Na mojej liście są także twórcza kooperacja Wacława Zimpla z Samem Shackletonem, kooperacja wydawnicza Columbus Duo z Guiding Lights, a także nowy drobiazg Marissy Nadler.
Heh, chyba dojechałem do końca własnych możliwości. Nie chcę słuchać tylu płyt. One mi się nie mieszczą w mózgu. Wolę odpoczywać, czytać, nie robić trzech rzeczy naraz. Ostatnio równolegle pisałem dwa teksty, czytałem książkę i oglądałem mecz ulubionej drużyny. Naprawdę brakowało już tylko jakiejś płyty i wyłączonego głosu w tv. A może nie brakowało, tego właśnie nie pamiętam. Wszystko dobrze się skończyło, ale później poczułem się zmęczony. I znowu robiłem to samo.
Teraz chciałbym nauczyć się wybierać kilka płyt na miesiąc, może ze trzy na tydzień na początek, i jakoś tam o nich pisać. Albo brać tylko to, co robi na mnie wrażenie? Sam nie wiem, czy dobra jest metoda (umownie) tygodników, gdzie co siedem dni są np. trzy płyty omówione, i ja tego raczej nie czytam, czy rację może ma Bartek Chaciński, którego czytam – on robi codziennie krótką recenzję z szerszym publicystycznym tłem, gdzie może ruszyć jakieś bieżące wydarzenia, okrasić te notki czymś zachęcającym, rzuconym na zanętę, pokazać skojarzenia i w ten sposób dobudowuje sobie po cegiełce swoją bibliotekę aleksandryjską.
Pomyślę jeszcze o tym, a na razie prezentuję to, czego słuchałem w lipcu. Zauważyłem, że coraz mniej płyt zostawiam za burtą, na pewno muszę więc – jak to się mówi – robić grubszy odsiew, używać innego sita, takiego z większymi okami, żeby zostawały mi na nim tylko najwspanialsze okazy. Czy to się uda? Do usłyszenia za miesiąc albo półtora. A może za tydzień?
Animal Collective „Bridge to Quiet” * (Domino, 3.7.20). And another one zespołu, który postarzał się w toku kariery chyba mniej niż my. Ich charakterystyczne, latami wypielęgnowane brzmienie w 2020 roku nie ma już przed słuchaczami wielu tajemnic. Niby epka, cztery utwory, a 34 minuty.
Apollo Brown/Che Noir „As God Intended” * (Mello, 10.7.20). O jak bardzo dobre! Ten pierwszy to producent z Detroit, ta druga to raperka z okolic Buffalo. On robi melodyjne utwory w średnich tempach, a ona dość monotonnie, ale ze sporą charyzmą opowiada o świecie, w którego centrum jest przemoc. Co chwila obsadza np. siebie samą w roli morderczyni czy po prostu mścicielki. W tle przebijają związki, samotne macierzyństwo, świat przestępczy czy raczej więzienny jako droga wychowania czarnych Amerykanów, a nawet religia. Gorący album.
Bing & Ruth „Species” *** (4AD, 17.7.20). To zjawisko opisałem już TUTAJ.
Boldy James/Sterling Toles „Manger on McNichols” ** (Sector 7‑G, 22.7.20). Czy to rap, czy to raps? Boldy James gada jak bitnik, Patti Smith albo Gil Scott-Heron, jego głos jest niski i czarny jak smoła, a wersy mają wdzięk poetycki. A może to reportaż z Detroit? Producent Sterling Toles sekunduje mu z bitami, ale też na wibrafonie, a muzyków grających na basie i bębnach, wiolonczeli, flecie czy puzonie – jest tu cała banda. Bardzo odświeżające słuchanie. Też w lipcu wyszła rozszerzona wersja bardzo dobrego albumu Boldy James/Alchemist „The Price of Tea in China” z udziałem m.in. Vince’a Staplesa i Freddiego Gibbsa (w lutym przeoczyłem).
Canine Callgirls „Exit Strategies” * (wyd. własne, 1.7.20). Miałem pisać o dwóch długich utworach po stronach A i B kasety, ale one nie są równej długości, poza tym wszystkiego mamy tu 23 minuty. Płyta nagrana z udziałem muzyka Mako Sica Przemka Drążka, który zagrał na trąbce, dzięki czemu – i nie tylko dzięki temu – duet wystrzelił na nową orbitę. Jak robisz coś tak długiego, to bardzo dbasz o dynamikę utworu i brzmienie całości. To się udało. Zwłaszcza „Disinterest Rates” rozwija się jak kwiat. Nie, zwija się jak kwiat – o zmierzchu, jest w tym ponurość i zapadanie mroku. (Jedna gwiazdka, bo kolegom wolno mniej).
Columbus Duo avec Guiding Lights „s/t” ** (Fonoradar, 24.7.20). Ten pierwszy, rodzinny duet nagrywa od 2002 – na gitarze i bębnach lubią zagrać riff długo, nieustępliwie. Ich dwa utwory zajmują tu jakieś 3/4 miejsca, od pierwszego nie mogę się uwolnić. Dyscyplina, nerw i pewność ruchów to ich znaki szczególne. Nazwa ich wytwórni Dead Sailor jest w punkt. Znacznie młodsze garażowe trio Guiding Lights gra żywo i krótko, z szarpanymi rytmami, ciekawymi barwami gitar. Pierwsi dają dźwiękom wybrzmieć, drudzy mają gęste brzmienie. Pierwsi długo szli od rytmu do melodii, drudzy podążają chyba w przeciwną stronę. Te dwie estetyki chyba najlepiej się tu połączyły w „Paperclip”, gdzie Guiding Lights śpiewają ładną melodię, ale na granicy słyszalności.
Daniel Szlajnda „Komorebi” ** (U Know Me Records, 24.7.20). Nowe życie, już bez pseudonimu, i nowa muzyka. Zaskakująco spokojny, pełen śpiewu ptaków, dźwięku deszczu (albo ogniska heh), autentycznych instrumentów perkusyjnych w rodzaju kalimby album jednego z najlepszych producentów klubowej muzyki w Polsce. Narodził się na nowo, pozbył się większości wyrazistów elektronicznych bitów (ale zostawił basy i synty). Słucha się tego uważnie i z zachwytem, spokojne skupienie rządzi na tej płycie. W utworze singlowym z Danielem gra Resina.
Devendra Banhart „Vast Ovoid EP” * (Nonesuch, 24.7.20). Cztery piosenki, 15 minut mistrza, najlepsza „It’s Not Always Funny”. Stara bieda: akustyczne brzmienia, trąbka, smyczki, wokal na przedzie, ale mimo wszystko to nadal ma domowy klimat, taki wyjazdowo-domowy, z wakacji. Lubię go, jak śpiewa, jak aranżuje, no i jak gwałtownie zmienia temat rozmowy, np. dając rozbudowane minutowe intro w utworze tytułowym, za nim jakieś dziwaczne chóry, a na koniec dzikie przyspieszenie – i jak już dochodzimy do rozpoczęcia Prawdziwej Piosenki, to on się kończy.
Father John Misty „Anthem +3” ** (Sub Pop/Bella Union, 14.7.20). Jakie to dobre! Ulubieniec Roberta Sankowskiego gra utwory Leonerda Cohena, Cata Stevensa i Linka Wraya, pioniera elektrycznej gitary z plemienia Szaunisów. Benefit na CARE Action & Ground Game LA. Krzepiące, dostojne utwory emanujące spokojną siłą.
Fointaines D.C. „A Hero’s Death” ** (Partisan, 31.7.20). Trochę rutyna, ale czego się spodziewać po tym typie muzyki – postpunk jak wycięty z początku 80. – gitarki, bębny, teksty, głosik. Niemniej piosenki Irlandczyków są dobre, a szczególnie spodobały mi się powtarzane w kółko w utworze tytułowym słowa „Life ain’t always empty”. Mrok siedzi na tych piosenkach i wlewa się w uszy, podoba mi się to, też dlatego że są znacznie łagodniejsi niż, nie wiem, Pissed Jeans czy Metz, bliżej dziadków z Gallon Drunk, ale to nie zmniejsza mroku. Fontaines D.C. mają więcej emocji i sensu niż Protomartyr, w postpunkowej konwencji są mistrzami, jak kiedyś PiL.
Holy Wave „Interloper” * (Reverberation Appreciation Society, 3.7.20). Piąta płyta kwintetu z Austin miała wyjść w maju, jest teraz. Ich nowe piosenki są krautowe, motoryczne, psychodeliczne, z odjechanymi syntezatorami i mocno przetworzonymi gitarami, jakby granie spod znaku King Gizzard And The Wizard Lizard. Z drugiej strony są senne utwory – takie, które mogą się kojarzyć ze starym dobrym Air. Pośrodku jest Spiritualized. Estetyczne i ekstatyczne, choć bez głębi.
Illuminati Hotties „Free I.H.: This Is Not the One You’ve Been Waiting For” * (wyd. własne, 17.7.20). Połamana rockerka z dziewczyną w roli głównej kompozytorki, wokalistki i gitarzystki. Krótkie utwory, krótka płyta, często szybka. Prawie tak dobra jak Guiding Lights, tyle że wokale niepotrzebnie na przedzie (ale za to z przesterem). Za pop.
JARV IS… „Beyond The Pale” * (Rough Trade, 17.7.20). Bartek Chaciński ma rację, pisząc, że to materiał przede wszystkim koncertowy (grali na Offie). Na płycie tu i ówdzie brakuje w tej rockerce jakiegoś dźgnięcia sophistication. Jak ktoś lubi monotonię i mechaniczność, to się tu odnajdzie, ale i tak płyta jest za długa.
Jessy Lanza „All the Time” * (Hyperdub, 24.7.20). Po wydaniu drugiego albumu Lanza ruszyła z Hamilton w Ontario do Nowego Jorku, ale jej „creative partner” Jeremy Greenspan został, i niniejszy, trzeci album powstał w dużej mierze na łączach. To jest taki rap pop, który nie leży jeszcze za moją granicą poznania ani gustu. Czyli niezależny, ale zaraz za tym piosenkowy, nowoczesny, technologiczny, wręcz ludzki. Śmiać mi się czasem chce, jak czytam o wannabe bangerach, które nie budzą nawet wzruszenia ramion. Tu jest inaczej, patenty działają, słucha się tego i kiwa się noga.
John Foxx And The Maths „Howl” * (Metamatic, 24.7.20). On jest jak Fagot z 19 Wiosen, ma swój sound. Dla mnie to steampunk, synthpunk rodem z przełomu lat 70. i 80. ścięty w bursztynie: elektroniczna perkusja, oszalała, zgnieciona gitara (to Robert Simon z Ultravox), syntetyczne basy i jakieś twarde jak kamień na szkle dźwięki. Nowy Jork, światła miasta, muzyczne roboty i wspomnienia sprzed pół wieku (kiedyś to była awangarda, teraz jest tylko turbokapitalizm) stapiają się w dobrą piosenkową całość. „Możemy wybierać między klaunami a głupcami /a wszystko dzieje się w tym samym czasie”, śpiewa Foxx w „Everything Is Happening at the Same Time”, a ja dodałbym tylko: „wszystko dzieje się zawsze”.
Julianna Barwick „Healing Is a Miracle” ** (Ninja Tune, 10.7.20). Brooklynianka (obecnie w Los Angeles) coraz rzadziej wydaje płyty, więc jej debiut w Ninja Tune miał być wydarzeniem – i jest. „Medytacja dźwięku, głosu i pogłosu”, jak sama przedstawia te nagrania, to celny opis. Kiedy słucham tej płyty – zwłaszcza utworów „Oh, Memory” i „Safe” – czuję ulgę, a wielkość J.B. objawia mi się w postaci bliskości, nieznaczności. Dziwne, bo dzięki loopom to przecież szerokie, chóralne utwory. Czuję, że to nagranie stopniowo urośnie do jednego z moich albumów roku.
Kacy Hill „Is It Selfish If We Talk About Me Again” ** (wyd. własne, 10.7.20). Niezalowo wydany album kobiety, która ostatnio wydawała u Kanye Westa. Piosenki starodawne, ale nowoczesne, w typie lata 80. według producentów urodzonych w latach 90., trochę jak Jessie Ware, ale mniej znane. Tu jest więcej bitu, szalonych basów, co momentami przypomina Coals, tyle że Amerykanka z Phoenix nie lubi chyba charakterystycznego dla nich rozmglenia. Poza tym słucham tego albumu dla lekkich i łatwych podkładów, bo Hill sprawia wrażenie osoby o niedużej skali i sile głosu. No dobra, jest OK.
Królówczana Smuga „Odrapdorap” * (Opus Elefantum, 30.7.20). Jeżeli dla kogoś zbyt przerysowana jest persona, którą tworzy w swoich nagraniach Piernikowski, to jestem ciekaw opinii tej osoby o nowej Królówczanej. Elektroniczno-gitarowe tła ustępują tu groteskowemu charczącemu wokalowi, który zasłania wszystko jak słoń w pokoju. Nie śpiewa, nie rapuje, nie krzyczy – z zaciśniętego gardła dobiegają jakieś śmiesznostki, od „gryź piroga” po apostrofę do borówki. Lubię tego artystę, ale ta akurat płyta stawia mi wysokie wymagania i słabo za to odpłaca.
Lianne La Havas „Lianne La Havas” *** (Nonesuch/Warner, 17.7.20). Co za głos! Nie śledziłem wcześniej tej Angielki (rocznik 89), ale wiem już, że ta płyta będzie dla mnie przełomem. Basowa, soulowa, jazzowa, z pięknymi melodiami, kojarzy mi się z Tiny Desk Concerts w wykonaniu Tylera, the Creatora i jego cudownej ekipy oraz Andersona Paaka i jego też cudownej ekipy. Jest wajb. Takiej muzyki słuchają co bardziej ogarnięci wielbiciele hip-hopu. Mnie przekonały „Paper Thin”, żwawe „Weird Fishes” z repertuaru Radiohead i stanowiący klamrę albumu przebojowe „Bittersweet” o zerwaniu długiego związku. Większość płyty (współprodukowanej przez Mura Masę) jest jednak dużo spokojniejsza, bliżej Blood Orange i po prostu brytyjskiego jazzu.
Lonnie Holley „National Freedom” * (Jagjaguwar, 3.7.20). Dopiero ten ostatni utwór jest starym dobrym Holleyem, co śpiewa chrapliwie długie opowieści, niczym jakiś bitnik. Ale najlepiej wychodzi pierwszy: i chrapliwy, i prawilnie elektrycznogitarowy, niczym bardzo późny Hendrix, jakoś z lat 90. Drugi jest kalimbiczny i wieczorny, jakby pośmiertny, dwa kolejne to prawie klasyczny soul z burczeniem.
Madeline Kenney „Sucker’s Lunch” *** (Carpark, 31.7.20). To jest po prostu idealnie letnia płyta. Słucham jej naokoło. Zrobiła ją „Oakland-dwelling Seattle transplant”, cokolwiek to znaczy. Tyle gitar i klawiszy ile trzeba, lekkie efekty dają przestrzeń na oddech, miękkie piosenki w małych tempach, trochę ironii w tekstach i wyśmienity teledysk do „Double Hearted”. A za tym kolejne przeboje: „Sucker”, „Jenny”, „Picture of You”... Niech nie zwiedzie słuchacza ta dreampopowa mgiełka – siła tego albumu wynika z charyzmy głównej bohaterki, z jej oryginalności i dbałości o szczegóły. Proszę tego nie przeoczyć.
Margo Price „That’s How Rumors Get Started” * (Loma Vista, 10.7.20). Trochę zaglądałem teraz do wielkich portali muzycznych i stwierdziłem niesłychaną wręcz predylekcję Amerykanów do nudnych płyt w stylu country. Otóż ta jedna nie jest nudna i nie jest aż taka country. Jeśli ktoś będzie w tych dniach jechał przez pola kukurydzy lub rzepaku, niech bierze trzeci album Margo Price.
Marissa Nadler „Moons” *** (wyd. własne, 3.7.20). 13 minut tylko z gitarami, syntami, no i głosem Nadler. „These songs are hopefully relaxing to you”, hmm, na pewno są angażujące i niezbędne, mi przynajmniej. Poza tym stanowią kolejny dowód na śmierć formuły albumowej (tak jak kolejna za długa płyta Taylor Swift, która jest przecież specjalistką od piosenek i płyty jej niepotrzebne, lecz uparcie tłucze kolejne). Zrobić kiedyś, w dowolnej dziedzinie, coś takiego jak „Moons”.
Nadine Shah „Kitchen Sink” * (Infectious Music, 26.6.20). Lepszy początek niż środek i cała reszta, ale bardzo OK. Iran, Norwegia, Londyn, teraz to już nie ma znaczenia. Słucham sobie „Kite”, bo to jest zrobione na pomrukach, rytmie z jakichś strun, bardzo schowanym basie i wreszcie dotknięciu klawiszy. Głos rządzi w piosence i na płycie.
Nicolas Jaar „Telas” * (Other People, 17.7.20). Ta godzina muzyki powstawała trzy lata i jest ciekawsza niż inne tegoroczne albumy Jaara „Cenizas” oraz „2017–2019” podpisane jako Against All Logic. Bardziej awangardowa, piszą dziennikarze, ale moim zdaniem przystępna – może na podobnej zasadzie jak ostatnie poszukiwania Wacława Zimpla, zresztą słuchać na „Telas” klarnet, instrumenty perkusyjne. Z ambientowym Jaarem grają wiolonczelistka Milena Punzi, wokalistka Susanna Gonzo, twórcy własnych instrumentów Mario Zorio i Anna Ippolito. Wszystko się miesza. Instrumenty brzmią zagadkowo, wkracza komputer, do tego są dziwne trzaski, jak przebicia z innego świata. Będąca częścią projektu strona internetowa ukazuje „panspermiczny teren, gdzie cząstki wędrują w przestrzeni (...)”. Na wakacjach nie jestem w stanie obejrzeć www.telas.parts, ale muzyka (zwłaszcza druga połowa) piękna.
NNHMN „Deception Island I” * (Oraculo, 3.7.20). Cieszy mnie aktywność polsko-berlińskiego duetu. Pozwalają mi odetchnąć innym powietrzem niż to krajowe, zatęchłe; tworzą własne światy. Teraz zgłębiają świat techno i transu, rytm jest zawsze wyrazisty, a wokal wycofany: w pierwszym utworze senny, później bliższy deklamacji, jakby ostrożny. Dwa z tych czterech utworów zawierają teksty twórców sprzed wielu dekad: ciemny wiersz „poety Jukonu” Roberta W. Service’a o żądzy mordu (ależ głos Lee ma tu brzmienie) oraz tekst urodzonego w Zielonej Górze Otto Juliusa Bierbauma, pisarza i twórcy słów do pieśni Richarda Straussa – jak przypuszczam, o nocnym spacerze.
Paul Weller „On Sunset” * (Universal, 3.7.20). Bardzo dobry artysta, ale nie czarujmy się, jeśli ktoś go słucha, to ze względu na to, jak potrafił najpierw skontrować punk rock, będąc jeszcze nastolatkiem, a później koło dwudziestki odnaleźć się w białym soulu. „On Sunset” to długa i poprawna płyta sumienia Brytanii.
Plastelina „Deszcz” ** (Opus Elefantum, 17.7.20). Kolejny debiutant w barwach Opusa złożył na tę płytę niecałe 18 minut muzyki, jak twierdzi, „ścinków” z komputera. Elektronika, szmery, melodyjne dźwięki składają się na historyjkę o – naturalnie – deszczu, jego brzmieniach i moim zdaniem „filtrach”, które nakłada na oczy moknącego. Kiedy to piszę, od ostatniej ulewy minęło półtora dnia, świeci żółte słońce. „Deszcz” jest krótki, to melancholijna muzyka kameralna, ale niebanalna.
Sault „Untitled (Black Is)” ** (Forever Living Originals, 19.6.20). Słuchałem chyba dwóch poprzednich płyt, a mimo to czuję się zaskoczony nową. Anonimowy czarny projekt w najnowszym wydaniu ma barwy bardzo tradycyjne, soulowe, śpiewne i zwyczajnie ładne, do tego trochę Afryki (utwór „Bow” z Kiwanuką), ogólnie jest łagodny. Syntezatory i klawisze nie miażdżą bujających rytmów, lecz ładnie je obudowują, eksponują.
Shackleton/Zimpel „Primal Forms” *** (Cosmo Rhythmatic, 31.7.20). Trzeba posłuchać, bo to jeden z tych Zimplów, które zmieniają optykę. W studiu Sama Shackletona Wacław zagrał na klarnecie, harmonium, ale też bębnie obręczowym, lirze, monochordzie czy nawet skrzypcach. Shackleton grał bardziej „na studiu”. Chcieli zrobić współczesną muzykę rytualną, no nie wiem, czy to wyszło, ale na pewno jest w „Primal Forms” sporo tajemnicy, transu i momentami przyjemnego prymitywu. Z drugiej strony Zimpel gra swoje solówki, jakby to był jazz, a Shackleton dogęszcza faktury na syntach (tak jak mógłby Wacław solo), i to wszystko działa, mieści się w tej szerokiej wspólnej konwencji. Najlepszą rekomendacją dla tej płyty będzie zapewne to, że dowolnych dwoje innych artystów nie zrobiłoby takiej płyty. Lubię jak ta muzyka się oczyszcza i unosi, gdzieś w połowie ostatniego utworu.
Shirley Collins „Heart’s Ease” * (Domino, 24.7.20). Drugi po „Lodestar” (2016) niejako wznowieniowy album angielskiej pieśniarki, która była jedną z głównych postaci folkowej fali w latach 60. Zdradzona przez męża, straciła głos i zapadła na dysfonię. Nie nagrywała przez 38 lat. Na drugim jej albumie po powrocie są cztery utwory nietradycyjne, ale to klimat starych ballad plus dojrzały głos Collins są najważniejsze. Wciąż jest w formie – często w muzyce popularnej mam problem z odkodowaniem słów, a ta weteranka śpiewa idealnie, wszystko rozumiem. Też dzięki temu, że zespół gra skromnie, delikatnie, zostawia pole do popisu wokalistce.
Speaker Music „Black Nationalist Sonic Weaponry” ** (Planet Mu, 19.6.20). Dobry bojowy czarny album na pokręconych bitach, prawie w całości instrumentalny. Można to nazwać bitowym, wielowarstwowym markistowskim techno, ale już nie rewolucyjnym hip-hopem. Owszem, są tu sample i jakieś nagrania (krótkofalówka, fortepian, saksofon, płyta z klasyką), ale oś stanowią gęste niskie uderzenia przypominające dźwięki Einsturzende Neubauten oraz hi-haty jak z Jana Młynarskiego czy Autechre, wszystko jak kanonada broni. Minimal, o tego słowa mi brakowało.
Spoons & Bones „Spoons & Bones” ** (Czaszka, 7.7.20). Hubert Kostkiewicz na gitarze elektrycznej, Piotr Łyszkiewicz na saksofonach i klarnecie nagrali w jeden dzień płytę nerwowo kotłującą się, zatrzymującą i rwącą znów do przodu (włączyłeś się już?). Nie jest ciężka. Nie jest lekka. Myślę, że wymaga sporej uwagi, ale się odwdzięcza (ta płyta). Te 17 minut pokazuje ich, jak słuchają siebie nawzajem, bawią się graniem, ale bez przepychania się jeden przez drugiego. Podkreślam czas trwania nagrania, bo muzycy nie zawracają głowy, nie popadają w samozadowolenie. Nie są napuszeni i dają z siebie, a to się liczy. Za część tej kasety uznaję okładkową grafikę Janka Kozy i stworzony przez niego wideoklip.
Syndom Paryski „Karczewko Sessions” * (Peleton, 3.7.20). Akustyczne wersje (gitara akustyczna, cymbałki, śpiew ptaków) trzech już znanych piosenek. Do tego „Persyflaż”, który ma znaleźć się na kolejnej płycie Syndromu, a na deser cover Zwidów (nie ma go na Spotify). Dobry pomysł, chociaż sposób śpiewania pozostał ten sam.
Taylor Swift „Folklore” (Republic, 24.7.20). Na litość, po co nagrywać tak długie płyty o niczym?! Jak można tak nie szanować nastolatków? Wiem, że to nie dla mnie album, ale jej perfekcyjność nudzi mnie śmiertelnie, zwłaszcza te dziecinne teksty o związkach. A haczyk typu „album nagrany w pandemii z gwałtownej potrzeby serca, ale mający osiem różnych wydań” – zwyczajnie śmieszy. Z drugiej strony to dobrze, że Dessnerowie i Bon Iver sobie zarobili i że mniej tu dźwięków, przestronniej. Jeśli ta lub któraś kolejna płyta Swift obali Trumpa i Kanyego (czy tam Berniego), to złożę pokłon. „Folklore” to konfekcja level hard, nieskazitelna i doskonała, więc szanse są.
Thanya Iyer „Kind” ** (Topshelf, 31.7.20). Dziewczyna z Montrealu za pomocą jazzu, soulu, niezal-piosenki opowiada o tym, jak być dobrą i dobrym dla siebie. Posłuchajcie „I Forget to Drink Water (Balance)”. Jak pod koniec perkusja zaczyna utykać, wokalistka brnąć razem z basem, smyczki zawodzić, a instrumenty dęte i klawisze koić to rozedrganie. Ona tak robi swoją muzykę. I jeszcze ta harfa, jak jakaś kropka. Fajnie to wymyślone: instrumenty grają, nie tylko towarzyszą jej – i pokrewne np. CocoRosie, ale lepsze. „Kind” brzmi doskonale: blisko, prawdziwie, domowo. Chce się zaraz włączyć jeszcze raz.
The Beths „Jump Rope Gazers” ** (Carpark, 10.7.20). Uwielbiam! Rock and roll z dziewczyną (Elizabeth Stokes) na wokalu zyskał wreszcie świeże imię. Wciągnęła mnie piosenka „Out of Sight”, ale jest tu co najmniej kilka jeszcze gloryfikujących gitarę oraz chórki melodyjnych i letnich przebojów spod znaku np. Metric, Sharon Van Etten, Pixies czy nawet Hole (szybki „Dying to Believe”, wolniejszy tytułowy, melancholijne „Do You Want Me Now”, „You Are a Beam of Light”). Poza tym uwielbiam perkusistów z inwencją: masz trzymać rytm, ale nikt nie zabrania ci zabawy doborem barw i sposobu uderzeń. Tristanowi Deckowi najwyraźniej nikt nie zabronił. W ogóle ten nowozelandzki skład gra tak sprawnie i płynnie, że blisko końca skali.
The Lazy Eyes „EP1” ** (wyd. własne, 19.6.20). Przegapione, a bardzo dobre trzy piosenki. Kwartet nastolatków z Sydney specjalizuje się w pisaniu piosenek rodem z lat 60., ale przemielonych już przez XXI wiek. Okrągły, McCartneyowski bas i uduchowione, czasem mocno przesterowane, czasem delikatne, ale zwykle i tak zefektowane gitary. Bitelsowski fortepian, smyczki, harmonie – miód na moje serce. A ramka z Ariela Pinka czy Tame Impala nie boli.
Westside Gunn „Flygod Is an Awesome God II” * (Griselda, 3.7.20). Bardzo fajny rapek z Buffalo polecany przez Pitchforka. Minimalistyczny bit, dużo sampli wokalnych czy ustnych, takich co pasowałyby do Kazika z połowy lat 90., a teraz bierze to „ey yo” 1988, głos bardzo na przodzie, troszkę gości. Ciekawe, choć dla nas tutaj i teraz w sumie bez znaczenia – ale skoro może być w miarę miło i w miarę zaangażowanie, to niech będzie. Nie na stratę idą te 33 minuty.
Wyszły też:
- Alain Johannes „Hum” (Ipecac, 31.7.20)
- Asher Gamedze „Dialectic Soul” (On The Corner, 10.7.20)
- Becky and the Birds „Trasslig” (4AD, 24.7.20)
- Bill Callahan „Protest Song” (Drag City, 20.7.20)
- Black Mynah „II” (Music Is The Weapon, 3.7.20)
- Blu & Exile „Miles: From An Interlude Called Life” (Dirty Science, 17.7.20)
- Boris „No” (Fangs Anal Satan, 3.7.20)
- Crack Cloud „Pain Olympics” (Meat Machine, 17.7.20)
- Czajka & Puchacz „Bivališča” (Klopotec, 1.7.20)
- Deerhoof „To Be Surrounded By Beautiful, Curious, Breathing, Laughing Flesh Is Enough” (live; Joyful Noise, 3.7.20)
- Dehd „Flower of Devotion” (Fire Talk, 17.7.20)
- DJN4 „Tales of Z.” (Emotional Response, 5.7.20)
- Gaika „Seguridad” (Naafi, 3.7.20)
- Gang of Four „Anti Hero” (Gill, 17.7.20)
- Genevieve Artadi „Dizzy Strange Summer” (Brainfeeder, 17.7.20)
- Hjaltalin „Hjaltalin” (wyd. własne, 3.7.20)
- Howling „Colure” (Counter, 24.7.20)
- Iggy Not Pop „Powiedz mi coś więcej” (inpxt3, 17.7.20)
- Kamaal Williams „Wu Hen” (Black Focus, 24.7.20)
- Krew. „Ego” (wyd. własne, 8.7.20)
- Makaya McCraven „Universal Beings E&F Sides” (International Anthem, 31.7.20)
- Maverick Sabre „You Know How It Feels” (Famm, 24.7.20)
- Mela Koteluk i Kwadrofonik „Astronomia poety. Baczyński” (Warner, 24.7.20)
- ML Buch „Skinned” (Anyines, 3.7.20)
- Mulatu Astatke & Black Jesus Experience „To Know Without Knowing” (Agogo, 3.7.20)
- Nicolas Bougaïeff „The Upward Spiral” (NovaMute, 24.7.20)
- Pretenders „Hate for Sale” (BMG, 17.7.20)
- Protomartyr „Ultimate Success Today” (Domino, 17.7.20)
- Rufus Wainwright „Unfollow the Rules” (BMG, 10.7.20)
- Skullcrusher „Skullcrusher EP” (Secretly Canadian, 24.7.20)
- Sly & The Family Drone „Walk It Dry” (Love Love/Feeding Tube, 17.7.20)
- Sparkle Division „To Feel Embraced” (Temporary Residence, 24.7.20)
- The Chicks „Gaslighter” (Columbia, 17.7.20)
- The Cloud Nothings „The Black Hole Understands” (wyd. własne, 3.7.20)
- The Naked and Famous „Recover” (Somewhat Damaged, 24.7.20)
- The Psychedelic Furs „Made of Rain” (Cooking Vinyl, 31.7.20)
- The Streets „None of Us Are Getting Out of This Life Alive” (Universal, 10.7.20)