O zagraniu na tej płycie marzył Mikołaj Trzaska. „Zahipnotyzowała mnie jasność i świeżość. Tego nie słyszałem. Żeby dziś, ktoś? Tak jasno i bezpretensjonalnie piosenki po żydowsku śpiewał?” – napisał. Trzaska zagrał na klarnecie, a swój znak jakości dał też tej płycie inny mocarz muzyki żydowskiej w Polsce, gitarzysta Raphael Rogiński.
„Berjozkele” to wyciszony album, blisko zespołu Babadag Bilińskiej. W tekstach rośliny i zwierzęta, a w muzyce delikatne dotknięcie świata dziecka, w końcu adresata piosenek. Bardzo pomogło płycie to, że wszystko zaczęło się od solowych występów artystki z kołysankami. Tradycyjne melodie są wyeksponowane, dość awangardowy akompaniament – możliwy do wykonania na żywo przez jedną osobę – nie jest przeszarżowany, mimo że w czasie nagrań powstał kwintet. Za każdym odsłuchem cieszy „Di krenice”, gdzie szeptanym słowom towarzyszą niepokojące dźwięki, jakby nagrane w przyrodzie, i nieprzewidywalne zagrywki instrumentów. Tu głos jest wyjątkowo „blisko”, gdzie indziej Bilińska chętnie „oddala” go pogłosami.
Szukała melodii, które „nie opierały się stricte na skalach muzyki żydowskiej”. Znalazła je w różnych kontekstach, od filharmonii po przedszkola, i złożyła w coś ważnego i bardzo jej. Wszystko bez sięgania do istniejących nagrań, wyłącznie z nut. Ryzykowna droga, ale efekt zasługuje na uwagę. Artystkę pięknie wsparły instytucje. Miejsce na nagrania udostępnił Ośrodek Pogranicze. Trzaska nie słyszał takiego śpiewania, ja nie słyszałem, żeby ŻIH wydawał nową muzykę, w dodatku w genialnej oprawie (teksty wydrukowano w czterech językach).
Tekst ukazał się 2/1/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji