykuwa coś, co dzieje się w polskim rapie, ale jest paru wykonawców, których nagrania sprawdzam. Nowy Rasmentalism jest bardzo czujny i aktualny. Nie sprawdzają się jedynie (dostarczane też przez gości) zbyt oczywiste gry słów. Jednak duet gospodarzy stworzył coś kompletnego, stanowiącego logiczną całość. Podkłady są lepsze niż choćby u Taco Hemingwaya i dorównują tym Pro8l3mu. Jakoś mnie krzepi ta płyta.
Run The Jewels „RTJ4” ** (BMG, 5.6.20). Ścieżka dźwiękowa do amerykańskich protestów przeciw systemowemu rasizmowi, ale nie tylko, bo są też momenty osobiste. Na stronie duetu napis: „Fuck it, why wait. The world is infested with bullshit so here’s something raw to listen to while you deal with it all. We hope it brings you some joy”. Czyli kawa z herbatą. O takim rapie można w Polsce marzyć: zaangażowany, twardy, ale doskonale brzmiący, apokaliptyczny, ale pięknie zbudowany od pierwszej stopy, od pierwszego sampla w stronę opowieści, którą jest każdy utwór – i wreszcie w sensowny album. Tak mocne politycznie i artystycznie rzeczy robią ludzie z zasadami.
Sarmacja „Jazda polska” *** (Byrdout, 19.6.20). Polska górą w Anglii plus Kacha Kowalczyk w dwóch utworach. Więcej w ekskluzywnej recenzji Ktoś Ruszał Moje Płyty hehe.
Sutari „Siostry rzeki” ** (AAUU, 20.6.20). Na etapie trzeciej płyty to trio poważnieje – nie kończy na zabawie w granie na sprzętach domowych, tylko daje solidnie zaaranżowane utwory, pełne napięcia i instrumentalnej klasy. Dla mnie „Siostry rzeki” to dowód, że w muzyce czerpiącej z ludowego źródła sens ma nie tylko granie jak najbliżej oryginałów, ale też tworzenie własnych światów. To może być po prostu ciekawsze i nie mniej piękne. Asia Songin, Kasia Kapela i Zosia Zembrzuska wykonały skok w nową jakość i mam nadzieję, że pandemiczna rzeczywistość najbliższych lat nie przeszkodzi im w karierze, która przekroczy granice naszego kraju.
The Cool Greenhouse „The Cool Greenhouse” * (Melodic, 9.5.20). Taki gitarowy angielski niezal, trochę śmierdzi trupem lat 80., gadające krzywe piosenki The Fall itd., a trochę tymi zakręconymi gitarowymi tłami spod znaku Sonic Youth.
Tenci „My Heart is An Open Field” * (Keeled Scales, 5.6.20). Ciekawe, bo nacechowane sporym ładunkiem indywidualizmu niezależne piosenki. Tak jakby Jehnny Beth minus pseudonowoczesność i fiksacja na ego. Pop z sypialni w Chicago, świetny głos Jess Shoman, bardzo dobre melodie – można powiedzieć indie pop ze strawnymi elementami folku.
Tropical Soldiers in Paradise „II” *** (Coastline Northern Cuts, 5.6.20). Wielka transowa dęto-dubowa przygoda. Więcej w ekskluzywnej recenzji etc.
Zguba „Pomór” * (Opus Elefantum, 15.5.20). Nasz parafialny organista zażył dziś coś na uspokojenie! Teraz trochę patrzę na rozgrywki w „Wiedźmina 3” i nowa Zguba kojarzy mi się z różnymi upiorami, zmorami, błędnymi duszami z tej gry. Tylko trzy utwory, dostojne, solenne, ewokujące nastrój muzyki zespołu Queen, osobliwie piosenki „Who Wants to Live Forever” z filmu „Highlander” (w wersji polskiej „Nieśmiertelny”). Najpierw utwór „Pomór”, potem podwójny „Rozkwit”, koło natury... Szumiące ambienty, takie jak lubię.
Poza tym wyszło między innymi:
- Andy Moor / Yannis Kyriakides „Pavilion” (Unsounds, 1.6.20)
- Armand Hammer „Shrines” (Backwoodz Studios, 5.6.20)
- Bad Moves „Untenable” (Don Giovanni, 26.6.20)
- Clarice Jensen „The experience of repetition as death” (130701, 3.4.20)
- Country Westerns „Country Westerns” (Fat Possum, 26.6.20)
- Ezra Feinberg „Recumbent Speech” (Related States, 26.6.20)
- Gum Country „Somewhere” (wyd. własne, 18.6.20)
- Jehnny Beth „To Love Is to Live” (20L07, 12.6.20)
- Jim O’Rourke „Shutting Down Here” (Portraits GRM, 22.5.20)
- LA Priest „Beginning” (Domino, 5.6.20)
- Molero „Ficciones del Trópico” (Holuzam, 19.6.20)
- Neptunian Maximilism „Eons” (I, Voidhanger, 26.6.20)
- No Age „Goons Be Gone” (Drag City, 5.6.20)
- Pottery „Welcome To Bobby’s Motel” (PIAS, 26.6.20)
- Roberto Carlos Lange „Kite Symphony, Four Variations” (Ballroom Marfa, 26.6.20)
- Rose City Band „Summerlong” (Thrill Jockey, 19.6.20)
- Spacey Jane „Sunlight” (Spacey Jane/AWAL, 12.6.20)
- Special Interest „Passion Of” (Night School, 19.6.20)
- Sports Team „Deep Down Happy” (Island/Bright Antenna, 5.6.20)
- Westerman „Your Hero Is not Dead” (PIAS, 5.6.20)
- Wiley „The Godfather 3” (wyd. własne, 5.6.20) oraz „Boasty Gang – The Album” (wyd. własne, 22.6.20)