Ich debiut „Śmierć w miękkim futerku” cztery lata temu stał się najbardziej zaskakującą pozycją w katalogu Wytwórni Krajowej. Firma powstała do wydawania piosenek śpiewanych po polsku zachwyciła się pozbawioną tekstów i wokalu niespokojną, gęstą muzyką Niechęci.
Kwintet z Warszawy nagrywa całkiem przystępne, ale wiecznie przeskakujące od tematu do tematu utwory z pogranicza rocka, jazzu i muzyki filmowej. Ambientowe, atmosferyczne kilkadziesiąt sekund zamienia się w rozbieg do rockowej progresji akordów przypominającej brzmienie Myslovitz („Echotony”). Improwizacja saksofonu zakryta akordami klawiszy z jakiegoś marsza żałobnego znajduje ujście kolejno w balladzie i kuśtykającym barowym hałasowaniu w stylu Waitsa („Krew”).
Nowy album Niechęci przynosi lepszy język porozumienia między muzykami. Zespołowo bawią się z dynamiką, harmonią czy aranżacją, gdy nie po jazzowemu przesterowana gitara idzie o lepsze z to rozmarzonym, to zachrypniętym i rozbieganym saksofonem („Metanol”). Myślę, że taką płytą mógłby się zainteresować reżyser filmu „Excentrycy” Janusz Majewski, który dla dzisiejszego jazzu miał tylko gorzkie słowa.
Niechęć gra ze swingiem i groove’em, i to nie tylko jazzowym – w „Widzeniu” główny motyw przywołuje granie spod znaku późnego Something Like Elvis i zespołu Contemporary Noise. Dryg Niechęci z jednej strony do fragmentów lirycznych, z drugiej – do zespołowej intensywności dającej radość nie tylko muzykom, ale też słuchaczowi, kojarzy się z Pink Freud. Kto od czystego jazzu woli napięcia między mocnym graniem a poezją, powinien być bardzo zadowolony.
Tekst ukazał się 26/4/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji