Lato Miłości, kosmos i surfing mieszają się na debiutanckiej płycie Nixes. Na pełnym syntezatorów albumie śpiewa kojarzona dotąd z bigbitem wokalistka Ania Rusowicz. I to jak śpiewa!
Na początku kariery Ania Rusowicz wybrała bezpieczną pozycję kontynutorki estetyki swojej matki, gwiazdy bigbitu. Później przeważyły inklinacje Ani do pacyfizmu i organicznych brzmień. Czy na płycie Nixes 34-letnia artystka, autorka dwóch płyt solowych, ucieka od swoich korzeni? Ten zwrot jest znacznie bardziej złożony, a ostateczny rezultat może imponować.
Stylistyczny surfing
Rusowicz pozostaje w kręgu imaginarium hipisowskiego, ale wchłania też co najmniej kilka kierunków pokrewnych nie tyle brzmieniowo czy czasowo, ile ideowo – chodzi o muzykę kojarzącą się z wolnością.
W trwającym blisko siedem minut „Summer Waves” (to wyraz zainteresowania piosenkarki surfingiem) disco i funky słychać nie tylko w harmoniach wokalnych. Na płycie melduje się również madchesterskie szaleństwo wolności lat 80. wspierane ecstasy („Galaxy Sounds”), a nawet znacznie młodsze, miękkie elektroniczne r’n’b („Paper Plane”). Melancholijne i lekkie jak piórko chórki gwiazdy albumu robią świetne wrażenie na całym nagraniu.
W podobny sposób z odległych od siebie gatunków i nostalgii samej w sobie czerpią Ariel Pink, Deerhunter czy polski skład New People. W kontekście Nixes padają porównania do australijskiego zespołu Tame Impala, mistrzów elektrycznego rocka pełnego syntezatorów. U Nixes słychać podobną motoryczną sekcję, ale ich muzyka brzmi lepiej, bo aż tak nie przytłacza (album wyprodukował Kuba Galiński). Na „Nixes” można nawet znaleźć delikatne, staromodne brzmienie francuskiego duetu Air.
Strzeż się dzieci kwiatów
Upodobanie Rusowicz do estetyki hipisowskiej jest atutem płyty. W centralnym punkcie albumu leży „Exorcisms”, które zaczyna się jak nieznany utwór Davida Bowiego z czasów Ziggy’ego Stardusta. Później wchodzi psychodeliczny rock o bluesowym odcieniu piosenka, a za nim już biegnie bitelsowska ballada (jakby „Taxmana” przełączyć na „Dear Prudence”). Ta pada wkrótce pod ciosami kosmicznych laserów i wszystko zaczyna się od nowa. Świetne.
Podpisane przez zespół teksty są napisane ze smakiem. W doskonałym „Happy Pills” artystka śpiewa o podróży na księżyc, gdzie można spotkać sprzedawcę cukierków, i pyta słuchacza, czy przepłynie piaskowe jezioro, by znaleźć uciekający czas.
Z jednej strony to może brzmieć banalnie, jak parodia typowego psychodelicznego tekstu z lat 60. Z drugiej – czytelny jest sygnał, że Rusowicz dostrzega ciemną stronę epoki dzieci kwiatów: rozbudowaną (często powierzchownie) duchowość, narkotyki, otumanienie i podatność na działania szarlatanów.
Z puszczoną od tyłu gitarą, z partią fletu, z brzmieniem przypominającym melotron „Happy Pills” nabiera smaku. Mniej melancholijna niż w większości piosenek Rusowicz przekonuje, że warto z tamtych czasów brać to, co najlepsze. W porównaniu z dzisiejszymi problemami świata eksperymenty pierwszych hipisów zdają się igraszką, bajką o żelaznym wilku.
Bez skoku na główkę
Tę dwuznaczność czasów rewolucji obyczajowej odzwierciedla nawet nazwa projektu. Nixes ma oznaczać rusałki, które z kolei można odnieść do nazwiska piosenkarki. Zwodnicze istoty są tyleż kuszące, co śmiertelnie niebezpieczne. Całe szczęście zespołowi Rusowicz udało się ominąć rafy czyhające na śmiałków, którzy w ocean pięknej muzyki lat 60. skaczą na główkę.
Powstała płyta świetnie brzmiąca, pełna dobrych piosenek i przede wszystkim oryginalna. Jej autorzy przebyli kilka epok, by zaserwować słuchaczom coś sentymentalnego i aktualnego zarazem. Prędzej można by się takiego wydawnictwa spodziewać po obstawionych starym, klimatycznym sprzętem hipsterach z Portland niż po niedocenianej wokalistce z Polski.
Poznajcie na nowo Anię Rusowicz – odważną, nowoczesną, ale wierną swoim fascynacjom.
Tekst ukazał się 14/11/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji