Byłem na wszystkich edycjach festiwalu Off od pierwszego w 2006 roku. Wtedy mi się spodobało i już zostałem. Po drodze zrobiłem się stary i zostałem dziennikarzem piszącym o muzyce, może w innej kolejności. Nie próbuję więc być przenikliwy, tylko sprawdzić, czego ta impreza mi dostarcza, czego tam jeszcze szukam.
Pracuje się przed, po i w trakcie Off Festivalu, więc trudno znaleźć czas na spisanie wrażeń albo oceny koncertów. No ale w pociągu eurocity nie działała klima, ciężko było uciąć komara, więc czas się znalazł.
Z pamięci. Bartek Chaciński dał kilka cennych uwag. Ułożyło się mi tak, że w relacjach dla naszego portalu dostałem przydział na dwoje ważnych dla mnie artystów, Sun Kil Moon i Patti Smith, i opisałem ich dość szczegółowo (tutaj i tu). Oba koncerty były bardzo dobre, mocne pod względem literackim i emocjonalne, wciągające publikę w interakcję. Różnica: Kozelek był podciętym sfrustrowanym bucem tuż przed wylewem, a Smith pogodną, mającą czas na przemyślenia babką.
Dobrze było też na koncercie Young Fathers, gdzie słodko się wybawiłem – tyle że muzyka mocniejsza, prostsza, „nowa”, przekrój, kocioł. Oni robią swoje tak inaczej niż wszyscy, jakby byli Kozelekiem i Smith. Kolorowo-szarzy, „nasi”-swoi. To moje ulubione trzy zagraniczne koncerty.
Jeszcze parę światowych ponoć się udało. Z różnych powodów ominęły mnie Ride i Run The Jewels, a zamiast Sunn o))) wybrałem Jacka Sienkiewicza, czego nie żałuję (nie przepadam za artystami, których od lat opisuje się z pomocą dwóch metafor na krzyż). Na Algiers zdołałem obejrzeć półtora numeru, ale reakcje wokół wskazywały, że idzie im świetnie. Zrozumiałem, że to występ tak ułożony, że trzeba było oglądać go od początku, więc poszedłem zająć miejsce na Smith.
Było trochę występów słabych. Julie Ruin widziałem trzy ostatnie, nędzne numery – to była pomyłka, choć niewykluczone, że wcześniej grała wspaniale. Za to podobał mi się bardzo Steve Gunn, do rany przyłóż facet, gitarzysta, który przyjechał zrobić robotę, z poczuciem humoru i bezcenną w takim upale muzyczną lekkością. Dean Blunt też dał radę, zwłaszcza początkowa seria piosenek świetnie wyszła, później historia „stroboskop + buczenie” przekonała mnie, że mogę iść spać. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale nie chciało mi się dotrwać do trzeciej, mimo że Blunta oglądałem początkowo z zachwytem.
Po polskiej stronie hierarchię mam następującą: trzy najlepsze koncerty to Nagrobki, Hańba i Kristen. Na to ostatnie trafiłem, obawiając się, że Kwadrofonik ze Strugiem to nie jest rzecz na początek dnia na festiwalu, że może super byłoby doświadczyć tego w spokojniejszych okolicznościach, a bardzo mi się podobała płyta. Kristen widziałem mnóstwo razy, ale zaskoczyło – wkurwionym setem, dużą liczbą numerów z riffami gitary barytonowej/basu. Nawet „2 AM” z nowej płyty wyszło jakoś agresywnie. Bączyk na syntach dobrze się sprawił. Pozostałe dwa ulubione koncerty charakteryzowały się mocnym wyjściem do tzw. słuchaczy. Nagrobki rozdały przed koncertem śpiewniki (publiczność zachowała rezerwę), a Hańba podżegała do rewolucji okrzykami z tłumu (podjętymi; w piosenkach tłum też chętnie brał udział). Był ogień, zabawa, bojowy nastrój i dobre teksty. Wszystkie trzy koncerty w namiocie z drewnianą podłogą.
Muzyk zespołu Hańba Adam Sobolewski czyta odezwę. W głębi oparty o płot zdobywca Oscara (r) Paweł Pawlikowski.
Z Polaków poza wymienionymi z żalem pominąłem Innercity Ensemble, za to ze służbowego obowiązku obejrzałem koncerty na głównej scenie: Kethy – mocny, brawurowy i ciekawy, oraz Wilgi – znacznie mniej udany, jakby muzycy nie byli skoncentrowani lub nie wiedzieli, co zrobić z publicznością. Dałem radę posłuchać kilku ostatnich numerów Ukrytych Zalet Systemu i widzę ich przyszłość w kolorach kolorowych – piszą bardzo dobre teksty i mają wysoką tzw. sprawność grania. Lubię taki minimal (patrz Nagrobki). Miło obserwowało się początek The Stubs, oni umieją grać koncerty. Załapałem się też na większość Kinsky’ego – nie było tak czarująco jak w Hydrozagadce (dużą odległość między sceną a ludźmi), ale zawodowo.
Nie wybrałem się na Mesa, Xiu Xiu, Harveya, Lindsaya, Residents, a Ann Liv Young gadała tyle i tak głupio, że zaraz wyszedłem. Z góry postawiłem krzyżyk na Sundfor (co w tym nowego), Pablopavo (znam, lubię, chadzam), Iceage (bardzo słaba płyta ostatnio).
Ciekaw byłem Future Brown, Buffalo Daughter i Kaszebe, ale może jeszcze uda się ich obejrzeć. Żałuję: ho99o9, Run The Jewels i jednak Sunn o))). No i że oglądałem mecz Arsenal – West Ham (Złota Jesień i Coals przepadły), ale to jedno to nie wina Rojka.
Piwo nie było dobre, za to drogie, cydr był chyba do końca, podobnie john lemon, pizza ok, Momo ok, Hurry Curry bardzo ok, stoiska z płytami bardzo ok (mam nadzieję, że zarobili na sprzedaży, bo ponoć miejsce w tej strefie kosztowało tym razem znacznie więcej – widać było po zbiorowych stoiskach). Internet w strefie mediów działał fatalnie, a aplikację na smartfony testował chyba ktoś, kto nigdy nie był na festiwalu. Jej wypuszczenie miało tyle sensu co zabieranie ludziom nakrętek (hop hop, sprzedawaliście piwo w zamykanych szklanych butelkach).
Akademik na Klimczoka zdobywa brązowy medal, złoty medal redakcji otrzymuje włoska restauracja przy Mariackiej 25. Dziękuję wszystkim, których na tej imprezie spotkałem.