Menu Zamknij

O czym śpiewają Polki i Polacy. Next Fest 20/4/23

Kilka kon­cer­tów z pierw­sze­go dnia Next Fest w Poznaniu: Krzewy, Kathia i Asia Nawojska.

Kathia w Poznaniu, 20.04.2023

Poznań jest w tym roku udrę­ką, roz­ko­pa­ne toro­wi­ska, uli­ce, chod­ni­ki, cho­dzi się jak w wię­zien­nym spa­cer­nia­ku, mię­dzy meta­lo­wy­mi pło­ta­mi, dro­gi pro­wa­dzą doni­kąd, czas już na lata­ją­ce tem­po. Z rów­na­nia uwzględ­nia­ją­ce­go obszar robót i licz­bę robot­ni­ków na hek­tar wyni­ka, że remon­ty mogą się zakoń­czyć nawet przed koń­cem lat 30. XXI wie­ku. Kiedyś było lepiej. Parę edy­cji Spring Break (ten sam ter­min, to samo mia­sto, w dużej mie­rze te same klu­by) było w mie­ście też roz­ko­pa­nym, ale mniej. Poznańska robo­ta. Teraz, po prze­rwie spo­wo­do­wa­nej pan­de­mią i pew­ny­mi tar­cia­mi w związ­ku z łódz­kim festi­wa­lem Artura Rojka, Poznań wró­cił pod szyl­dem Next Fest (choć więk­szy­mi lite­ra­mi jest pro­mo­wa­ne hasło: „Make Spring Great Again”).

Odebrałem opa­skę przy tym samym biur­ku co zawsze (wyda­no ją z cie­niem wąt­pli­wo­ści „tu jest napi­sa­ne: Ktoś ruszał moje pły­ty”), jako dru­gi, zdą­żył wsko­czyć przede mnie Edgar z radia. Później spę­dzi­łem pasjo­nu­ją­cą podróż w bło­cie, cią­gnąć za sobą lub nio­sąc waliz­kę prze wspo­mnia­ne kory­ta­rze z dru­tu i meta­lu. Zrobiło się cie­pło. Oprócz kilo­me­trów pło­tów i kil­ku­na­stu robot­ni­ków Poznań jest tej wio­sny rów­nież sto­li­cą żół­tych beczek, leżą­cych wzdłuż toro­wisk, wspa­nia­ły widok. Zwłaszcza w słoń­cu. Nie zasłu­gu­ję na tyle dobra.

Na pierw­szy kon­cert też przy­sze­dłem jako jeden z pierw­szych. Były to Krzewy, duet jak sądzę z Warszawy (pio­sen­ka inspi­ro­wa­na spa­ce­rem po Lasku Bielańskim peł­na nie­dzi­siej­szych, pięk­nie brzmią­cych słów: „czy to zmierz­cha, czy dnie­je”). To był pierw­szy ich kon­cert, więc zaszczyt po mojej stro­nie. Przyciągnęło mnie nazwi­sko Pawła Sulewskiego – tego, któ­ry wyda­je wspa­nia­łą muzy­kę solo w Opus Elefantum. Jak kon­cert się zaczął, a on zagrał na gita­rze aku­stycz­nej, a nie na syn­tach, dopi­sa­łem nad jego nazwi­skiem „nie ten” i smut­ną mord­kę. Błędnie, to jeden, wszech­stron­nie uta­len­to­wa­ny, czło­wiek. W Krzewach jest więc woka­list­ka Ola Zaborowska i gita­rzy­sta aku­stycz­ny Paweł Sulewski plus nie­sko­or­dy­no­wa­ne jesz­cze pod wzglę­dem gło­śno­ści chór­ki i pod­kła­dy odpa­la­ne z kom­pa (for­te­pian, har­mo­nij­ka ust­na, ham­mond, bit – na szczę­ście nie wszyst­ko naraz).

To było dobre roz­po­czę­cie festi­wa­lu. Poczułem się jak jakiś kore­spon­dent, zaczą­łem noto­wać. Zaborowska ma talent, w sytu­acji sce­nicz­nej po pozby­ciu się pierw­sze­go stre­su też świet­nie sobie radzi. Dobrze pisze, daje nadzie­ję na coś świet­ne­go w przy­szło­ści. Na razie mamy tu do czy­nie­nia z sytu­acją nastę­pu­ją­cą: sze­ro­ki zasób słów, talent do meta­fo­ry, jakiś lirycz­ny pomysł – i czę­sto zde­rze­nie z czę­sto­chow­skim rymem, naru­sze­niem ryt­mu w nie­do­brym sen­sie. Jasna i ciem­na stro­na, bo zobacz­cie refren pio­sen­ki „Pokrzywy”, jego dwa pierw­sze sło­wa: „Pokrzywy ostrze­ga­ły będzie boleć / Wisła wciąż szep­ta­ła: płyń­cie dalej / pociąg nagle zawył byle­by szyb­ciej / kamie­nie do bez­ru­chu nama­wia­ły”. Pomysł jest świet­ny, pierw­sze zda­nie też, ale póź­niej ten czar się roz­my­wa. Przy tym wszyst­kim – mało kto w main­stre­amie pisze tak jak Zaborowska. Klimat jest baj­ko­wy – do boha­te­rów prze­ma­wia coś, co w codzien­nej rze­czy­wi­sto­ści mil­czy. Komunikaty są sprzecz­ne, moż­na się zgu­bić. Może wła­śnie są o tym, jak boha­te­ro­wie (lub jed­no z nich) chcą się zgu­bić? Mamy tu mówią­ce przy­ro­dę oży­wio­ną i nie­oży­wio­ną, żywioł rze­ki, wresz­cie pociąg, sym­bol postę­pu, zakłó­ce­nie tych nie­zmien­nych i sta­no­wią­cych całość ele­men­tów przy­ro­dy, ale nie tyl­ko ich – bo prze­cież ból, pośpiech, ruch i bez­ruch to nie­od­łącz­na część natu­ry, nie tyl­ko ludzkiej.

Zapisałem sobie rów­nież „Zanim to nazwę”, pio­sen­kę z rodo­wo­dem, jak się oka­zu­je, w dzie­ciń­stwie artyst­ki, gdy bawi­ła się z sio­strą w wehi­kuł cza­su. Niby krindż, ale ser­dusz­ko na dło­ni. Nie tyl­ko zapo­wiedź tego utwo­ru zro­bi­ła na mnie wra­że­nie. Na mar­gi­ne­sie: w pocią­gu do Poznania sie­dzia­łem obok miłe­go dżen­tel­me­na, któ­ry jadł kaba­no­sy i droż­dżo­we cia­sto, a zer­ka­jąc mu w pew­nym momen­cie przez ramię, zoba­czy­łem, że słu­cha z youtu­be­’a nie­śmier­tel­ne­go utwo­ru Dżemu. Nie spo­dzie­wa­łem się, że to zapo­wiedź dobrych emo­cji, jakie obu­dzą we mnie Krzewy.

Nowość Krzewów z tego tygo­dnia, z pomy­sło­wo nisko zaśpie­wa­ną czę­ścią „chcę z Tobą dłu­go tak/ jak mamy teraz”:

Jedna uwa­ga: przy tym wzro­ście woka­list­ki war­to pomy­śleć o umiesz­cza­niu lap­to­pa gdzieś z boku, nie na środ­ku. Chcąc nie chcąc, stał się głów­nym ele­men­tem kon­cer­to­wej scenografii.

Już widzę jak się roz­pi­su­je, pra­wie jak w notat­kach, więc pole­cę szyb­ciej, gdyż chciał­bym się wybrać nad Wartę jesz­cze przed kon­cer­ta­mi. Z Krzewów poko­na­łem szmat dro­gi, żeby sta­wić się w ter­mi­nie na kon­cert Artificialice, któ­ra przy­je­cha­ła do Poznania z dużym skła­dem – oprócz Alicji Sobstyl: Krzysztof Hadrych, Maciej Świniarski, Tomasz Rafalski, Tymek Bryndal, Wojtek Warmijak – żeby dać ogni­sty występ w Dublinerze. Niestety, szyb­ko stam­tąd ucie­kłem, bo w cza­sach Spring Break było to miej­sce, któ­re zabi­ja kon­cer­ty, i nic się w tam­tej mate­rii nie­ste­ty nie zmie­ni­ło. Jest za cia­sno, za dusz­no, arty­ści znaj­du­ją się poni­żej widow­ni, a cokol­wiek widać i sły­chać dopie­ro ze trzy metry od sce­ny. Nie lubię się tło­czyć, ale z zasko­cze­niem i satys­fak­cją zdą­ży­łem zaob­ser­wo­wać, że po pierw­sze, łoją, po dru­gie, impro­wi­zu­ją. Chciałbym móc oce­nić i doce­nić zgra­nie tego skła­du, zoba­czyć wię­cej, zro­zu­mieć jakie­kol­wiek sło­wa, któ­re śpie­wa­ła Sobstyl, ale nie mogłem. Zlało się to w mag­mę. Postanowiłem zoba­czyć kolej­ny, mniej­szy skład.

Podróż z powro­tem w poprzek Poznania, opłot­ka­mi, żeby w dają­cej dobre brzmie­nie sali kino­wej nad Estradą Poznańską zoba­czyć zachwa­la­ną Kathię. Ona jest na poznań­skiej skła­dan­ce Kayaxu i ma wydać w tym roku regu­lar­ny album. Trudno mia­łem na tym kon­cer­cie! Ciągłe chi­chra­nie artyst­ki, powta­rza­nie, że ma zadysz­kę i wstaw­ki typu „oh my god”, „let’s go” w kon­fe­ran­sjer­kę bawi­ły mnie tyl­ko do pew­ne­go momen­tu. No ale dobra, taka war­stwa krin­dżu dla wytraw­ne­go odbior­cy pol­skie­go nie­za­lu nie jest żad­ną nowo­ścią. Na szczę­ście ta mie­szan­ka stre­su i szczę­ścia nie zaszko­dzi­ły pio­sen­kom, a „prze­gi­na­nie się” w koń­cu zaczę­ło na mnie dzia­łać. Katarzyny Półrolniczak chce być na sce­nie i umie na niej być. Chciałbym, żeby była tro­chę ina­czej, bar­dziej dla publicz­no­ści. Uwielbiam jej cią­głe przed­sta­wia­nie dwu­oso­bo­we­go zespo­łu – na gita­rze brat Wojtek, na bęb­nach Artur – i zapro­sze­nie na sce­nę ojca Sławka. Takie rodzin­ne gra­nie, któ­re nie jest zwró­ce­niem się do wewnątrz ani aku­stycz­nym smę­ce­niem, tyl­ko czy­stą rado­ścią, może jesz­cze wie­le dobre­go przy­nieść Kathii. Ona czę­sto mru­czy, a wolę, gdy krzy­czy. Gdy gra na kla­wi­szach, nie na gita­rze (któ­ra wyda­je się raczej rekwi­zy­tem). To jest wła­śnie to, o to cho­dzi w sce­nie – Kathia potra­fi „być” do zewnątrz, dobrze otwo­rzyć dia­log pio­sen­ką, czuć salę i tro­chę z nią pograć. Będzie lepiej.

To na jej kon­cer­cie wpa­dłem na pomysł opi­sa­nia tego dnia tek­sta­mi arty­stów, któ­rych widzia­łem. Tak dobrze potra­fi wyak­cen­to­wać sło­wa: „Znowu chcę mieć dym/ w płu­cach”. Wie, że miej­sce „już tęsk­nię pra­wie wca­le” jest na koń­cu, bo to po pro­stu naj­lep­sze zda­nie w pio­sen­ce. Wydaje mi się, że sły­sza­łem w niej na kon­cer­cie jakiś sak­so­fon z ban­ku dźwię­ków, co było­by nie­złym figlem:

I jesz­cze zdan­ko a pro­pos pokrzyw, z naj­now­szej pio­sen­ki Kathii: „Nikt nie mówił, że to może boleć (...) moja wola nie zani­ka”. Taki kon­cert (albo taka pseu­do­re­cen­zja hehe) może zabo­leć, ale też może popro­wa­dzić w jakieś nowe miej­sce – i ją, i nas, mnie. Dobry znak na przy­szłość: „Trochę tu jesz­cze sobie, tro­chę tu pokrzyczę/ bo zniknę”.

Prosto z Kathii posze­dłem na Asię Nawojską, z powro­tem do Dragona. Co za petar­da! Dziewczyna z elek­trycz­nym pia­ni­nem, tro­chę jak Gaba Kulka, skrzy­pacz­ką i wio­lon­cze­list­ką. Trochę kla­sycz­nie, tro­chę a Śpiewa bar­dzo wyraź­nie, jak­by wydo­by­wa­ła nie po sło­wie, ale po lite­rze, to też jakoś mi Gabę przy­po­mi­na. To nie ma tyl­ko uro­ku, to ma głę­bo­ki sens, taki jej wyróż­nik, znak. Pozwoliło mi też zapi­sać kil­ka fraz, bo Nawojska jest nie tyl­ko pia­nist­ką, kom­po­zy­tor­ką, woka­list­ką, ale też świet­ną poet­ką. Na mar­gi­ne­sie: na koniec kra­ko­wian­ka wyko­na­ła „Chmury” Szymborskiej z wła­sną muzy­ką, zaska­ku­ją­co twar­dą, dość awan­gar­do­wą powie­dział­bym, i Grzegorz Tyszkiewicz by mnie nie uka­tru­pił, jestem pewien, że paso­wa­ła­by mu taka noise­’o­wa wio­lon­cze­la. To nie było oczy­wi­ste przed kon­cer­tem, ale trio Nawojskiej jest już spa­so­wa­ne, zgra­ne, daje sobie mar­gi­nes wol­no­ści w gra­niu – na bie­żą­co dopa­so­wu­je eks­pre­sję do nastro­ju chwi­li. Bardzo zespo­ło­we. Duet z Jackiem Sienkiewiczem – jak w masło.

Teksty Nawojskiej są tak dobre, że oba­wiam się pomy­łek, poka­żę tu parę fraz, któ­rych jestem w mia­rę pewien: „Nie to, że będę stać/ ale może mnie zła­piesz na przy­stan­ku”. Heh, jak to było? „Te kil­ka pio­se­nek, któ­rych jestem pewien”, to była Ortega Cartel. „Wspaniałe” napi­sa­łem też przy takim wer­sie: „Coś z pozo­ru kru­che, ale może biec”. Rozumiecie? Takie wła­sne coś zapi­sa­ła. Bardzo pry­wat­ne, a zro­bio­ne jak wiersz, zaśpie­wa­ne tak, że to już nie jest jej, to jest odbior­ców. Tyle tu miej­sca: „Wtulam się w sie­bie, pach­nie ramieniem/ otwie­ram oczy, by chmur nie prze­oczyć”. Kto by do tego wtu­la­nia się w sie­bie doło­żył ramię? Ona doło­ży­ła, i jesz­cze zapach. I zry­mo­wa­ła „oczy” do „prze­oczyć”! Wszystko w takim dwu­wier­szu, któ­ry w pio­sen­ce raz jest cichut­ki, raz wykrzy­cza­ny (tego krzy­ku moż­na się bać).

Żeby na koniec wró­cić do rze­ki szep­czą­cej w pio­sen­ce Krzewów, spójrz­cie na te strzęp­ki: „ucie­kaj ser­ce i ucie­kaj dłoń”, „kto­kol­wiek szu­ka domu, dłu­go nie zostanie/ i w rze­ce cze­ka go nie­mi­łe pożegnanie”.

Jeszcze dodam ulu­bio­ny refren, z zapo­wia­da­ne­go sin­gla: „o co cho­dzi z nią, któ­rej szu­kasz od rana/ o co cho­dzi z nią, cze­mu w niej chcesz mieć kompana/ o co cho­dzi z nią, cze­mu ona, nie ja/ i po co cho­dzisz z nią”. O pyta­niu „dla­cze­go nie ja” napi­sa­no jakieś trzy czwar­te lite­ra­tu­ry świa­to­wej, ale Nawojska robi to (znów) bar­dzo po swo­je­mu i tak... eku­me­nicz­nie, do roz­da­nia dla wszyst­kich. Dała tu naj­bar­dziej oczy­wi­stą, jak­by dzie­cię­cą skar­gę (czy nie mogło­by tego mówić dziec­ko do ojca?), nie­do­wie­rza­nie, złość, żal, wresz­cie roz­pacz sto­ją­cą już na gra­ni­cy pogo­dze­nia się z sytu­acją. To jest może naj­bar­dziej popo­wa, deli­kat­na pio­sen­ka w zesta­wie, pasu­je na sin­gla, ale cała jest taka „nawoj­ska”, nie do pomy­le­nia. Zawiera wresz­cie logicz­ny argu­ment na temat „tam­tej”: „dener­wu­je cię i mówi to, co nie chcesz”. Za taki­mi się wła­śnie cha­dza, nie do koń­ca wie­dząc, o co w tym wszyst­kim chodzi.

A na koniec byłem na Mrozie, zoba­czyć na żywo jeden z moich ulu­bio­nych mate­ria­łów ostat­nich mie­się­cy – „Złote blo­ki”. Ten typ jest praw­dzi­wym enter­ta­ine­rem o moc­nym, faj­nym gło­sie i w swo­ich rze­czach moc­no trzy­ma się muzy­ki, jaką uwiel­biam, soulu sprzed 60 lat z Detroit i Chicago. On nie tyl­ko chce być na sce­nie, pre­zen­to­wać się, uwo­dzić, cała jego mowa cia­ła mówi o tym, że w tym wszyst­kim cho­dzi rów­nież o zaba­wę: wspól­ny taniec, wspól­ny śpiew, eks­cy­ta­cja, popi­sy i wygłu­py. To wła­śnie koniecz­nie musi towa­rzy­szyć muzy­ce. Mrozu ma kapi­tal­ny ośmio­oso­bo­wy skład (nie da się unik­nąć sko­ja­rzeń z eki­pą Pablopavo i Ludziki, któ­ra jed­nak woli wol­niej­sze tem­pa), na któ­rym uda­ło się wymu­sić bis zło­żo­ny z trzech utwo­rów. Wszedłem na ten kon­cert póź­no, była kolej­ka, ale cie­szę się, że zdą­ży­łem. To jeden z tych, któ­re­go chce się oglą­dać zno­wu i zno­wu. Napisał też pio­sen­kę, któ­re mogły­by być mot­tem wie­lu arty­stów: „Daję słowo/ wszyst­ko było po coś”.

Wiem, że 12 milio­nów osób już to widzia­ło, ale pięk­ny jest taniec w tej piosence.

Podobne wpisy

Leave a Reply