Już jedenasty album?! To wygląda na pościg za Beach Boysami. Of Montreal jest wiecznie świeżym, energicznym zespołem, tymczasem na tym etapie powinien być już nie nadzieją, ale maszyną do produkcji dobrych płyt. Czy stał się nią? Niekoniecznie.
Kierujący zespołem Kevin Barnes opowiada, że muzyka na tej płycie jest inspirowana Pendereckim i Ligetim, teksty Bukowskim i Celine’em, ale mimo ładnie brzmiących deklaracji chłopak miesza w kotle z tymi składnikami co zawsze. „Paralytic Stalks” ma bogate brzmienie, bardzo precyzyjną produkcję, psychodelię rymuje z popem, country, r’n’b i ELO. Melodie bywają świetne, ale efekty, przez które artyści przepuszczają swoje nagrywki, sprawiają, że całość jest pretensjonalna i nudna. Barnes, zmuszając się do stałego zaskakiwania słuchaczy, psuje piosenki – co było do przewidzenia. Wrzeszczy: „I’m desperate for something but there’s no human word for it/ I should be happy but what I feel is corrupted, broken, impotent and insane”. A, jeszcze się martwi, że nie przeżyje tej zimy. To ci dopiero.
Of Montreal powiedzieli chyba sobie przed nagraniami do tej płyty: przeczeszemy się i jedziemy. Stoją w miejscu.
Tekst ukazał się 9/2/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji