Te opisy muszą być krótsze, czyli przewodnik po wszystkich zespołach i didżejkach grających na Off Festivalu w Katowicach.
Slowthai, Neneh Cherry i Tirzah
To spore szczęście, że w Warszawie, ale nie tylko w niej, można latem obejrzeć za darmo koncert zespołu Zebry a Mit poprzedzony występem Mike’a Majkowskiego, a dzień później Coals. To są moi faworyci, każdy z innej bajki. Nie grają na Offie (donośne buczenie), ale po Dolinie Trzech Stawów też można pochodzić tą metodą – za ludźmi, których artystycznym wyborom się ufa. Z drugiej strony nie zawsze da się zdążyć, pójść w dwie strony naraz, spędzić z przyjemnością 12 godzin z rzędu na koncertach, a nawet na szybko przesłuchać najnowszą płytę. Zwłaszcza jeśli jeszcze nie wyszła.
Dlatego wymyśliłem sobie skorowidz. Coś podobnego zadziałało mi w zeszycie przy okazji Spring Breaku, teraz poszedłem po rozum do głowy i podzieliłem to na dni, ułożyłem alfabetycznie. Chcę to mieć w kieszeni at all times. Może komuś jeszcze się przyda?
PIĄTEK
Aldous Harding – artystyczna i akustyczna cyzelantka, rocznik ’90. Ma doskonały singiel „The Barrel” – zwłaszcza końcówka – i trochę gorszą płytę songwritersko-country-dandysowską. Obejrzeć w ramach szacunku do Nowej Zelandii.
Black Midi – autorzy najbardziej chwalonej w tym roku płyty spod znaku „rockerka dla hipsterów”. Różnorodność i kolor, sijatlowski żar, matematyczność vs. dzikość, rytmy... Raczej zadziała na żywo.
The Body – chwalony pod niebiosa zespół z sekcji, do której Off zaprasza ciężkie, gitarowo-awangardowe zespoły i każe im grać w środku dnia. Często nagrywają z innymi, słucha się tego z przyjemnością. Ekstrema z ludzką twarzą.
The Comet Is Coming – melanż dostojnego saksofonu Shabaki Hutchingsa, patetycznej elektroniki i ekwilibrystycznej perkusji. Hipnotyczne, dynamiczne, ale na tyle gładkie, że – mimo momentami sporych prędkości – relaksujące.
Cudowne Lata – dziewczyński duet, którego album szykują Trzy Szóstki. Singiel z wideoklipem autorstwa ziomka z Wczasów znakomity: delikatny, przebojowy, nasycony tęsknotą za tym, co nieprawdziwe.
Durand Jones & The Indications – „deep soul revival band” z Indiany z mniej wczuwającą się wersją Charlesa Bradleya na czele. Kapitalna muzyka dawna: smyczki, chórki, groove, Mayfield i Gaye, polityka i poezja. Koniecznie.
Dynasonic – bas, perkusja i elektronika, precyzja i trans. W roli gościa Marcin Ciupidro na wibrafonie, w roli gospodarzy: Mateusz Rychlicki z Kristen, Sołtysik z Pogodno i Rosiński z Wrong Dial.
Emerald – to ta didżejka i hypemenka z Londynu, która rok temu ratowała fatalny występ M.I.A. Festiwal pisze, że gra 2‑step, UK funk, house i garage. Na jutubie znalazłem świeżą rejestrację jej występu.
The Gaslamp Killer – ostatnia płyta producenta z Kalifornii jest basowa, króciutka i jajcarska. Tego wszystkiego dotąd u niego brakowało, jakby ilustrował muzyką nic konkretnego. Lekkostrawna zapchajdziura ramówki?
Jarvis Cocker introducing JARV IS... – inteligencik popu, lubi piosenki i komplikacje. Od zawsze stary i młody jednocześnie, jak Michael Stipe, na Offie zadebiutuje z zespołem, ale nie Pulp. Da odpowiedź na pytanie: „Must I evolve?”.
João de Sousa – moment oddechu i przyjemności chroniony tarczą z napisem Antena Krzyku. Zagra u songwriterów, ciekawe w jakim zestawie: może z gitarą, fortepianem, smyczkami, niczym jakiś portugalski Thom Yorke. Ma dobre piosenki.
Lebanon Hanover – zimna fala zasługiwała na takie wyszydzenie, a z drugiej strony ja zasługuję na lepsze niemiecko-brytyjskie zespoły. Delikatnie mówiąc, bezwartościowe. W zamian iść na Cudowne Lata i Wczasy.
Niemoc (dwa razy) – taki Kamp! tylko bez wokali i ze słabszym soundem (mniejsze doświadczenie). Po tegorocznej płycie spodziewałem się więcej, ale chętnie zajrzę na ten mniejszy występ. Akustyczny.
OM – powoli. Doom metal, drone rock, tybetańskie i inne mnisie zaśpiewy z San Francisco. Wolałbym, żeby Al Cisneros zamiast ściemniać coś o rytuałach, grał stoner rocka jak dawniej. W czasie występu OM gra Black Midi.
Pablopavo i Ludziki z Naprawdę Dużym Zespołem – bardzo jestem ciekaw tego koncertu, bo lubię artystę i jego ekipę. Skład zagadka, repertuar też, ale pamiętajmy, że P. to nie tylko poezja, ale też bit, bujanie, zabawa.
Perfect Son – kiedyś członek Kyst, później solo Coldair, teraz Syn Idealny. Kiedyś gitara akustyczna, teraz wykwintna, charakterystyczna elektronika. Pierwszy polski artysta w wytwórni Sub Pop. Ufać, ale sprawdzać.
Adam Repucha – wiecznie młody songwriter, o którym słyszeliśmy już w jakimś 2008. Jego akustyczne ballady z tamtych czasów są wciąż hipnotyczne i świetne literacko. Może będzie coś nowego?
Santabarbara – z trzech młodych Pospieszalskich zwracam uwagę na perkusistę Nikodema. W jedynej ich piosence na jutubie nie słychać jazzu ani ludowości, tylko misterne, śpiewne melodie a la Drivealone, dbałość o (syntetyczne) brzmienie i aranż.
Slowthai – jeszcze jeden zbawca grime’u, czyli basowej, mrocznej i zimnej brytyjskiej odmiany hip-hopu. Tym razem aktualny (i sympatyczny). Wybieram się, bo w płycie „Nothing Great About Britain” lubię nie tylko tytuł.
Trio Jazzowe Marcina Maseckiego – oprócz lidera, pianisty, starzy znajomi: Piotr Domagalski na kontrabasie oraz Jerzy Rogiewicz na perkusji. Kto oglądał „Zimną wojnę”, będzie wiedział, o co chodzi. A i tak pewnie zostanie zaskoczony.
VTSS – jej ciemne, energetyczne i szybkie techno to dobry pomysł na zakończenie pierwszego dnia Offa. Bywalcy Brutażu dobrze znają VTSS, inni mogą zacząć od wydanej w lipcu fantastycznej epki „Identity Process”. Mistrzyni.
SOBOTA
Ammar 808 – pieśni z krajów Maghrebu plus automat Rolanda. Szef projektu (producent, Tunezyjczyk) mówi, że chodzi o science fiction i rozumienie współczesnego świata. Ja mówię, że to gadka na potrzeby wytwórni Glitterbeat, a chodzi o taniec.
Bamba Pana & Makaveli – grają singeli, bardzo szybką wschodnioafrykańską muzykę elektroniczną z elementem etnicznym, a Makaveli to raper. Czerń nocy i futuryzm – proszę sprawdzić, co działo się na ugandyjskim festiwalu Nyege Nyege.
Boogarins – esencja letniego festiwalowego grania, na dobre i na złe: psychodeliczny rock z Brazylii. Ich sesja KEXP budzi entuzjazm rodaków i zarzuty reszty o zrzynania z wczesnego Tame Impala. Na płytach słychać progres.
Dezerter gra „Underground Out of Poland” – najstarsze piosenki Dezertera to złoto, a przechwytujące język władzy teksty – zapomniany ideał. Sądząc po aktywności koncertowej i nowej epce, forma zespołu jest olimpijska.
Dr. Rubinstein – Rosja, Izrael, Berlin. Kolejna w kobiecej reprezentacji techno na Offa, w porównaniu z Emerald gra mniej house’u i więcej atmosfer, a z krajową VTSS – po prostu bezpiecznie. W sam raz na chwileczkę nocnego zapomnienia.
EABS feat. Tenderlonious – nie weszła mi płyta „Slavic Spirits”, czuję, że muzycy, zamiast napełniać duchem jazz, woleliby rżnąć hiphopowe bity. Niemniej londyńczyk Tenderlonious jest tej płyty ozdobą, a koncert to nie płyta. Więc może?
Foals – alternatywny rock w Wielkiej Brytanii dzisiaj: sound, synty, łączenie ognia z wodą, puls i bas, niepokój. Ponoć nieźli koncertowo. Pewnie dla nich samych zaskoczeniem jest bycie główną gwiazdą festiwalu z karnetami po 400 złotych.
Electric Wizard – angielski doom metal rodem z lat 90., a jeśli podrapać po powierzchni, to heavy. Zastrzeżenie: nie NWOBHM (pozdrowienia dla red. Leśniewskiego), tylko taki z początku lat 70. Sympatyczne, riffowe, ale jakoś mi zbędne.
Jakuzi – turecki duet synthpopowy, takie a‑ha z przeciwnego geograficznie bieguna Europy. Grają delikatnie, prosto, ale z zadęciem, a ich utwory trudno niestety od siebie odróżnić.
Jan-rapowanie – polski hip-hop wjeżdża w Off coraz śmielej. Temu chłopakowi rocznik ’98 bliżej do Pezeta niż do Synów, również pod względem odsłon (13 mln na piosence), a podkłady ma lepsze niż Taco. On z tych szybszych.
Juan Wauters – organizatorzy sugerują, że jest lepszy od Rosalíi. Obieżyświat z Nowego Jorku urodzony w Urugwaju, ma w portfolio indie rocka, ale ostatnią płytę nagrał w podróży po Ameryce Południowej. Przystępna i po hiszpańsku.
Kapela Maliszów – ojciec, syn i córka z Beskidu Niskiego. Grają melodie ludowe i kompozycje własne osadzone w tradycji południowej Polski. Śpiew Zuzanny Malisz działa piorunująco. Grają dwa razy. Zburzą scenę songwriterską?
Polmuz – może najbardziej w tym roku zachwycająca mieszanka jazzu, etnicznego pulsu i elektroniki (radziecki poliwoks). Grają m.in. Michał Fetler na saksofonach i Ksawery Wójciński na kontrabasie. Zobaczyłbym na osobnym koncercie.
The Real Gone Tones – warszawski kwintet (wokal żeński i męski) lubujący się w muzyce rodem z lat 50.: rockabilly, rhythm’n’blues, nawet country. Raczej archiwum i dobra zabawa niż coś wstrząsającego. Powinny być tańce.
Soccer Mommy – amerykański niezal zawsze spoko. Jeśli ma te sekwencje akordów co zawsze, te przestery co zawsze i słodki, półamatorski głos jak ten Sophie Allison, to może być nawet z Nashville. Przeciętne, ale urocze.
Superorganism – ośmioosobowy skład z Londynu grający prosty, wesoły pop. Przereklamowani: mieli przekraczać granice, ale najlepiej się czują na przetartych ścieżkach. Trochę eskapizmu na festiwalu się przyda; szkoda, że nie z Polski.
Szymonmówi – songwriter z Bydgoszczy o bardzo wysokim głosiku. Sympatyzuje z akustycznym folkowym graniem ze złotych lat Mumford & Sons. Patos, wichry namiętności i tytuły piosenek w stylu „Ostatni romantyczny zachód słońca”.
Tentent – na dziś cieszą się 302 fanami na fb, ale mają dobre melodie i motorykę oraz słabowity śpiew. Trio wywodzi się z lat 70., gdy rock and roll doczekał się już na krautrock, ale jeszcze nie na post punka, i z Warszawy, gdzie wydarzyła się Tania O.
Tęskno – melancholijny duet wokalistki Joanny Longić i pianistki Hani Rani, z dopieszczoną stroną wizualną, liryczną i muzyczną. I kwartetem smyczkowym. Czy to nie za ciche na festiwal na świeżym powietrzu?
Veronica Vasicka – nowojorska didżejka i fotografka, szefowa labelu Minimal Wave eksplorującego lata 80. (cold wave, post punk, synthpop). Intrygująca, ale set z Boiler Room wskazuje, że zagra bardzo do tańca.
Ziela – damsko-męski duet z Jazzboya brzmiący jak Domowe Melodie z poważnym soundem (sztuczne bębny, klawiszki, czujna gitarka). Miałem pisać o Kortezie, ale zobaczyłem go w teledysku, podobnie jak Wandacha i innych. Czy ja wiem?
NIEDZIELA
Babu Król i Smutne Piosenki – główny facet z Pogodno i Bajzel, facet parę lat tam grający, wzięli romantyczne historie pań z klubu seniora w Gnieźnie, to taki projekt, i zrobili z tego piosenki o dansingu. Do tego dokleili covery. I żeński wokal.
Budyń/Pikula – główny facet z Pogodno i dodatkowy facet z Miąższu. Budyń napisał teksty, zaśpiewa, Pikula muzykę i będzie grał na pianinie. Nie znalazłem ich wspólnych nagrań.
Daughters – ich rzekomy extreme grindcore sprawia na mnie wrażenie podążania za modą. Na festiwalu, w letnim upale, paradoksalnie może się sprawdzić. Ja w tym czasie mam na innej scenie Neneh Cherry.
Entropia – taki rodzaj metalu z Polski, który bardzo cenię, bo łączy się z psychodelią czy shoegaze’em. Oczywiście defowe karzełki, podwójna stopa i harczenie też są. Szczególnie trzyma się mnie płyta „Vacuum”.
Hania Rani – pół Tęskno, pianistka. Chilly Gonzales po polsku?Na jej debiutanckim albumie (Gondwana Records) słychać współczesny minimalizm, ludową śpiewność, ale przede wszystkim wszechogarniającą melancholię.
Honey Dijon – radosne okolice house’u rodem z Chicago. Artystka tworzy sety didżejskie wyłącznie do potańczenia, bez ambicji artystycznych, ale z samplami wokalnymi i dętymi.
Lotic: Endless Power – dobrze brzmi, a na Offie ma jeszcze wyglądać (+ artysta wizualny Emmanuel Biard, projektant mody Chaz Aracil). Miło, że na dużym festiwalu można popatrzeć na świat przez inne okulary niż zwykle. Kolor, wolność, techno.
Loyle Carner – brytyjski raper marki Universal, sympatyczny, ale wrażliwy, do tego na ogół rozmarzony. Sam głos to jakby łagodniejsza wersja King Krule, ale muzyka zupełnie sztampowa.
Moriah Woods – folkrockowa wokalistka i multiinstrumentalistka znana z (bardziej rockowego) The Feral Trees, w którym grali z nią muzycy z Puław, przyjeżdża na Off pod nazwiskiem, miesiąc przed wydaniem płyty.
Neneh Cherry – absolutnie gwiazda festiwalu, nie tylko ze względu na to, że bez niej nie byłoby trip-hopu, ale przez wydaną w 2018 oryginalną, aktualną i znakomitą płytę „Broken Politics”. Obejrzę z ciekawości i dla przyjemności.
Octavian – innego końca świata nie będzie. Reklamowany jako przyszłość, ale brzmiący jak przeszłość londyński raper urodzony w Lille, miłośnik cykania i autotune’a: nudny, płaski, nienachalnie śpiewny.
Phum Viphurit – tajski piosenkarz z występem w Pogłosie na koncie. Jego kolorowe teledyski mają dziesiątki milionów odsłon, pewnie też za sprawą chwytliwych melodii i pozytywnej, uplitfing muzyki. Dobry pop.
P.Unity – biały funk z Warszawy, a nawet więcej, bo jazz, soul i pokrewne, w wykonaniu 10-osobowego składu. Płyta mi nie weszła, ale Bartek Chaciński twierdzi, że świetni koncertowo.
Sama’ – didżejka z Ramallah > Londynu > Kairu > Paryża. Ponoć pierwsza w historii producentka z Palestyny. Jej muzyka jest lepsza niż historia. Puls i cios. Stawia na nieustępliwe, głębokie i mocne techno, ale daje wytchnienie.
Stereolab – marksizm sprzed czasów internetowego hipsterstwa opakowany w melodyjny pop lat 60. w sosie niezależnych lat 90. Laetitię Sadier oglądaliśmy kilka lat temu, gdy liderowała Pure Phase Ensemble – jest moc i klasa.
Suede – kolejny w kolekcji Offa brytyjski zespół z lat 90., w tym przypadku bardzo żywotny: od reaktywacji w 2013 wydali już trzy płyty w gatunku „pop rock dla dorosłych ludzi”. Czy się mylę, gdy odhaczam to jako koncert tylko dla fanów?
Tirzah – coś innego: charyzmatyczna wokalistka z intrygującymi podkładami. Romantyzm i chłód, powolne tempa i minimalizm. Wszystko w jej muzyce jest skromne, jakby robiło jej miejsce. Na liście obowiązkowej.
Trupa Trupa – zaplanowana na jesień płyta „Of The Sun” na koncertach robi robotę, wiem to od Spring Breaka. Rock, psychodelia i sny, dzieci kwiaty zła. Mam nadzieję, że zjedzą na Offie paru zachodnich artystów.
Tuzza – jeden z modnych polskich składów hiphopowych (czy też trapowych) z zajawką na sztampowe podkłady oraz wątki włoskie. Ich wokale są jeszcze bardziej płaczliwe niż średnia, ale w tej melancholii jest coś krzepiącego.
Wczasy – współczesna polska muzyka w piosenkowej odsłonie: ironiczna i nostalgiczna, bitowa i smętna. Najpierw grają na scenie Trójki, ciekawszy będzie koncert zapowiadany jako akustyczny. Ma ZABRZMIEĆ nowe.
Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” – widziałem na Unsoundzie ich znakomitą choreografię do muzyki Felicity. Powtórzą to pod koniec sierpnia na Solidarity Arts. Na Offie będzie to samo? Festiwal pisze tylko o „wyjątkowym repertuarze”.
- Ponieważ ta lista nie służy do tego, żeby wskazać, co jest najlepsze, a co najgorsze, moje typy na prośbę kolegi podaję osobno. Piątek: Aldous Harding, Black Midi, Adam Repucha, Slowthai, VTSS (The Comet Is Coming, Pablopavo, Perfect Son); sobota: Ammar 808, Dezerter, Jan-rapowanie, Polmuz, Tentent (Boogarins, Foals, Tęskno); najmocniejsza niedziela: Lotic, Neneh Cherry, Sama’, Stereolab, Tirzah (Phum Viphurit, Trupa Trupa, Wczasy...).